Morawiecki, lekceważąc regułę praworządności, zaszkodził interesowi własnego kraju. W przeciwieństwie do Węgrów, jesteśmy bowiem państwem bezwzględnie skupionym na relacjach z Brukselą i Stanami Zjednoczonymi. Od zarania III RP były to jedyne cele naszej polityki międzynarodowej i żaden rząd nie zdołał tych wektorów zmienić lub choćby zdywersyfikować celów.
Ogłoszony w środę wyrok TSUE nie jest zaskoczeniem. Zaskarżenie przez Polskę i Węgry mechanizmu „pieniądze za praworządność” od początku pachniało zwykłą grą polityczną. Od momentu, gdy Unia Europejska została przekształcona w narzędzie w rękach głównych graczy europejskich – głównie Niemiec i Francji – reguły na jakich odbywa się integracja stały się mgławicowe. Sztuczny konstrukt, jakim jest waluta euro, implementowana do różniących się od siebie gospodarek, to najlepszy dowód zacietrzewienia i nieczystych intencji unijnych elit. Z kolei po fiasku integracji „za zgodą ludu” – przegrane referenda w sprawie unijnej konstytucji – przyjęto metodę stopniowego integrowania UE na poziomie elit politycznych. O ile z początku faktycznie odbywało się to w trakcie dyskusji w Radzie Europejskiej, to z czasem także i rola tego organu została zdeprecjonowana. Swego czasu posiedzenia Rady Europejskiej stanowiły formę batalii, w trakcie których polscy politycy prężyli muskuły zapewniając o potrzebie walki o polskie interesy. Obecnie wyjazdy do Brukseli właściwie nie mają większego znaczenia. Coraz częściej bowiem wracamy na tarczy, jak choćby w przypadku próby zreformowania systemu handlu emisjami.
O tym, że Polska nie dostanie pieniędzy z Funduszu Odbudowy, bo jest „niegrzeczna” i rządzona przez ugrupowanie, któremu Bruksela jest raczej niechętna, wiedzieliśmy od dawna. Ustalono to bowiem już w 2020 roku, gdy premier Morawiecki „przywiózł” do Polski zapewnienie, że dostaniemy solidny zastrzyk gotówki. Tyle, że zbagatelizował zapis o wspomnianej już tutaj regule praworządności. W błąd wprowadził go po części Konrad Szymański, PiS-owski znawca unijnych zasad gry, który zapewniał, iż jest to jedna z wielu pustych regułek. Jak się jednak okazuje, zapis ów nie był jedynie wyrazem europejskiej poprawności politycznej, lecz próbą zwasalizowania Polski i pozbawienia ją niemałej części suwerenności.
Wesprzyj nas już teraz!
Jak wiadomo we współczesnej, zrelatywizowanej kulturze prawnej przez praworządność można rozumieć wiele. Dzisiaj niepraworządnie obchodzimy się z Sądem Najwyższym i KRS, a jutro z opozycją, homoseksualistami i kobietami, bo te nie mogą dokonywać w Polsce aborcji na życzenie ani dostawać darmowej antykoncepcji.
Bruksela już dawno porzuciła paradygmat integracji jako wspólnego interesu gospodarczego, a w zamian skupia się na zespalaniu politycznym poszczególnych państw. Polska, na tle Niemiec, Francji, Hiszpanii czy krajów Beneluksu, nadal pozostaje miejscem, gdzie wartości chrześcijańskie mają znaczenie a prawo pozytywne jeszcze nie zostało całkowicie oderwane od prawa naturalnego. Mechanizm „pieniądze za praworządność” pozwala silniejszym złamać nam kręgosłup, a wreszcie skutecznie podporządkować ich interesom. Tak jak za ekologiczną agendą idzie wart miliardy biznes zielonej technologii, tak za promowaniem aborcji czy rozwiązłości seksualnej idzie cały ponury seks-handel, wart wcale niemniej niż wiatraki czy baterie słoneczne. Potrzebny jest tylko kolejny rynek zbytu.
Morawiecki, lekceważąc regułę praworządności, zaszkodził interesowi własnego kraju. W przeciwieństwie do Węgrów, jesteśmy bowiem państwem bezwzględnie skupionym na relacjach z Brukselą i Stanami Zjednoczonymi. Od zarania III RP były to jedyne cele naszej polityki międzynarodowej i żaden rząd nie zdołał tych wektorów zmienić lub choćby zdywersyfikować celów. Trudno zatem dziwić się, że porażką Morawieckiego karmi się Solidarna Polska, świadoma, że to być może jej ostatnia szansa, by przed wyborami parlamentarnymi pozyskać elektorat niezadowolony ze spolegliwości PiS wobec Brukseli.
Rząd znalazł się w kropce i, jak się wydaje, nie ma pomysłu jak wyjść z tego klinczu. Słowa Jarosława Kaczyńskiego o tym, że trzeba po prostu iść dalej są niezbyt przekonujące. Owszem, można iść, ale dokąd panie prezesie?
Tomasz Figura