Propozycję wprowadzenia tego podatku ogłosił w wywiadzie dla BBC zastępca premiera Wielkiej Brytanii Nick Clegg. „Podatek willowy” obejmowałby zakup najdroższych nieruchomości oraz wpływy kapitałowe. Jak zapewnił przedstawiciel rządu dotknie on tylko 10% społeczeństwa o najwyższych dochodach. Takie rozwiązanie ma powstrzymać proceder unikania płacenia podatków przez najbogatszych.
Posunięcie szefa Liberalnych Demokratów podyktowane jest słabnącymi wynikami tej partii w sondażach, które obecnie wynosi 8%, co sprawia że ugrupowanie zajmuje zaledwie 4 miejsce. Wyżej uplasowała się Partia Niepodległości z 10-punktowym poparciem. Ta partia z kolei obiecuje wyborcom, że zamierza łatać dziurę budżetową ograniczając wydatki socjalne.
Clegg zobowiązał się do wprowadzenia „podatku willowego” już wcześniej, tymczasem nie tylko nie zrealizował – jak dotąd – swojej obietnicy, ale nawet zgodził się na obniżkę podatków dla najbogatszych, czego wyborcy nie mogą mu darować. W związku z tym szybko powrócił do swojego starego pomysłu. – Większość ludzi w tym kraju nie rozumie, dlaczego ci, którzy posiadają ogromne majątki, nie płacą uczciwych podatków. Łatwiej jest powstrzymać proceder unikania płacenia podatków w przypadku nieruchomości niż w przypadku pieniędzy, które można transferować po całym świecie – tłumaczył w wywiadzie dla BBC. – Wierzę w „podatek willowy”. Nie mogę żadną miarą zrozumieć, dlaczego ktokolwiek może myśleć, że jeśli jest oligarchą mieszkającym w centrum Londynu w domu wartym 3 mln funtów, może płacić taki sam podatek jak inne, znacznie mniej majętne rodziny – mówił Clegg.
Tymczasem opozycja zarzuciła mu hipokryzję przypominając właśnie o obniżce podatków dla najbogatszych z 50 do 45%, do czego szef LD przyłożył rękę. Rachel Reeves z Partii Pracy nazwała obietnicę Clegga „pustymi słowami”. Jej zdaniem „ten sam człowiek, który odpowiada za wartą 3 mld funtów obniżkę podatków dla najbogatszych, domaga się w tym czasie wyższych podatków od milionów emerytów i rodzin”. To właśnie Partia Pracy jest liderem rankingu poparcia społecznego. Na to ugrupowanie zagłosowałoby 42% respondentów.
Jedno jest pewne, 10% społeczeństwa posiadająca najwyższe dochody z pewnością na partię pana Clegga nie zagłosuje. Nie wiadomo więc czy w ogólnym rozrachunku opłaca mu się to posunięcie. Tym bardziej, że poparcie dla Liberalnych Demokratów nie jest oszałamiające.
Iwona Sztąberek
Źródło: www.forsal.pl