8 czerwca 2012

Utarła się opinia, że na obszarze Stanów Zjednoczonych nie ma architektury starszej aniżeli dwustuletnia. Obiegowe to twierdzenie daleko odbiega od rzeczywistości. Na Południowym Zachodzie Ameryki, czyli w stanach Kolorado, Utah, Arizona i Nowy Meksyk, występują setki stanowisk archeologicznych, które są pozostałością po ludach indiańskich zasiedlających ten obszar  przed  kilkunastoma  wiekami,  ludach,  których  niezwykle  ciekawa architektura  domostw i układ osiedli  świadczy o wysokim stopniu ich rozwoju.

 

Kiedy w połowie XVI wieku, posuwając się w górę rzeki Rio Grande, dotarli i w te strony Hiszpanie w swych odkrywczych ekspedycjach, znaleźli tam liczne i ludne wioski, pozostające już w dekadencji, niemniej dobrze zorganizowane i wcale nie wrogie obecności obcych. Ale dopiero dwa stulecia później, w XVIII wieku, i te ludy na dobre zostały objęte troską ewangelizacyjną.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Śladem tej działalności jest  San Xavier del Bac, kościół misyjny Indian Pima, samotnie zagubiony w półpustynnej scenerii południowej Arizony. Jest to kościół prześliczny. I jakże wzruszający, właśnie przez to osamotnienie i dzięki bogactwu barokowych dekoracji. Barok na pustyni! Brzmi to jak fantazja, a jednak to prawda. Barok stał się pierwszym w dziejach ludzkości stylem globalnym, który rozprzestrzenił się na wszystkie kontynenty z wyjątkiem australijskiego. Poza Europą, gdzie swe źródło znalazł w proteście przeciwko reformacji, stał się stylem misyjnym, czyli stylem, który głęboko przylgnął do oczekiwań artystycznych ludów nawracanych z pogaństwa na chrześcijaństwo. Przez swe bogactwo dekoracji, przez eksponowanie pod postacią figur tylu świętych orędowników i patronów, znalazł łatwy dostęp do dusz i serc ludów żyjących  w mrokach pogaństwa aż do epoki wielkich odkryć geograficznych.  Indianie zaakceptowali ten styl w dekoracji misyjnych kościołów, więcej – przyjęli za swój i z nim się identyfikowali.

Palące w Arizonie słońce zachodzi długo. I długo gorzeje niebo, przybierając spektakularne barwy  żółcieni, różów i czerwieni. I na tle tego szalejącego w barwach nieba rysuje się niepokalanie biała sylwetka kościoła, który i on sam niebawem zamieni się w czerwień. Dwie symetryczne, opasłe wieże, wybielone jak śnieg, jedna z hełmem, druga pozbawiona tego zwieńczenia, obejmują fasadę jak w uścisku. A ta dla kontrastu zachowała swoje naturalne barwy piaskowca. Ale nie tylko kolorem odcina się od wież pozbawionych jakiejkolwiek dekoracji zewnętrznej. Uwydatnia tę fasadę przebogata ornamentyka w stylu kościołów, jakie dane mi było oglądać w Meksyku, w Sierra Gorda, w rejonie najpóźniej ochrzczonych i ucywilizowanych Indian, groźnych i bitnych Chichimeków. Podobnie jak  tam, tak i w przypadku tego kościoła z Arizony fasada jawi się jako ozdobny ornat, tyle że nie szyty złotą i srebrną nicią, lecz wykuwany w kamieniu. Jakże to wszystko symetryczne, harmonijne i proste, a przez to piękne! Główne wejście zgrabnie ujęto w łuk, nad nim zwyczajem hiszpańskim zawieszono balkonik, też wygięty, drewniany, pomalowany na czarno. Można się nań dostać przez drzwi prowadzące z chóru, ozdobione ornamentem w kształcie gigantycznej muszli albo kropielnicy. Wyżej, na trzecim już poziomie, arabeska wykonana w stiuku z herbem franciszkańskim pośrodku, intrygująca w swym splocie. Podzielona na trzy poziomy fasada ma również trzy piony rozdzielone pilastrami. W otrzymanych tym sposobem polach wykuto symetrycznie cztery nisze dla czterech postaci świętych niewiast, też wykutych w kamieniu.

 

A wnętrze? Aż kipi od figur świętych, aniołków, cherubinów, promieni, kwietnych ornamentów, barw, złoceń, pilastrów, owych estipites będących wizytówką stylu churrigueresco. Skąd ten z ducha hiszpański styl na pustyni, tu w Arizonie? Figury jednych świętych są całe polichromowane, inne ubrane w szaty, jak brodata, przez to jakby groźna postać św. Franciszka Ksawerego w głównym ołtarzu, patrona kościoła. Ile tu detali, jakie ich bogactwo! I skąd to wzajemne przenikanie się elementów jezuickich i franciszkańskich w jednej budowli sakralnej?

 

Po rozdzieleniu w XVI wieku centralnego i południowego Meksyku na strefy misyjne franciszkanów, dominikanów i augustianów, zakonników odpowiedzialnych za chrystianizację tubylców,  pustynna północ tego ogromnego kraju pozostała poza zasięgiem  działalności misjonarzy. Obszarem tym, zasiedlonym przez Indian koczowniczych, a więc znajdujących się na bardzo niskim poziomie rozwoju, zajęli się dopiero jezuici pod koniec XVII wieku. Jednym z najaktywniejszych apostołów był ojciec Eusebio Francisco Kino, niestrudzony podróżnik, badacz, budowniczy i misjonarz. Jezuici posuwali się na północ, ku obszarom dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, z meksykańskiego południa, od strony pustyń Sonory, Chihuahua i Półwyspu Kalifornijskiego. Szlak ich postępowania znaczą zakładane dla Indian osady misyjne, które tym samym stawały się ośrodkami ich cywilizowania. Właśnie założoną przez siebie misję w dzisiejszej Arizonie ojciec Kino upatrzył jako punkt wyjściowy do ich dalszego zakładania w dolinach wielkich rzek amerykańskich, Colorado i Rio Grande. Ze swego macierzystego ośrodka w Dolores, gdzie przebywał przez 24 lata, od 1687 do 1711 roku, wyprawiał się ponad pięćdziesiąt razy w głąb lądu, zawsze konno, pokonując tysiące kilometrów. Ten niestrudzony entuzjasta w pozyskiwaniu Indian dla wiary tak pisał w swoim dzienniku pod datą 1692 roku: Spotkałem bardzo otwartych i przyjaznych tubylców w osadzie San Xavier del Bac, gdzie naliczyłem 800 dusz. Tu głosiłem słowo Boże, pokazując im na mojej mapie świata odległe ziemie, rzeki i morza, które my, misjonarze, pokonaliśmy, ażeby przynieść im świętą wiarę. Podkreślałem, że także Hiszpanie, podobnie jak oni, byli poganami aż do czasu, kiedy przybył do nich św. Jakub Apostoł, by ich pouczyć w wierze. Ale nawet wtedy tylko bardzo nieliczni przyjęli chrzest. Aż ukazała się mu Najświętsza Dziewica, zapewniając, że tych kilku ochrzczonych Hiszpanów nawróci innych i że w końcu Hiszpanie nawrócą cały świat.

 

Apostoł Indian amerykańskich zakończył pełne trudów życie w 1711 roku w wieku blisko siedemdziesięciu lat. Umarł ubogo i w prostocie, tak jak żył i jak żyli Indianie, do których się całkowicie upodobnił i dla których poświęcił bez reszty swoje życie. Po wydaleniu jezuitów z zamorskich dominiów Hiszpanii w 1767 roku, ich misje przejmowali franciszkanie, w tym także San Xavier del Bac.



Jan Gać

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij

Udostępnij przez

Cel na 2025 rok

Po osiągnięciu celu na 2024 rok nie zwalniamy tempa! Zainwestuj w rozwój PCh24.pl w roku 2025!

mamy: 32 506 zł cel: 500 000 zł
7%
wybierz kwotę:
Wspieram