13 stycznia 2024

„Powstaniec 1863” – historia nazbyt wygładzona [RECENZJA FILMU]

Wokół powstania styczniowego, jak zresztą wokół każdego z polskich zrywów, można by opowiedzieć wiele fascynujących historii i nakręcić wiele ciekawych filmów. Wydarzenia te obfitowały w nietuzinkowe postaci, równie bohaterskie co kontrowersyjne. Niewątpliwie takim właśnie był ksiądz Stanisław Brzóska. Mógłby być bohaterem wspaniałego filmu. Niestety, mimo wszelkich starań, Powstaniec 1863 tym filmem nie jest.

Ostatnie lata bardziej niż wcześniej obfitują w polskie filmy historyczne, a jeszcze kilka dalszych czeka na swoją premierę – niewątpliwie jest to pokłosie strategii poprzedniego rządu, który wprawdzie nie zdołał nigdy w pełni „ogarnąć” nazbyt często antypolsko nastawionych instytucji kultury, ale gdzieś po drodze wpadł na pomysł, aby na bazie opanowanych przez siebie spółek Skarbu Państwa stworzyć zastępczą strukturę mecenatu. Stąd też przy kolejnych filmach historycznych, obok Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej pojawiają się wśród sponsorów firmy tak znane ze swojej artystycznej działalności, jak na przykład Krajowa Spółka Cukrowa. Sposób ten niewątpliwie można krytykować z perspektywy transparentności i logiki zarządzania pieniędzmi podatników, ale trzeba przyznać, że efekt osiągnięto: jako się rzekło, polskich filmów historycznych jest więcej. Również godne odnotowania jest to, że ta metoda dofinansowania poskutkowała wyraźnym skokiem w jakości technicznego wykonania. W każdym z tych filmów po prostu widać, że nie został nakręcony z groszy wydrapanych gdzieś zza kanapy, ale na realnym budżecie. Niestety, w niemal każdym z tych filmów widać również, że są pewne rzeczy, których za pieniądze kupić się nie da. Pieniądze mogą dać nam średni film, taki który nie razi nas niedoróbkami, który dobrze wygląda, dobrze brzmi – ale ostatecznie wszystko i tak się rozbije o najtańszy w produkcji aspekt filmu, jakim jest scenariusz. Tak właśnie jest w przypadku Powstańca 1863.

Film adekwatny i poprawny, ale…

No i właśnie. Powstaniec to film, któremu niewiele można zarzucić od strony technicznej. Film po prostu dobrze wygląda, i dobrze brzmi w sferze udźwiękowienia i muzyki – nawet jeśli niektóre ujęcia są nazbyt sztampowe (te zamglone lasy i pędzący przez nie w zwolnionym tempie powstańcy…), a muzyka nieraz też nazbyt nachalnie próbuje narzucić nam podniosły nastrój. Aktorzy generalnie dobrze odgrywają swoje role, na tyle na ile materiał daje im taką możliwość.

Wesprzyj nas już teraz!

Film stara się również być jak najbardziej poprawny, tj. traktuje opowiadaną przez siebie historię z szacunkiem i nie próbuje, jak to nieraz bywało, irytująco i fałszywie „odbrązawiać” swoich bohaterów. Nigdy nie mamy wrażenia, że film powstał po to, aby pod pozorem filmu historycznego jakoś tam oszpecić tychże bohaterów w oczach widzów – a przecież kto to słyszał dzisiaj, aby w filmie ksiądz był pozytywną postacią? I kto to słyszał, aby współczesny film historyczny nie zawierał zupełnie zbędnych scen „miłosnych,” wulgaryzmów czy innych „urozmaiceń?” Tu widać wyraźnie, iż podejście reżysera jest odmienne od większości współczesnych polskich filmowców: chociażby dlatego, iż jest człowiekiem wierzącym, co naprawdę tutaj widać.

Niestety, to pozytywne podejście do bohaterów i historii skutkuje szkodliwym odchyleniem w drugą stronę. Film już na wstępie ustawia swego bohatera na piedestale i aż do końca nie pozwala mu ani na moment z piedestału zejść. Ze szkodą dla filmu.

Bohaterowie bez charakteru

W tym miejscu byłby czas najwyższy cokolwiek opowiedzieć o fabularnej treści Powstańca. Film więc opowiada historię działań powstańczych księdza Stanisława Brzóski, znanego jako głównego kapelana wojsk powstańczych na Podlasiu, ale również jako pełnoprawnego dowódcy, i to ostatniego – to właśnie ks. Gen. Brzóska dowodził ostatnim czynnym oddziałem dogorywającego powstania, a pojmany i stracony został dopiero w 1863 r., po dwóch latach czynnych działań. Historia przedstawiona w filmie niejeden raz lekko odbiega od faktów historycznych, ale nie wydaje się niczego rażąco przekręcać, co jest o tyle cenne, iż ks. Brzóska nie jest dzisiaj powszechnie znaną postacią, a warto przybliżyć jego historię.

Ale przecież już sam zbitek słów „dowódca” i „ksiądz” powinien nam podpowiadać, iż postać ks. Brzóski nie jest wcale tak jednoznacznie oczywista w ocenie. Możemy sobie bowiem z łatwością sobie wyobrazić, iż pójście kapłana na wojnę wzbudzało kontrowersje. Tym bardziej zaś warto zastanowić się nad wewnętrznymi rozterkami jakie ten kapłan mógł przeżywać, tak samo jak warto się zastanowić nad pobudkami, które skłoniły ks. Brzóskę do wspierania radykalnego stronnictwa „czerwonych,” głównej siły dążącej do uruchomienia powstania, na które naród żadną miarą nie był przygotowany. Próżno jednak szukać takich rozterek w filmie i tym bardziej próżno szukać w filmie osobowości ks. Brzóski. Takiej osoby tutaj po prostu nie ma: nasz bohater jest niczym postać z przedstawienia na szkolnej akademii, jest suchym, dydaktycznym odtworzeniem podręcznika do historii, i to nie dobrego, głębokiego podręcznika, ale takiego który po prostu mówi „w dniu takim a takim, ten i tamten zrobił to i owo.” Wielka to szkoda – naprawdę fascynujący byłby portret ks. Brzóski, ale portret z światłocieniem, film, w którym reżyser zastanowiłby się co właściwie popychało tego kapłana do straceńczej walki, jakie zalety, ale też wady jego charakteru wyznaczały jego ścieżkę. Tymczasem, Powstaniec na takie pytania ma zbyt prostą odpowiedź: patriotyzm, i bezkresna wiara, że ofiara nie będzie na marne. Każda udana fabuła opiera się najpierw na wewnętrznych dylematach i przemianach bohaterów, a dopiero w drugiej kolejności na konflikcie zewnętrznym. Tu życia wewnętrznego nie ma.

Brak osobowości i dynamizmu nie doskwiera zresztą tylko ks. Brzosce. W Powstańcu właściwie nie ma w ogóle postaci. Są tylko nazwiska historyczne, przypisane do aktorów na ekranie i obdarzone najbardziej sztampowymi tylko cechami. Z jednej strony, mamy więc dobrych powstańców, może czasem trochę kłótliwych, ale – poza jednym zdrajcą – ogólnie dzielnych i… no, po prostu dobrych. Nie wspominając już o celności, która imponuje tym bardziej iż nazbyt często strzelają na dystans z broni krótkiej. Z drugiej zaś strony, mamy złych Rosjan, których zły charakter można rozpoznać po ich przekupności, skłonności do alkoholu i machorki, i oczywiście pełnej gotowości do okrucieństwa czy wręcz świętokradztwa. Tak uproszczony obraz może nawet mieć swoją wartość dla odbiorców w wieku dziecięcym, niegotowych jeszcze do zrozumienia głębszych niuansów historii. Ale dorośli widzowie mają prawa oczekiwać subtelniejszej i bardziej złożonej konstrukcji – zwłaszcza dlatego, że płaskość postaci uniemożliwia zawiązanie autentycznie ciekawej fabuły.

Warto, czy nie warto?

Cóż więc ostatecznie powiedzieć o Powstańcu? Wskazane powyżej kluczowe wady sprawiają momentami, iż mamy poczucie, że oglądamy wprawdzie wysokobudżetowy, ale jednak paradokument, a nie film fabularny z krwi i kości. Jest to film, który raczej tylko u nielicznych wzbudzi wielki entuzjazm, ale jest to też film, który też niczym szczególnym nie razi: co najwyżej zagorzałych antyklerykałów złościłaby wymowa filmu. Cenne w tym filmie jest to, iż można pokazać go nieco starszym dzieciom jako swoisty dodatek do lekcji historii, ale trzeba żałować, iż już nastoletni widzowie, a tym bardziej dorośli, zauważą płaskość i schematyczność postaci, która przekłada się na płaskość i nijakość fabuły. Bowiem prawdziwie ciekawa fabuła, przypominam, wymaga nie tylko zewnętrznego konfliktu, ale też wewnętrznego, wahań, rozterek, niejasności. Tego wszystkiego tutaj zabrakło.

Można jednak spojrzeć też z drugiej strony, i zauważyć, że gdy mówimy o reżyserze, dla którego Powstaniec jest bodajże drugim w karierze filmem fabularnym, to ta przeciętność filmu jest w gruncie rzeczy dobrym prognostykiem na przyszłość. Zobaczymy.

Jakub Majewski

„Powstaniec 1863.” Polska 2023

Reżyseria i scenariusz: Tadeusz Syka. W rolach głównych: Sebastian Fabijański, Ksawery Szlenkier, Cezary Pazura, Wiaczesław Boguszewski.

Czas trwania: 103 min

Netflixowy serial „1670” – satyra czy paszkwil?

ROK 1670. TRADYCJA KONTRA POPKULTURA – NIEZNANE OBLICZE SARMACJI

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(24)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 136 029 zł cel: 300 000 zł
45%
wybierz kwotę:
Wspieram