9 marca 2023

Zawłaszczanie obszaru języka, zamiany pojęć i neosemantyczne nadużycia są powszechną praktyką i nie zawsze służą społecznemu dobru, choć tak właśnie są przedstawiane. Wymagają znacznych nakładów finansowych, powszechności i czasu, by zmieniać zbiorowe postawy, ale ich skuteczność potrafi zaskakiwać.

 

Roalda Dahla oraz jego książki dla dzieci kocha za dowcip i odwagę lub też z zapałem krytykuje ze względu na zły gust – a nawet wulgarność – już kilka pokoleń czytelników.

Wesprzyj nas już teraz!

W kanonie lektur naszej rodzimej szkoły pozycja „Charlie i fabryka czekolady” figurowała przez wiele lat. Fragmenty różnych powieści osobiście wykorzystałam w podręcznikach do języka polskiego z cyklu „Jutro pójdę w świat” dla klas 4. i 5.

Ostatnio media z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych donosiły o absurdalnych zmianach dokonanych w książkach Dahla w imię poprawności politycznej. Takie słowa i pojęcia jak „matka”, „ojciec” lub określenie „czarny” – znikły z najnowszych wydań i zastąpione zostały sformułowaniami stworzonymi dla potrzeb uładzonego języka i nowomowy, by unikać groźnej tzw. przemocy słownej. „Przetłumaczono” więc książki, zakłamując literacką rzeczywistość, by stopniowo zmieniać rzeczywistość realną. Jak wiadomo bowiem, istnieje naprawdę to, co zostało nazwane, i w sposób, w jaki zostało nazwane.

Za tym skandalem stoi wydawnictwo Puffin, które publikuje książki Dahla, oraz należąca od niedawna do Netflixa Roald Dahl Story Company, posiadająca prawa autorskie do dzieł pisarza. Groźne ingerencje w teksty opisał najpierw brytyjski The Daily Telegraph, a następnie inne media. Sprawa zrobiła się na tyle głośna, iż skompromitowany w oczach opinii publicznej wydawca będzie zmuszony powrócić do tradycyjnych kanonicznych tekstów Brytyjczyka norweskiego pochodzenia.

Ale przyjrzyjmy się zjawisku, którego dotknęliśmy – dobrze, że w tak absurdalnej odsłonie.

Język – jako przejaw zwycięstwa ludzkiego rozumu – był zawsze metodą porządkowania, organizacji i budowania ładu. Człowiek używał go do nawiązania kontaktu z drugą osobą, a z czasem – by wyrazić siebie w świadomie konstruowanym świecie kultury. Przed stu laty Kazimierz Ajdukiewicz sformułował koncepcję, według której nasz obraz świata wprost zależy od wyboru aparatury pojęciowej, przy pomocy której wyrażamy to, czego doświadczamy. Pojęcia uznawano nawet za ważniejsze od bezpośredniego doświadczenia. Świat widzimy poprzez język, w jakim wyrażamy to, co widzimy.

Cechą współczesnych czasów jest natomiast powszechny zamęt aparatu pojęciowego. Relatywizm światopoglądowy i płynność sensów ma swoje bezpośrednie odzwierciedlenie w języku. W XX wieku język stał się powszechną metodą sterowania świadomością i inżynierii społecznej na wielką skalę. Perswazyjna funkcja języka – znana i doskonalona od starożytności – została wyparta przez manipulację. Od zawsze człowiek chciał przekonywać drugiego do swoich racji, miał skłonność do prób wywierania wpływu i nakłaniania do zmiany postaw. To było czytelne i działało w obie strony – perswadowano sobie wzajemnie.

Perswazję od manipulacji różni tylko krok – świadomość celu. Ukryty dla poddawanego manipulacji, jest jawny dla manipulatora, ba, jest główną motywacją jego działań. Znajomość i wykorzystywanie tych technik doprowadziły do stworzenia w latach 70. w USA systemu programowania neurolingwistycznego NLP. Ta krytykowana przez licznych, ale i przez wielu stosowana metoda, wykorzystując techniki komunikacji zmienia postawy i wzorce zachowań np. podczas kampanii wyborczych.

Zawłaszczanie obszaru języka, zamiany pojęć i neosemantyczne nadużycia są powszechną praktyką wielu kampanii społecznych i nie zawsze służą społecznemu dobru, choć tak właśnie są przedstawiane. Wymagają one znacznych nakładów finansowych, powszechności i czasu, by zmieniać zbiorowe postawy, ale ich skuteczność potrafi zaskakiwać. „Zrównoważony rozwój” – choć nie ma nic wspólnego z rozwojem, będąc jego przeciwieństwem; ani z równowagą, gdyż jest systemem opresji – nie budzi wcale negatywnych skojarzeń u większości osób poddawanych od lat globalnej pojęciowej manipulacji. Takich przykładów w otaczającej nas rzeczywistości jest… o wiele za dużo. Podobnie rzecz się ma z tolerancją, integracją, inkluzją, włączaniem etc.

Skupmy się przykładowo na jednym pojęciu – „segregacja”.

Pochodzi od łacińskiego segregatio – „oddzielanie”. Kiedyś neutralny i nienacechowany (ani negatywnie, ani pozytywnie) wyraz „segregacja” kojarzono z selekcjonowaniem śmieci. Związek wyrazowy „segregacja rasowa” (kluczowe było to istotne rozwinięcie) stosowano do opisu ściśle określonych kwestii społecznych.

Obecnie zestaw synonimów wyrazu „segregacja”, podawanych np. przez słownik internetowy, wskazuje na bardzo znaczne rozszerzenie pola skojarzeń. Wszystkie są jednoznaczne negatywne i często powiązane z czynnym prześladowaniem, nie wymagają także żadnych dodatkowych uściśleń: apartheid, „dyskryminacja”, „eksploatacja”, „krzywda”, „nierówność”, „prześladowanie”, „wyzysk”.

Słowami: „segregacja”, „wykluczenie”, „dyskryminacja” żongluje się w przestrzeni publicznej od lat, weszły więc do powszechnego użycia. Faktycznie są skrajnie nadużywane i zawsze mają służyć zdominowaniu większości przez „prześladowaną” mniejszość. Kolejnymi wygodnie zmienianymi – w zależności od politycznej koniunktury – mniejszościami były: etniczne, rasowe, religijne (poza chrześcijanami!), a także osoby niepełnosprawne i tak zwane środowiska LGBT. Pozornie prześladowani zamienili się niepostrzeżenie w prześladowców, np. zmieniając stopniowo prawo na niekorzystne dla większości, i to rękoma tejże większości, przy czym twórcy tego planu nadal pozostają częściowo w ukryciu.

Wkroczyliśmy na teren odwróconych pojęć – zło zamienia się miejscem z dobrem, prześladowca staje się ofiarą, wilk w owczej skórze broni stada…

Ale jak się to ma do Roalda Dahla?

Zmiany w jego książkach zostały wprowadzone jakoby pod naciskiem nowych pokoleń czytelników oburzonych na „segregujące” i „dyskryminujące” pojęcia. Podczas dokonywania tej brutalnej w istocie operacji zasięgnięto – według doniesień prasowych – opinii Inclusive Minds.

Owe „Inkluzywne Umysły” to organizacja NGO promująca „inkluzywność” i „równość” w kulturze. Po to w poprzednich dziesięcioleciach stworzono III sektor i sowicie go dofinansowano, by wykorzystywać organizacje pozarządowe do miękkiego nacisku, rekomendacji, tworzenia klimatu społecznych oczekiwań. Pod ich wpływem zmienia się widzenie świata, kreuje nową rzeczywistość i w końcu – zmienia prawo.

„Nasi ambasadorzy integracji to sieć ekspertów z doświadczeniem, zajmujących się wieloma różnymi aspektami różnorodności” – czytamy na portalu Inclusive Minds. I dalej: „Sieć ma na celu łączenie autorów i ilustratorów z ambasadorami integracji w celu wspólnej pracy nad rozwojem nowych książek. Gorąco zachęcamy wydawców i twórców książek do konsultowania się z Ambasadorami Inkluzji na jak najwcześniejszym etapie, aby od samego początku zaangażować tych, którzy mają bezpośrednią wiedzę i doświadczenie. W ten sposób Ambasadorzy Inkluzji mogą prowadzić rozmowy z autorami i wydawcami na etapie tworzenia postaci i fabuły, co pomaga w kształtowaniu autentycznych postaci”.

Oto cała prawda o „inkluzywnych umysłach” – różnorodność, integracja, inkluzja i rozwój, czyli usunięcie „ojca” i „matki” bądź też wszelkich skojarzeń z „murzynami”, a także soczystych jednoznacznych określeń, ostrych dowcipnych analogii pobudzających do myślenia i krytyki rzeczywistości, z czego słyną książki Dahla. W to miejsce sufluje się nam pisanie pod dyktat certyfikowanej politpoprawności, czyli tworzenie pseudoliteratury w formie przeżutej papki do wchłonięcia bez wysiłku i skutków dla rozwoju umysłu czytelnika. Socrealizm w kulturze? Daleko gorzej, gdyż bardziej inteligentnie i niezauważalnie.

Wszelkie skojarzenia z inkluzją w polskiej szkole, jaką implementuje się pod szyldem edukacji włączającej – są całkowicie uprawnione!

To ta sama inkluzja, równość i rozwój, o jakich słyszymy w „edukacji dla wszystkich” i „edukacji w zasięgu ręki” – utopia, która przypadkiem przy okazji sprawy Roalda Dahla pokazała swoje prawdziwe oblicze. Oblicze groteskowe niczym w krzywym zwierciadle, ale niestety całkiem realnie groźne, likwidujące normalność w imię narzucanej ideologii, apodyktyczne i z gruntu nietolerancyjne.

Na szczęście anglosascy aktywiści inkluzji na tyle zniekształcili teksty Dahla, że może dzięki temu nasz „Pan Tadeusz” ocaleje i nie zostanie poddany przekładowi na „Transtadeuszka”; wzorem „dziabka” proponowanego ostatnio przez rzeczników likwidacji normalności z okazji Dnia Babci i Dziadka.

Terror politycznej poprawności – tak należy nazywać zmiany w książkach Dahla. W tej sprawie głos zabrali nawet oburzeni przedstawiciele brytyjskiej rodziny królewskiej.

Czekamy na równie mocny głos w obronie normalności w polskiej szkole. Kto kolejny – po Sekcji Oświaty NSZZ Solidarność, która 22 lutego wydała krytyczne wobec edukacji włączającej oświadczenie – odważy się zaprotestować wobec inkluzyjnego terroru, któremu poddawane są dzieci w szkołach? Wobec realizacji „specjalnych potrzeb edukacyjnych” wypierających zdobywanie wiedzy i wychowanie? Wobec stopniowego przekształcania szkół w placówki opiekuńcze, w których zatrudnia się zastępy tzw. pedagogów włączających? Wobec fali szkoleń z zakresu edukacji włączającej dla kadr oświatowych? Wobec stopniowej zamiany nauczycieli przedmiotowych w orędowników inkluzyjnego dobrostanu bez wymagań i bez oczekiwań – zarówno wobec uczniów, jak i swojej zawodowej przyszłości? Kto…?

Kompromitacja inkluzji na Wyspach Brytyjskich stała się faktem. Otwórzmy oczy w Polsce!

Hanna Dobrowolska

Groźna iluzja inkluzji – edukacja włączająca jako metoda na dekonstrukcję oświaty

„EDUKACJA WŁĄCZAJĄCA”. Nowa obsesja europejskich elit! CO NAPRAWDĘ NAM GROZI?

NOWE MARZENIE HARARIEGO? To zniszczy edukację naszych dzieci!

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij