„To są sutenerzy! Prostytutki!” – takie słowa wykrzykiwał legendarny twórca krakowskiego teatru Cricot 2, Tadeusz Kantor. Odnosił je oczywiście do swoich kolegów po fachu, reżyserów i aktorów, którzy – pozbawieni etyki – traktowali swój zawód podobnie jak traktuje się tak zwany „najstarszy zawód świata”. Jeżeli takie słowa padały kilkadziesiąt lat temu, to co należałoby powiedzieć o dzisiejszym świecie teatru i kina? Na przykład o świeżo wylansowanej „gwieździe” Mateuszu Kościukiewiczu, który po zakończeniu swych filmowych romansów z… własną siostrą i katolickim kapłanem zabrał się za rolę świętego Biedaczyny z Asyżu we włoskiej produkcji? Obawiam się, że adekwatne do tego słowa nie powinny przechodzić dżentelmenowi przez usta…
W grudniu zostanie wyemitowany serial o św. Franciszku z Asyżu zrealizowany dla włoskiej telewizji publicznej Rai 1. Realizacji podjęła się sławna włoska reżyserka 81-letnia Liliana Cavani. Oprócz Mateusza Kościukiewicza (w roli samego Świętego) wystąpił także Rutger Hauer. Przypomnijmy, iż Liliana Cavani znana jest między innymi z takich produkcji jak „Nocny portier”. Jest to pełen obrzydliwych scen film o perwersyjnym romansie SS-mana z więźniarką obozu koncentracyjnego. Innym dziełem tej wychowanej w komunizującej rodzinie artystki jest „Galileusz” – film, który nawet włoska telewizja uznała za zbyt antyklerykalny i odmówiła jego emisji).
Wesprzyj nas już teraz!
Ta sama „nestorka” włoskiego kina na zamówienie telewizji realizuje filmy o świętych Kościoła katolickiego, a nawet o samym Panu Jezusie („Jezus, mój brat”). O Biedaczynie z Asyżu nakręciła już dwa filmy – pierwszy w roku 1966, drugi w 1989, w którym w rolę założyciela franciszkanów wcielił się słynny hollywoodzki łobuz Mickey Rourke. Film miał na celu pokazanie Franciszka z bardziej… „ludzkiej” strony. Cokolwiek miałoby to znaczyć. Oczywiście, że święci są ludźmi i dobre produkcje religijne ukazują obie strony ich życia – zarówno cierpienia i nędze ich ludzkiej natury, jak i wspaniałomyślne umiłowanie Boga owocujące cudami, przykładem cnót i dziełami miłosierdzia. Tak więc pod tym względem Cavani Ameryki nie odkryła. Trudno powiedzieć, by „Francesco” z roku 1989 był filmem złym, jednak mógłby być znacznie głębszy i nieść więcej pozytywnej treści, gdyby uwzględniał również wątek hagiograficzny.
Sam Rourke, z okazji promocji nowej książki o Lilianie Cavani, udzielił wywiadu, w którym wspomina pracę nad „Franciszkiem”. Aktor usiadł przed kamerą w image’u, jaki znamy z filmów „Expandables”, czy „13”, z poranioną twarzą i w stanie mogącym wskazywać na odbycie solidnej imprezy dnia poprzedniego. Swój wywiad kończy swoistym przesłaniem do Liliany: – Yeah Liliana, nakręćmy razem jeszcze jeden film (…) Zróbmy film o przemocy i seksie, który ktoś będzie chciał oglądać, bo wiesz – nikt nie będzie chciał oglądać filmów religijnych o facecie gadającym do, no wiesz… – tu aktor, siorbiąc, napił się kawy i chyba zgubił wątek, bo zaczął ni stąd ni zowąd znowu chwalić panią Cavani, że jest najlepszą reżyserką, z jaką pracował. Trzeba przyznać, że to dość dziwne środowisko, jak na kręcenie filmów o Bogu i Jego uczniach…
Myślę, że można jednak zaryzykować stwierdzenie, że twórczość religijna Cavani stanowi jakiś wyraz jej osobistych poszukiwań Boga. Niewątpliwie też dobiera aktorów, którzy nie są w tych poszukiwaniach dalej, niż ona sama. Pytanie, jak daleko można się w tym posunąć? I co takiego zafascynowało reżyserkę w filmie „W imię…” Małgorzaty Szumowskiej, że zdecydowała się zaprosić do współpracy młodego Kościukiewicza? Film ten, wśród plugawych scen homoseksualnego seksu niesie z sobą – nie pogłębione żadną refleksją, czy dystansem, jakiego winniśmy wymagać od prawdziwej sztuki – banalne przesłanie, że w Kościele są sodomici, a chłopcy, z którymi się zadają także zostają księżmi. Natomiast w filmie „Bez wstydu” Kościukiewicz wciela się w rolę mężczyzny uwikłanego w kazirodczy romans z własną siostrą, czemu oczywiście również towarzyszą sceny erotyczne.
Ciekawe dokąd doprowadzą te najnowsze włosko-polskie poszukiwania Liliany Cavani…
Filip Obara