O Janie Bożym, założycielu zakonu bonifratrów, można powiedzieć, iż stał się kwiatem świętości rozkwitłym nagle, wbrew wszelkim przewidywaniom, pod wpływem gwałtownego nawrócenia – kwiatem, który usychał wśród pyłu miast i łamał się wśród trzaskających fal niebezpiecznego morza tego świata. On sam – do momentu nawrócenia – mógł powiedzieć o sobie różne rzeczy, ale na pewno nie to, że da początek istniejącej przez wieki i na całym świecie rodzinie zakonnej, niosącej pomoc tysiącom potrzebujących.
U wielu świętych już w dziecięcym wieku objawia się nadzwyczajny dar pobożności, pogarda świata i chęć służby Bożej. U Jana, nazwanego znacznie później Bożym, było wręcz przeciwnie – ciekawił go sam świat, a pociągnęła przygoda, która przesłoniła wszystkie inne względy. Był on synem niebogatej w dobra ziemskie, lecz pielęgnującej skarb łaski Bożej rodziny, zamieszkałej w portugalskiej miejscowości Montemor-o-Novo.
Z domu wywędrował bardzo wcześnie i w okolicznościach nie do końca wyjaśnionych. Otóż gdy miał osiem lat, w jego rodzinnym domu pojawił się pewien wędrowiec, którego tożsamość pozostaje dla nas niepewna. Nie wiadomo, czy chłopiec został porwany, czy też w sposób nieodparty zafascynował się opowieściami tajemniczego gościa – w każdym razie spokój domowego zacisza zamienił w tak młodym wieku na podróżny tłumoczek.
Wesprzyj nas już teraz!
Dotarł do miasteczka Oropesa w Hiszpanii, gdzie przygarnął go zarządca dóbr jakiegoś tamtejszego magnata. W swym zastępczym domu odebrał dobre wychowanie, ale gdy opuścił go w dwudziestym roku życia, by wstąpić do armii i zasmakował w rozkoszach swobodnego życia, uleciał z niego prawie całkiem nie tylko duch religijności, ale nawet zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Jan prowadził hulaszczy i rozpustny tryb życia, wśród potyczek wojennych (walczył z Francuzami i Turkami), aż do momentu, kiedy doszła go niespodziewana i szokująca wieść…
Dowiedział się mianowicie o losach swoich rodziców. Matka ze zgryzoty po zaginionym synu zmarła niedługo po jego zniknięciu, ojciec zaś wstąpił do zakonu franciszkanów i również zmarł przedwcześnie. Historia ta wstrząsnęła młodzieńcem i przyprowadziła go do opamiętania. Chcąc zgładzić swoje winy, wyruszył do północnej Afryki, aby usługiwać tamtejszym europejskim jeńcom. Po drodze najął się na służbę pewnego szlachcica, dla którego pracował wiernie, w sytuacji kryzysowej przez pewien czas utrzymując całą jego rodzinę.
Przyszły Święty był pełen dobrych chęci zadośćuczynienia za swoją winę, ale nie zwrócił się jeszcze całkiem do Boga. Miało to nastąpić dopiero po powrocie do Hiszpanii, co doradził mu spowiednik, gdy usłyszał szalony pomysł Jana, planującego wyruszenie w głąb Afryki dla ratowania chrześcijańskich niewolników. Przybywszy do Granady, otworzył tam sklepik z książkami religijnymi i dewocjonaliami – dlatego też czczony jest jako patron księgarzy.
Były to czasy działalności św. Jana z Ávili. Ów płomień Boży gorejący na andaluzyjskiej ziemi porywał do Boga niemal wszystkie dusze, jakie znalazły się w promieniu jego oddziaływania. Nie oparł mu się także jego imiennik przybyły niedawno z Afryki. W Janie Bożym, gdy usłyszał kazanie na dzień św. Sebastiana, coś pękło. Cudowny kaznodzieja mówił prosto i przekonująco o tym, że lepiej znieść wszelkie cierpienie i śmierć samą, niż Boga obrazić.
Jeśli powiemy, że dotychczas w Janie Bożym zaszła przemiana, to to, co nastąpiło po spotkaniu ze sławnym apostołem Andaluzji, można by nazwać duchową rewolucją. Wstrząs był tak silny, że Święty zachowywał się jak obłąkany – rozdał cały dobytek, biegał po mieście, tarzał się w błocie i cały czas powtarzał słowa: „Miłosierdzia, Boże, miłosierdzia!”. Wzięto go też za wariata i umieszczono w zakładzie dla psychicznie chorych.
Instytucja ta w owych czasach bynajmniej nie przypominała dzisiejszych wyspecjalizowanych szpitali psychiatrycznych. Powszechnie uznawano, że najlepszym sposobem na zamkniętych tam pacjentów jest przemoc fizyczna i złe traktowanie. Doświadczył tego na własnej skórze „świeżo upieczony” apostoł Bożego miłosierdzia. Wbrew pozorom było to dla niego niespodziewanie inspirujące. W szpitalu odkrył bowiem swoje powołanie. Chciał nieść pomoc chorym, zapewniając im godziwe warunki, a przede wszystkim szanując w nich dusze nieśmiertelne, stworzone przez Boga i w Bożym zamyśle przeznaczone do wiecznej szczęśliwości.
Dowiódłszy bez większych problemów, że jest zdrowy na umyśle, rozpoczął działalność dobroczynną. Swój apostolat oparł na dobrowolnych datkach mieszkańców miasta, którzy wkrótce okazali się tak hojni, iż mógł ofiarowany sobie budynek przysposobić na szpital. Dbał zarówno o ciało, jak i o duszę swych pacjentów, zapewniając im spowiedź oraz pouczając o znoszeniu cierpienia po chrześcijańsku. Swe nauki potwierdzał własnym przykładem nie szczędząc sił na zabieganie o środki na prowadzenie swego zakładu, co w końcu doprowadziło go do skrajnego wycieńczenia i odebrało ziemskie życie.
Zgromadzona wokół niego wspólnota mężczyzn po śmierci Świętego przybrała formę regularnego zakonu – Braci Miłosierdzia (dosłownie dobrych braci – boni fratres) – opartego na regule św. Augustyna, który zatwierdził w roku 1572 papież św. Pius V. Jan Boży został beatyfikowany w roku 1630 przez Urbana VIII, kanonizowany zaś przez Aleksandra VIII w roku 1690.
Kościół wspomina św. Jana Bożego 8 marca.
FO