Jesteśmy świadkami procesu, który należy nazwać komercjalizacją śmierci tak jak dzieje się to z niemal wszystkim, co nas otacza łącznie z naszą wiarą i religijnymi odniesieniami, z których robi się dzisiaj produkty mające przynieść jak największe zyski. To jest coś przerażającego do jakiego stopnia mogą posunąć się niektórzy, którzy chcą za wszelką cenę powiększać swój majątek. Jedni powiedzą, że marnotrawstwem jest zakopywanie trumny ze zwłokami na cmentarzu, ponieważ można wykorzystać ciało zmarłego jako kompost, a inni będą z przeszukiwać milimetr po milimetrze piece krematoryjne w poszukiwaniu złotych zębów, które następnie będą sprzedawać… – mówi w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Piotr Roszak. [Wywiad został opublikowany w sierpniu 2022 r. ]
Jak zdefiniowałby Ksiądz profesor majestat śmierci?
Wesprzyj nas już teraz!
Nie ma czegoś takiego jak majestat śmierci. Jeśli my, chrześcijanie, mówimy o majestacie to tylko w odniesieniu do Pana Boga. To On, który jest Pełnią Życia niesie z sobą majestat, jako blask, który od Niego bije.
Śmierć jest pewnym progiem po przekroczeniu którego my – śmiertelni uczestniczymy w życiu nadprzyrodzonym poprzez łaskę. Jesteśmy do tego zaproszeni.
Od czasów Adama w Raju po grzechu pierworodnym śmierć jest obarczona strachem i niepewnością, czyli tym czego początkowo pierwsi ludzie nie znali. Śmierć miała być jak w przypadku Najświętszej Maryi Panny pewnym zaśnięciem – przejściem, które wiąże się z zostawieniem czasu doczesnego i przejściem do wieczności.
Określenie majestat śmierci zostało stworzone po to, aby podkreślać, że śmierć jest czymś ostatecznym: kończy się życie na ziemi, które jest jedyne i po nim już niczego nie ma. Po to buduje się i lansuje to sformułowanie – żeby pokazać, że śmierć jest czymś najważniejszym. Chrześcijanin, kiedy słyszy takie określenie powinien wiedzieć, że śmierć nie jest najważniejsza, że śmierć nie jest kropką, tylko że jest po niej przecinek czyli ciąg dalszy.
Przesadne podkreślanie i nadużywanie zwrotu majestat śmierci jest więc czymś nie na miejscu, jeśli chodzi o chrześcijan. Czymś innym jest natomiast godna śmierć, czyli śmierć PRZEŻYTA w łączności z Chrystusem poprzez sakramenty; poprzez otoczenie modlitwą Kościoła; poprzez praktyki, które znamy z tradycji chrześcijańskiej; poprzez wszystkie pobożne akty wyznawców Chrystusa wierzących w zmartwychwstanie i życie wieczne.
W ostatnich latach wielką furorę robi stwierdzenie, że przed śmiercią człowiek musi „pogodzić się z Panem Bogiem”. Co to w ogóle znaczy?
To kolejne określenie, które ma wypaczyć sens śmierci i ludzkiego życia. Ja odbieram to jako wezwanie, żeby sprawy duchowe, kwestie wiary etc. zostawić na sam koniec życia, a chrześcijanin ma dbać o to przez całe życie.
Przed śmiercią jest oczywiście dobrze próbować rozwiązać wszystkie trudne i frapujące sprawy, ale nie może być to wypaczone tak jak to dzisiaj próbuje się przedstawić, że wystarczy na końcu życia zachować się jak łotr na krzyżu przy Chrystusie, wyrazić żal i jest się zbawionym z automatu – 100 procent skuteczności…
Człowiek nie ma się pogodzić, tylko pojednać z Panem Bogiem. To jest rzeczywiście nam zadane! Pojednanie, a nie pogodzenie! Pojednanie, którego udziela nam Chrystus, które przyjmujemy poprzez sakramenty. Pojednanie ma nas przygotować i w pewnym sensie dostroić do spotkania ze Stwórcą.
Ewidentnie „pogodzenie”, jako pewna kategoria socjologiczna nie pasuje do śmierci i tego, co się dzieje w jej obliczu. Nie raz słyszymy przecież o sztucznych sytuacjach rodzin, które spotykają się wokół umierającego i próbują się godzić na jego oczach, a po jego śmierci nadal trwa głęboki podział między nimi. Takie zdarzenia wypaczają ideę, o którą chodzi w chrześcijaństwie – życia w nieustannej relacji z Bogiem, które nie wiąże się z nerwowością i niepewnością! Chrześcijanin jest zaproszony przez Chrystusa do zbawienia, jest wszczepiony w Chrystusa przez chrzest i to od niego zależy czy przyjmie to zaproszenie czy nie. Nie możemy sobie o tym przypomnieć na końcu naszego życia. To jest bowiem program na całe życie. Program, który próbuje się we współczesnym świecie przeinaczyć, zmienić, zafałszować i przez to wmówić, że nie obowiązuje on przez całe życie, tylko w kilku epizodach.
Jak to jest, że w XX i XXI wieku obserwujemy trendy, które można zamknąć w haśle „Śmierć to biznes”? Śmierć ma przede wszystkich generować zyski, co obserwujemy głównie na Zachodzie, ale również niestety w Polsce. Podam przykład: w czerwcu krematoria w Holandii chwaliły się, że mają nowe źródło dochodu, a jest nim sprzedaż metali, jakie nie spaliły się wraz z człowiekiem. W roku 2018 holenderskie krematoria zarobiły na tym 2 mln euro, w roku 2021 – 3,5 mln euro, a w tym roku mają zarobić 5 mln euro… Kiedy pierwszy raz przeczytałem tę wiadomość zamurowało mnie…
Jesteśmy świadkami procesu, który należy nazwać komercjalizacją śmierci tak jak dzieje się to z niemal wszystkim, co nas otacza łącznie z naszą wiarą i religijnymi odniesieniami, z których robi się dzisiaj produkty mające przynieść jak największe zyski.
To jest coś przerażającego do jakiego stopnia mogą posunąć się niektórzy, którzy chcą za wszelką cenę powiększać swój majątek. Jedni powiedzą, że marnotrawstwem jest zakopywanie trumny ze zwłokami na cmentarzu, ponieważ można wykorzystać ciało zmarłego jako kompost, a inni będą z przeszukiwać milimetr po milimetrze piece krematoryjne w poszukiwaniu złotych zębów, które następnie będą sprzedawać…
Przywołany przez Pana przypadek z Holandii, dla nas Polaków powinien być czymś nie do zaakceptowania z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze w czasie II Wojny Światowej Niemcy chwalili się na lewo i prawo zyskami z krematoriów, w których palili ciała naszych rodaków i nie tylko. Świat potępia fakt, że chwalili się tym haniebnym procederem, ale nie słyszałem jakichś mocnych głosów potępiających to co robią Holendrzy…
No właśnie! Raczej się ich usprawiedliwia, że to normalna praktyka, a skoro ktoś miał śruby w biodrze czy wywołane przez Księdza profesora złote zęby, to czemu tego nie sprzedać…
Dokładnie. Widzimy, że kolejne granice są przekraczane. To co kiedyś, najdelikatniej mówiąc, budziło niesmak i oburzenie, dzisiaj staje się normą i to godną pochwalenia.
Chciałbym zwrócić uwagę, że w wielu kulturach to wszystko, co dotyczyło śmierci człowieka i jego przejścia do wieczności było jednak otoczone opieką kulturową i religijną. Teraz jednak jest to coraz rzadszy obraz.
Druga sprawa jeśli chodzi o kontekst chrześcijański: wiemy, że człowiek jest powołany do wieczności, że jego obecność na ziemi jest przejściowa, bo prochem jesteśmy i w proch się obrócimy. Robienie maksymalnych interesów, biznesów z wydarzenia takiego jak śmierć, kiedy to człowiek albo zostaje zbawiony, albo potępiony jest czymś, przepraszam za wyrażenie, obrzydliwym, czemu chrześcijanin musi się przeciwstawiać. Nie możemy pozwolić, aby nasze życie i życie naszych bliskich było napędzane tego typu zwyczajami i nowinkami kulturowymi, które są przedstawiane jako coś „normalnego i fajnego”.
Przemysł śmierci, biznes śmierci nie może dominować, bo widzimy co się dzieje w Holandii, gdzie zdołał on rozwinąć jakąś kontr-liturgię do liturgii katolickiej. Liturgię, w której nie ma miejsca na Stwórcę, na Boże miłosierdzie. Po prostu: koniec meczu, ostatni gwizdek, gasimy światło, nie ma dogrywki i można zrobić z tym, co po człowieku zostało co się chce, żeby jak najlepiej na tym zarobić.
Boję się jednak, że to dopiero początek. Pomysłowość cywilizacji śmierci jest przeogromna i strach pomyśleć, co będzie następne.
Co myśli Ksiądz profesor o tzw. pogrzebach humanistycznych, czyli pogrzebach bez kapłana?
W przypadku chrześcijanina jest to mówiąc najdelikatniej zdrada wiary i Chrystusa, ponieważ śmierć przestaje być przejściem do Chrystusa, spotkaniem z Nim i życiem w wieczności, tylko teatrem, żeby nie powiedzieć kabaretem…
Pożegnanie Kościoła pielgrzymującego na ziemi; Kościoła, który jest zgromadzony wobec swojego brata lub siostry jest czymś innym niż przemówienia dotyczące bardzo ogólnie rozumianego sensu życia, jakie mają miejsce podczas tzw. pogrzebów humanistycznych.
Wystarczy się wsłuchać w słowa, jakie padają na tzw. pogrzebach humanistycznych, żeby zdać sobie sprawę jak bardzo dziurawa jest eschatologia, którą się tam proponuje. Jest to perspektywa horyzontalna, jeśli chodzi o sens ludzkich wysiłków, wartości każdego człowieka, za którą jest kurtyna, która kończy przedstawienie, jak nazywa się na tego typu wydarzeniach życie.
Patos, który próbuje się przedstawić na tzw. pogrzebach humanistycznych jest marną protezą, która ma zastąpić prawdziwe religijne odniesienia. Protezą, na której nie zarabiają krematoria, tylko odpowiednie agencje odpowiedzialne za organizację takich wydarzeń. Mało kto zdaje sobie sprawę, że w zderzeniu z rzeczywistością, w zderzeniu z pytaniami, które się samoistnie rodzą również na tzw. humanistycznych pogrzebach typu „I co dalej?”, „Po co było jego życie?” etc. uczestnicy tzw. humanistycznego pogrzebu są bezradni, bo człowiek, który ma powiedzieć kilka słów nad trumną czy urną najczęściej nie jest w stanie udzielić na nie konkretnych odpowiedzi, no chyba że za taką uważa się, iż śmierć to koniec, a wy musicie żyć dalej.
Tzw. humanistyczne pogrzeby to kolejna próba podrabiania chrześcijaństwa i liturgii, to kolejna próba budowy czegoś w opozycji do Chrystusa, Ewangelii i Kościoła, jako coś, co ma zastąpić chrześcijaństwo. Być może takie obrzędy mają jakąś wartość dla osób niewierzących, ale chrześcijaństwo jest ponad tym wszystkim. Jeśli skonfrontujemy pogrzeb katolicki z tzw. pogrzebem humanistycznym, to zobaczymy, że nasza nadzieja na życie wieczne nie jest jakąś drobną iskierką, którą nie oświetlimy ciemności, tylko prawdziwym ogniem, który rozświetli nam wszystko i pozwoli spojrzeć na wszystko szerzej i dalej.
W pełni się z Księdzem profesorem zgadzam, ale obawiam się, że „humanistyczne trendy” zaczęły również przenikać do Kościoła. Kilka lat temu w Walii jeden z tamtejszych arcybiskupów George Stack udzielił nominacji świeckim ceremoniarzom na odprawianie liturgii pogrzebowej. Nie chodziło o to, że w Walii brakowało kapłanów. Hierarcha stwierdził, że to „nowa oferta” dla wiernych, którzy chcą mieć pogrzeb bez kapłana. Zdaniem abp. Stacka świecki ceremoniarz podczas liturgii pogrzebowej będzie bardziej autentyczny niż kapłan, dla którego pogrzeb to obowiązek, praca etc. Jak Ksiądz profesor by to skomentował?
Słucham Pana ze zdumieniem i przecieram uszy ze zdziwienia.
Świeccy ceremoniarze pogrzebowi… Powiem szczerze: dla mnie wpisuje się to w proces komercjalizacji śmierci. Przez takie podejście porzuca się próby głębszego przedstawienia tego, w co wierzymy, kiedy odchodzi do Królestwa Niebieskiego nasz brat czy siostra w wierze. Zamiast tego mamy otoczkę ziemską, która staje się czymś najważniejszym. Nie ma co myśleć, o życiu wiecznym, nie ma sensu przypominać o niebie, piekle i czyśćcu. Najważniejsze są zabiegi celebracyjne i przemówienia pogrzebowe.
Druga sprawa: dzisiaj dla wielu najważniejsze jest kryterium autentyczności, o czym wspomina wywołany przez Pana abp Stack. Przepraszam, ale jest dla mnie czymś absolutnie zaskakującym twierdzenie, że kapłani nie są autentyczni w czasie pogrzebu. Czyli co? Mają płakać? Rwać szaty? Rzucać się do grobu? To będzie autentyczne? To może idźmy krok dalej i nominujmy ceremoniarzy, którzy zastąpią uczestników pogrzebu? Albo w ogóle zakażmy tego! Ktoś przecież powie, że na co komu wspólnota, która gromadzi się przy zmarłym i modli się do Boga, aby przyjął go do Swego Królestwa… Przepraszam, ale nadal jestem w szoku po tym, co Pan opisał.
Musimy przypominać prawdę o Kościele pielgrzymującym, o Kościele oczyszczającym się w czyśćcu, i w końcu o Kościele zbawionym, który oręduje za tym, którzy są na ziemi. Nieprzypadkowo odmawiamy Litanię do Wszystkich Świętych, kiedy ktoś umiera. Nieprzypadkowo kapłani odprawiają Msze Święte w intencji zmarłych. To wszystko jest istotne, żeby zarysować właściwy horyzont dla wszystkich chrześcijan. Jeśli nagle wspólnota i jej pasterze, którzy są odpowiedzialni za prowadzenie dusz i właściwą formację nie towarzyszą nam w czasie pogrzebu, bo są nieautentyczni, to jest to co najmniej niezrozumiałe. Nie może być na to naszej zgody. Nadużycia nie mogą stać się normą…
A może jesteśmy skazani na następujący schemat: emocje mają zastąpić wiarę, a modlitwa za zmarłych zostanie zastąpiona przez emocjonalne przemówienie?
Tak to niestety wygląda – wiara ma zostać zredukowana do emocji, a przynajmniej tego chcą wrogowie Kościoła. Jest to proces dużo szerszy, ale bardzo dobrze widoczny właśnie na przykładzie pogrzebu i tego, co próbuje się z nim zrobić.
Stan emocjonalny wydaje się być obecnie jedynym kryterium, które o wszystkim rozstrzyga. Wierni mają czuć obecność Pana Boga i dzielić się z innymi swoimi emocjami w tej kwestii. Zapomina się niestety o istocie aktów, które kierują nas ku Bogu, a to one powinny nas najbardziej interesować, jako ludzi wiary.
Niestety, ale obecnie w wielu przypadkach obrzędy chrześcijańskie nie tyle mają nieść za sobą chrześcijańską pociechę i nadzieję, o którą się modlimy oraz pokazywać nam zmartwychwstanie, które przecież jest celem życia każdego chrześcijanina, tylko skupiać nas na otoczce, która ma nas upodobnić do świata.
Wielu z nas było zapewne uczestnikami pożegnań zmarłych podczas których słowo zmartwychwstanie w ogóle nie padało. Zamiast tego nasze skupienie było skierowane na płaczu bliskich, na rozstaniu, na tym co boli i co rzeczywiście może być bolesne, ale jeśli nie zaaplikujemy chrześcijańskiego lekarstwa, jakim jest Chrystus i obietnica życia wiecznego, to rzeczywiście pozostajemy na wspomnieniach i na zupełnie uczuciowo-emocjonalnym przeżywaniu czyjejś śmierci. Musimy widzieć to i rozumieć jednak w szerszej perspektywie.
Żeby było jasne: nie mam nic przeciwko przemówieniom na pogrzebach, ale nie mogą one być ponad Mszą, liturgią etc., a to moim zdaniem ma na celu walijski eksperyment – najważniejsze są emocje i uczucia, a nie tajemnica zmartwychwstania.
Kiedy byłem dzieckiem, gdy umierał ktoś w mojej rodzinnej parafii, to jego ciało przez 2-3 dni było w domu. Parafianie codziennie przychodzili do rodziny zmarłego i modlili się o jego zbawienie do dnia pogrzebu. Teraz się od tego całkowicie odchodzi, a ciało zmarłego jest przywożone do kościoła godzinę przed pogrzebem. Dlaczego tak się dzieje?
Z jednej strony mamy do czynienia ze szpitalizacją śmierci – nasi bliscy odchodzą w szpitalach a nie w domach i bardzo często współczesny świat próbuje odseparować zmarłych od reszty. Śmierć ma być jedynie zjawiskiem klinicznym i nic poza tym.
To kolejna niezwykle smutna sprawa. W czasie pandemii widzieliśmy jak utrudniano w szpitalach działalność kapelanów. Bardzo wielu chrześcijan odchodziło bez możliwości spowiedzi, Komunii Świętej i ostatniego namaszczenia.
Kontekst szpitalny bez wątpienia odgrywa ogromną rolę i stoimy przed wielkim wyzwaniem, abyśmy byli jak najbliżej ludzi odchodzących w szpitalach. Nie możemy tego odpuścić, nawet jeśli okoliczności są bardzo trudne.
Z drugiej strony uległa osłabieniu perspektywa, że jesteśmy częścią Kościoła, a co za tym idzie, że nasza wiara to nasza indywidualna sprawa. Nie! Odejście któregokolwiek członka naszej wspólnoty jest sprawą każdego z nas! Jeszcze niedawno bardzo mocno to przeżywaliśmy. Tak jak Pan powiedział: zbieraliśmy się w domu zmarłego, odmawialiśmy różaniec, Litanię do Wszystkich Świętych etc. To wszystko budowało w nas przekonanie, że śmierć nie jest czymś ostatecznym, ale jest jedynie rozstaniem, które nie będzie trwać wiecznie, ponieważ spotkamy się ponownie w Chrystusie. Bez wątpienia była to katecheza, którą przeżywała cała wspólnota. Świadectwo odchodzenia człowieka i tego, w jaki sposób go żegnano było manifestacją wiary, które wielokrotnie prowadziło do nawrócenia i pogłębienia wiary.
Dzisiaj jest to jednak zepchnięte na margines, ewentualnie wykorzystywane komercyjnie. To samo z przeżywaniem czasu żałoby – ono również jest sprowadzane do wymiaru emocjonalnego, żeby ubrać się na czarno i przez tydzień nie pić piwa. To wszystko jest powierzchniowe, naskórkowe i nie ma nic wspólnego z prawdziwą wiarą.
Inna kwestia to wmawianie nam przez współczesną kulturę, że jesteśmy nieśmiertelni i tylko w tej perspektywie mamy żyć. Wiele osób, gdy zderzy się z realiami, że jednak ludzie umierają nie jest w stanie tego przyjąć i podejmuje decyzje, że trzeba to zignorować oraz siłą wpływać na tych, żeby ci, którzy mówią o śmierci siedzieli w katakumbach. Człowiek ma być młody, piękny i nieśmiertelny, i nie wolno psuć w nim tego poczucia.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek