Wybory na Białorusi nie są podobne do głosowania w Polsce czy innych krajach Unii Europejskiej. Lista zwycięzców jest ustalana zawczasu przez administrację Aleksandra Łukaszenki. Również i tym razem gazeta najbliższa opozycji białoruskiej opublikowała prognozę w 96 procentach odpowiadającą ostatecznemu wynikowi wyborczemu.
Olbrzymia liczba posłów trafiła zatem do Izby Przedstawicieli Zgromadzenia Narodowego Białorusi wiedząc o tym dużo wcześniej. W Mińsku szeroko znana jest historia pewnego dyrektora fabryki kolejowej. Już na trzy dni przed dniem głosowania, będąc kandydatem na posła, otwarcie załatwiał on ostatnie sprawy w gabinecie dyrektorskim, pakował rzeczy i wyprowadzał się, będąc w stu procentach pewnym wygranej.
Wesprzyj nas już teraz!
Z góry ustalony wynik głosowania nikogo na Białorusi nie dziwi. Zdarza się nawet, że członkowie komisji wyborczych przyznają w rozmowach prywatnych, iż musieli podpisać przedstawiony im, sfabrykowany protokół. Gdyby odmówili, straciliby pracę.
Mandat za cenę wiarygodności?
A jednak pewne niespodzianki się zdarzyły. Nie dlatego jednak, że „nieplanowani” kandydaci prowadzili fantastyczną kampanię wyborczą czy też ich pełnomocnicy przypilnowali liczenia głosów w komisjach. Po prostu, mocodawca w ostatnim momencie zmienił swoje preferencje. W efekcie do Izby Reprezentantów po dwunastoletniej przerwie trafią przedstawiciele sił alternatywnych: Hanna Kanapackaja ze Zjednoczonej Partii Obywatelskiej oraz Alena Anisim – bezpartyjna, ale należąca do organizacji społecznej pod nazwą Stowarzyszenie Języka Białoruskiego. Cała pikanteria tej sytuacji tkwi w tym, że akurat lider ZPO Anatol Labiedźka grzmiał mniej więcej przed rokiem: W Izbie [Przedstawicieli] mogą się znaleźć tylko i wyłącznie przedstawiciele tak zwanej opozycji sterowanej. Jak teraz będzie troszczył się o własny wizerunek, by nie stracić wiarygodności? To dla niego nie lada problem.
Z kolei przedstawicielka Stowarzyszenia Języka Białoruskiego nie widzi problemu w tym, by znaleźć się w parlamencie nie dzięki własnemu wysiłkowi, ale w wyniku decyzji podjętej „u góry”. Jej organizacja nigdy nie znajdowała się ani w formalnej, ani w faktycznej opozycji względem władz. Optowała za wykorzystaniem legalnych możliwości w ramach koncepcji „pracy organicznej”. Dzisiaj jej przedstawicielka w osobie pani poseł zyskała silniejsze nadzieje na realizację postulatów i celów organizacji, mając do dyspozycji trybunę parlamentarną.
Pozostałe siły opozycyjne – w tym najstarsza partia antyłukaszenkowska, BNF – mówią o rażącym łamaniu prawa w trakcie wyborów, o fałszowaniu na gigantyczną skalę, sięgającą w pewnych okręgach nawet połowy głosów. Nie uznają wyników wyborów. Lecz na pytanie, czy dwie przedstawicielki sił opozycyjnych miałyby zrzec się mandatu posła, odpowiadają negatywnie. Mimo, iż są „mianowane”, a nie wybrane, lepiej że w Izbie się znajdą – twierdzą oponenci Łukaszenki. Uważają, iż zmiana taktyki i ustąpienie chociażby kawałeczka legalnego pola politycznego jest oznaką słabości reżimu.
Rosja i Białoruś gospodarczo cierpią razem
Czy prezydent rzeczywiście czuje się na tyle słaby, iż musi w taki sposób „kupować przyjaźń” krajów Zachodu? Na razie żadna wewnętrzna siła nie grozi białoruskiemu status quo. Natomiast sam Łukaszenka niejednokrotnie wspominał przy różnych okazjach o zagrożeniach zewnętrznych. Skarżył się publicznie, iż są wielorakie i nie ma na nie wpływu. Mowa tu przede wszystkim o światowym kryzysie gospodarczym, wojnie na Ukrainie i sankcjach, jakie spotkały Rosję. O ile gospodarka rosyjska zawsze była głównym rynkiem zbytu dla towarów białoruskich oraz głównym źródłem zasobów naturalnych i finansowych w postaci „nie zawsze zwracanych” kredytów (w zamian za lojalność geopolityczną i militarną), o tyle teraz dla wszystkich naokoło jest jasne, iż wskutek kryzysu oraz sankcji walczy na śmierć i życie o przetrwanie. W takiej sytuacji położenie Mińska staje się bardzo poważne. Chociaż nie widać jeszcze ewidentnych oznak ostatecznego załamania się gospodarki białoruskiej, jednak płace spadły lawinowo – według bardzo ostrożnych ocen o około 40 procent.
Drugie zewnętrzne zagrożenie dotyczy sfery bezpieczeństwa. Mimo, iż Białoruś jest w formalnym sojuszu militarno-politycznym z Rosją, nie można całkowicie wykluczać użycia pewnych scenariuszy hybrydowych również w stosunku do Mińska. Dlaczego Rosja miałaby używać takich rozwiązań? Długotrwałe funkcjonowanie reżimu Aleksandra Łukaszenki, mimo daleko idącej współpracy z Rosją, z czasem jednak coraz bardziej oddala od niej Białoruś. Zniszczenie systemowej opozycji politycznej od lat zapobiega tworzeniu sił otwarcie prorosyjskich w przestrzeni politycznej (jak to miało miejsce na Ukrainie) a to oznacza, że nie może wyłonić się „białoruski Janukowycz”. Wewnętrzne prawo białoruskie jest tworzone w oparciu o specyficzne miejscowe realia i często nie współgra z przepisami rosyjskimi. Chodzi tu zwłaszcza o brak poszanowania dla własności prywatnej. Nie tylko uderza on w samych Białorusinów i wstrzymuje rozwój gospodarki, ale także nie pozwala na sprywatyzowanie czołowych przedsiębiorstw przez oligarchów rosyjskich. W zasadzie więc Kreml w stanie najwyższej konieczności nie rozporządza na Białorusi niczym – no, może z wyjątkiem osoby prezydenta.
Oliwy do ognia dolewa, na ile to możliwe, neutralne zachowanie Łukaszenki odnośnie konfliktu na Ukrainie. Zresztą pośrednim jego wynikiem stała się zmiana doktryny wojennej Mińska. Od niedawna za największe zagrożenie uważa się tam najazd hybrydowy. A równocześnie z kampanią wyborczą we wschodnich powiatach kraju trwały największe od lat wspólne ćwiczenia sił zbrojnych, obrony terytorialnej, służb granicznych oraz władz lokalnych w celu przeciwdziałania potencjalnemu przeciwnikowi, stosującemu taktykę hybrydową. Wzięło w nich udział 7 tysięcy żołnierzy i 150 czołgów. I niby kto tu miałby być przeciwnikiem?
Nie tylko Moskwa?
Biorąc pod uwagę te i inne aspekty, logicznym wydaje się być krok Łukaszenki, wpuszczający do Izby Przedstawicieli tylko dwóch reprezentantów alternatywnych sił politycznych. Dużej szkody reżimowi nie wyrządzą, mogą zaś służyć za listek figowy, a przy tym wnieść w szeregi opozycji ziarno rozłamu.
Ciekawym aspektem ostatniej kampanii wyborczej była obecność opozycyjnych kandydatów z Partii BNF, głoszących hasła restytucji własności dla spadkobierców posiadaczy z 1939 roku. Niewątpliwie te bardzo miłe dla Polaków hasła wywołały szeroką dyskusję w kołach Białorusinów. Nie wszyscy się zgadzali w kwestii restytucji, co wynikało również z braku znajomości tematu i pomylenia pojęć. W ramach kampanii informacyjnej Partia BNF zwracała uwagę na to, iż nie tylko Polacy i nie tylko obywatele innych państw skorzystają na restytucji, ale przede wszystkim – i jeszcze bardziej – sami Białorusini oraz ich gospodarka.
Podsumowując można stwierdzić, iż te ostatnie wybory zaświadczyły o pewnych zmianach, przejawiających się we wpuszczeniu opozycji do pola politycznego po dwunastu latach nieobecności. Może to świadczyć o istotnych zmianach w modelu gospodarczo-politycznym Białorusi i skierowaniu go w stronę poszukiwań alternatywnych źródeł wsparcia ekonomicznego.
Aleksander Stralcov-Karwacki