Bezalternatywna polityka wobec Unii Europejskiej owocowała w ostatnich ośmiu latach serią decyzji, które już w najbliższej przyszłości odcisną się ogromnym i bolesnym piętnem na naszej gospodarce i życiu przeciętnych Polaków. Niczego nie ujmując rewolucyjnemu zapałowi szykującej się do władzy koalicji – na razie wciąż wirtualnej – pod niezwykle brzemiennymi w skutki zgodami na realizację dążeń Brukseli podpisał się rząd, który przed dojściem do władzy deklarował obronę narodowych interesów.
Pod koniec czerwca 2013 roku w Katowicach i Sosnowcu odbył się IV Kongres Prawa i Sprawiedliwości pod hasłem „Nasza Ojczyzna. Nasza przyszłość”. Prezes Jarosław Kaczyński zarysował zręby programu, którym jego partia zamierzała podbić serca wyborców zmęczonych serwilizmem aktualnego wówczas rządu wobec Niemiec i Rosji.
Wesprzyj nas już teraz!
– Oddzielną sprawą, także ze względu na bezpieczeństwo państwa, jest sprawa polskiej energetyki. Tutaj dwie zasady: po pierwsze, polska energetyka musi być w polskim ręku, pod polską kontrolą – mówił szef partii, wzbudzając entuzjazm partyjnego aktywu.
– Po drugie, ta energetyka musi opierać się o węgiel. A to oznacza w istocie, że musimy odrzucić Pakt Klimatyczny – zadeklarował. Tu już burza braw omal nie zdmuchnęła dachu sali, w której odbywała się konwencja.
– Unia Europejska nie powstała po to, by przeszkadzać krajom, które nadrabiają historyczne zapóźnienia. A ten pakt przeszkadza. To, że jedynym terenem, który ma w UE przywileje jest teren dawnego NRD, to jest wina zasad Unii Europejskiej. My się na to nie zgadzamy! – spuentował ten wątek prezes PiS.
Jak pokazały kolejne lata, stało się dokładnie odwrotnie. W połowie dekady zielona doktryna całkowicie zdominowała politykę Brukseli. Polska rządzona przez partię Kaczyńskiego obronę krajowych interesów ograniczyła do szumnych zapowiedzi.
Nowy Ład. Zielony, na razie europejski
Na początku 2020 roku Bruksela przyjęła pakiet Europejski Zielony Ład, którego celem jest osiągnięcie w ciągu trzech dekad tak zwanej neutralności klimatycznej. Dokument zawierający masę ogólnych założeń oraz detalicznych ustaleń, liczy kilka tysięcy stron. Poszczególne odsłony polityki „ekologicznej” Brukseli, negocjowanej i zaakceptowanej przez rząd Zjednoczonej Prawicy, oznaczają prawdziwą rewolucję, która poprzez szereg nowych norm wprowadzanych w imię „walki z klimatem” całkowicie odmieni życie gospodarcze i społeczne.
W grudniu 2020 roku, podczas szczytu Unii Europejskiej premier Mateusz Morawiecki zaakceptował porozumienie Fit for 55, zakładające redukcję emisji gazów cieplarnianych o co najmniej 55 procent do 2030 roku. Gigantyczne przedsięwzięcie, którego finansowy ciężar poniosą mieszkańcy państw UE, zakłada między innymi włączenie gospodarstw domowych do systemu handlu emisjami ETS (w tym konieczność kosztownych modernizacji domów) oraz stopniową eliminację pojazdów spalinowych. To ostatnie odczuwamy już widząc przygotowywanie przez największe polskie miasta rozwiązań, których efektem będzie komunikacyjne wykluczenie setek tysięcy Polaków.
Mechanizm ETS dotyczyć będzie – oprócz m.in. przemysłu i rolnictwa – także paliw wykorzystywanych do transportu drogowego i żeglugi.
Z kolei instrument uwzględniający emisję dwutlenku węgla obejmie międzynarodowy obrót m.in. żelaza, stali, cementu, aluminium, nawozów, elektryczności i wodoru.
Na otarcie łez łaskawa Unia Europejska przewiduje powstanie w 2026 roku wspólnego Społecznego Funduszu Klimatycznego, który wspierać ma gospodarstwa domowe, małe przedsiębiorstwa, świadczeniodawców i użytkowników usług transportu „szczególnie dotkniętych przez ubóstwo energetyczne i transportowe”.
Jesienią 2021 roku podczas szczytu klimatycznego COP26 w Glasgow, Polska wraz z ponad 100 innymi podmiotami (państwami, ale i np. koncernami motoryzacyjnymi) zobowiązała się do wstrzymania rejestracji nowych samochodów spalinowych począwszy od 2035 roku.
Z Unią bezapelacyjnie, do samego końca
– Polityka klimatyczna Unii Europejskiej powoduje, że nie możemy pozostawać bierni – tak minister aktywów państwowych Jacek Sasin motywował rządowy plan zakładający przejęcie od spółek energetycznych 70 bloków węglowych i objęcie ich nadzorem wspólnej, oczywiście „narodowej” spółki. Bloki zostały przeznaczone do sukcesywnego wygaszania, nowe powstawać nie będą. Za samo nabycie udziałów państwo zapłaci do 2040 roku około 40 miliardów złotych. „Polska musi w najbliższych latach praktycznie wybudować nowy system energetyczny” – przekonywał wiosną 2021 resort dodając, iż koszty emisji już teraz przewyższają koszty surowca.
Bełchatów, Turów, Kozienice (wraz z nowymi blokami), Połaniec – między innymi te elektrownie węglowe, odpowiedzialne za 70-procentowy udział w polskim bilansie energetycznym znikną z naszego krajobrazu wskutek realizacji harmonogramu dekarbonizacyjnego.
– Gdyby nie było tych uwarunkowań płynących z naszego członkowska w Unii Europejskiej, to można byłoby do tego tak podejść. Ale mamy te uwarunkowania – tłumaczył minister Piotr Naimski przed kamerami Telewizji Republika, w odpowiedzi na pytanie o przyczyny, dla których Polska popełnia właśnie energetyczne samobójstwo. Wstrząsający w wymowie i treści wywiad nigdy nie został w całości wyemitowany.
Ośmioletnie rządy PO – PSL przyniosły likwidację 5 kopalń. Następcy ze Zjednoczonej Prawicy zdecydowali o zamknięciu do sierpnia 2022 roku aż 14 zakładów wydobywczych. Zatwierdzona stosunkowo niedawno przez rząd polski dyrektywa metanowa UE przyczyni się do likwidacji kolejnych.
Pieniądze z KPO – wirtualne i nadzwyczaj kosztowne
Ponad rok temu Polska „negocjowała” z Unią Europejską tak zwane kamienie milowe warunkujące wypłacenie nam przez Brukselę 150 miliardów złotych z Krajowego Planu Odbudowy (po „pandemii”). Dwie trzecie pieniędzy mieliśmy otrzymać w formie bezzwrotnej, zaś około 50 mld w charakterze kredytów.
Jak wiemy, pieniądze wciąż do Polski nie docierają, gdyż ich dysponenci w najlepszym wypadku czekają aż nad Wisłą zmieni się władza. Jednak żadnemu spośród największych ugrupowań nie przeszkadzały warunki KPO. Wpłynięcie pieniędzy przedstawianych nam przez polityków i media niemal jednogłośnie jako ogromne dobrodziejstwo, zależy bowiem od spełnienia około – uwaga – 300 warunków. Są wśród nich na przykład budowa cyfrowego systemu danych i informacji medycznych, czyli potencjalnie groźne dla wolności jednostki narzędzie inwigilacji. Inny wymóg dotyczy objęcia składkami ZUS wszystkich umów cywilno-prawnych. Czeka nas również cały szereg wprowadzanych już teraz naprędce ograniczeń mających drastycznie zredukować liczbę samochodów poruszających się po polskich drogach. Porozumienie przewiduje m.in. nie tylko dodatkową opłatę rejestracyjną dla samochodów spalinowych, ale też nowy podatek dla ich właścicieli. Władze zobowiązały się, że w przekraczających normy zanieczyszczeń miastach liczących powyżej 100 tysięcy mieszkańców powstawać będą obowiązkowe strefy niskiej emisji transportu, co oznacza stopniowe, kilkuletnie wykluczanie z ruchu posiadaczy starszych aut. 1 400 kilometrów nowych dróg ekspresowych i autostrad objętych zostanie systemem poboru opłat.
KPO to częściowo pożyczki, a częściowo bezzwrotne dotacje – „znaczone” pieniądze, które mogą być wydatkowane jedynie na cele ściśle określone przez UE: „zielone przejście”, czyli transformację „ekologiczną”, cyfryzację, spójność społeczną, zdrowie połączone z ekonomiczną i społeczną spójnością; inteligentny zrównoważony, inkluzywny rozwój; „reguły dla nowej generacji”, zdrowotną, ekonomiczną, społeczną oraz instytucjonalną „odporność”.
Tak poważne deklaracje złożone przez rząd nie zostały poprzedzone jakąkolwiek debatą społeczną. Zaciągnięcie rewolucyjnych wręcz zobowiązań w celu uzyskania dużych, lecz nie niezbędnych kwot – w dodatku nie będą one wydatkowane w dowolny, najbardziej pożyteczny dla Polski sposób – zostało uznane za oczywistość.
„To nie my, to Unia”
13 listopada 2023 roku w Sejmie premier Mateusz Morawiecki wcielił się znowu w rolę niezłomnego obrońcy narodowych interesów. Człowiek, który nie oglądając się na społeczną aprobatę podpisał na forum UE szereg zobowiązań wiążących się z gigantycznymi kosztami obciążającymi Polaków na wiele lat, tym razem „przestrzegał” przed skutkami federalizacji struktur unijnych.
– Czy zdajecie sobie państwo sprawę z tego, że po zmianie prawa Unii będzie możliwość nałożenia nowych podatków? Ja do tej pory wetowałem wiele takich prób – mówił szef rządu.
– Teraz nie będzie możliwości weta, ponieważ całe władztwo podatkowe przejdzie właśnie w ręce Unii Europejskiej. Co to oznacza? Będzie można nałożyć każdy rodzaj podatku, wziąć go jako wspólny dochód do budżetu Unii Europejskiej i zrealizować na tej podstawie cele, które są nam bardzo obce. Ani euro, ani złotówka z tego polskiego podatku może nie wrócić do Polski. To naprawdę jest rzeczywistość, która może się zbliżać szybkimi krokami – ubolewał.
Ponieważ „w internecie nic nie ginie”, złośliwe języki reprezentantów suwerena przypomniały natychmiast przekaz kierowany przez Mateusza Morawieckiego na fali covidowej paniki. W kwietniu 2020 roku, a więc stosunkowo krótko po rozpoczęciu kolejnej kadencji rządów PiS premier wyliczał sposoby „pozyskiwania” pieniędzy na „walkę z pandemią”.
– Unia Europejska musi zbudować bardzo odważny pakiet – przekonywał. – Musimy wrócić do poprzednich naszych pomysłów – oczywiście nie tylko polskich, ale Polska podkreśla je i podkreślała od ponad dwóch lat z ogromną mocą – do pomysłów takich jak podatek cyfrowy, podatek od transakcji finansowych (Financial Transaction Tax); do pomysłów takich jak na przykład podatek od śladu węglowego, czy unikalnego pomysłu – można powiedzieć – Grupy Wyszehradzkiej, czyli podatek od wielkich korporacji międzynarodowych. To są pomysły, które mogą spowodować, że do budżetu Unii Europejskiej wpłynie nie 1 czy 2 miliardy nowych środków, ale dziesiątki miliardów euro nowych środków na walkę z koronawirusem – przemawiał.
Szumne deklaracje na użytek widzów „Wiadomości” i polskich internautów, strategia pełnej kapitulacji na forum międzynarodowym. Czy w sferze faktycznych dokonań polityka PiS tak wiele różnić się będzie od tego, co szykuje nowa koalicja?
Roman Motoła