To nie wygląda na synod! To zbójeckie, pseudo-synodalne zgromadzenie. Olbrzymim nadużyciem jest mówienie tu o synodzie – mówi w rozmowie z PCh24.pl Marek Kornat, historyk, profesor nauk humanistycznych.
Coraz więcej ekspertów, coraz więcej duchownych i zwykłych katolików nazywa trwający synod o synodalności papieża Franciszka „zbójeckim synodem”. Czym jest „synod zbójecki”? Czy takie określenie jest w tym przypadku uzasadnione?
Wesprzyj nas już teraz!
To, co nazywane jest synodem o synodalności jest w rzeczywistości zgromadzeniem zbójeckim! W tradycji Kościoła nie istnieje możliwość zwołania zgromadzenia, w którym głosują na równi z hierarchami ludzie nie mający nawet święceń kapłańskich, nie mówiąc już o biskupich. Poza tym w tym zbójeckim zgromadzeniu biorą udział kobiety, co również dotychczas nie miało nigdy miejsca.
W mojej ocenie mamy do czynienia z samowolnym przywłaszczeniem sobie przez papieża i jego zwolenników słowa synod, jako zgromadzenia, które Kościół sprawuje dla wyjaśnienia sytuacji w swoim nauczaniu – czy to doktrynalnym, czy moralnym; czy też zażegnania jakiś problemów, np. natury organizacyjnej. Synod z natury rzeczy jest instytucją prowincjonalną, partykularną. Próbuje się jednak uczynić synod centralną instytucją Kościoła, która formalnie nie uchwali nowych zarządzeń doktrynalnych, ale upoważni papieża do wydania rewolucyjnych decyzji.
Powtórzę: to nie wygląda na synod! To zbójeckie, pseudo-synodalne zgromadzenie. Olbrzymim nadużyciem jest mówienie tu o synodzie.
Tylko, że to wydarzenie jest już za półmetkiem. Co wiemy?
Oficjalnie niewiele, ponieważ obrady zostały utajnione…
Ale dlaczego zostały utajnione?! Przecież Kościół miał się otworzyć na lud, miała być totalna transparentność, „nic o was bez was”, miało być słuchanie etc.
Opowiadanie o demokracji w Kościele jest znanym zabiegiem taktycznym obecnego papieża i jego ekipy. W istocie rzeczy chodzi o działanie ukryte i tajemnicze, o tajne powiązania, o jakiś rodzaj działań, nie waham się tego powiedzieć, nielegalnych i sprzecznych ze zdrowym ustrojem Kościoła.
Franciszek i jego ludzie wiedzą, że nie wolno ujawnić, iż podczas tego zbójeckiego zgromadzenia mają miejsce rozbieżności zdań. Oni po prostu chcą, żeby wierni nie dowiedzieli się na przykład, że są biskupi, którzy kategorycznie sprzeciwiają się tej wizji Kościoła, którą modernistyczna grupa próbuje narzucić. Gdyby taka informacja wyszła na światło dzienne, wówczas mogłaby wzmocnić się opcja zachowawcza. Na to zgodzić się nie mogą, ponieważ ich celem jest zaprowadzenie całego Kościoła do rewolucji i zaaplikować mu rozwiązania protestanckie, żeby nie powiedzieć heretyckie.
Ale podziały przecież są. Świętej pamięci kardynał Pell nazwał trwający synod „toksycznym koszmarem”. Kardynał Zen wyraził obawę, że „synod zmierza do rewolucyjnej zmiany w Konstytucji Kościoła i nauczaniu moralności”. Z kolei kardynał Müller stwierdził, iż w następstwie tego synodu obawia się nie tyle schizmy, co herezji…
Schizma, o czym kiedyś rozmawialiśmy w PCh24 TV, ma miejsce wówczas, kiedy dochodzi do jawnego rozłamu. Musiałyby jakieś części, prowincje Kościoła otwarcie wypowiedzieć posłuszeństwo Stolicy Apostolskiej. Na to się raczej nie zanosi. Po prostu cały Kościół ma iść nową drogą… Drogą występku i tolerancji dla zła, a nawet jego jawnego popierania i podnoszenia go do rangi cnoty.
Mocne słowa, Panie profesorze…
Ja po prostu mówię jak jest… Zło jest po prostu tolerowane, albo zalecane przez niektórych współpracowników papieża, a nawet można odnieść wrażenie, że przez niego samego. Kilkukrotnie padły przecież stwierdzenia, że jeśli będziemy ściśle przestrzegać nauki moralnej Kościoła, to Kościół zostanie podzielony. Czyli co? Wniosek jest prosty: Jeśli wszyscy będziemy grzeszyć, to wówczas Kościół będzie zjednoczony.
Obecnie nie ma już nawet tego, co było po II Soborze Watykańskim, czyli pozorowania, że się nic nie zmienia. Od tego całkowicie odstąpiono i rządząca obecnie Kościołem ekipa poszła w kierunku jawnego wypowiedzenia posłuszeństwa dotychczasowemu Magisterium. Stawia na rewolucyjny przewrót i rewolucyjne zmiany w nauczaniu pod hasłem, że tego rzekomo chce Duch Święty, który ma przemawiać do rewolucjonistów. Takie słowa to zwykłe bluźnierstwo, ale padają one z ust najwyższych dostojników Kościoła…
Dla wielu jawność trwającej rewolucji może być zaskakująca, ponieważ w Kościele czegoś takiego nie było. Tak jak Lenin nie ukrywał, że trzeba zniszczyć carat i ówczesną Rosję, a następnie zbudować nowe państwo komunistyczne, tak ci, którzy w tej chwili chwycili władzę w Kościele nawet nie udają, że planują zachować tradycję czy też dotychczasowe normy moralne, tylko mówią wprost: tradycję trzeba zaorać, normy moralne porzucić i szukać szczęścia w rewolucji.
Co takiego się stało z najsłynniejszym hasłem posoborowym: „Potępiamy grzech, nigdy człowieka”? Obecnie okazuje się, na co zwrócił Pan uwagę, że grzech jest cnotą, którą trzeba błogosławić…
To tylko dowodzi, że rewolucjonistom chodzi o przewrót całkowity, nieukrywany i niemaskowany.
Oczywiście to co mówię nie wyklucza, że rewolucyjne zarządzenia będą osłodzone jakimiś „pobożnymi słówkami”, ale to nic nie zmieni. Powiem szczerze: po ludzku nie widzę tutaj żadnego ratunku.
Skąd w Kościele wzięło się tylu progresistów, modernistów, żeby nie powiedzieć heretyków, którzy popierają rewolucyjne zmiany i zdradę Magisterium? Dlaczego są oni aż tak zdeterminowani, żeby nie tylko dokonać rewolucji, ale żeby przekonać nas wszystkich, że to co robią jest dobre, ważne i potrzebne; że bez tego Kościół przepadnie; że tego chce Duch Święty?
Nauczanie, w tym formacja kapłańska, uległo drastycznym przeobrażeniom, a w niektórych krajach wręcz dewastacji. My, Polacy jeszcze tego w całej jaskrawości nie widzimy, ponieważ przynajmniej do niedawna, dopóki nie objawił się z taką siłą kryzys powołań kapłańskich, mieliśmy w miarę tradycyjną formację w seminariach. Bywały oczywiście jakieś odstępstwa od tej normy, nawet ekscesy, ale to jest inna historia. Polski Kościół przez lata szedł drogą wybitnie zachowawczą na tle poszczególnych prowincji światowego Kościoła.
Powiem wprost: sam próbuję dociekać, skąd wziął się ks. Fernandez, który stanął na czele Dykasterii Nauki Wiary, zajmującej się interpretacją doktryny. Przecież jego wypowiedzi jednoznacznie dają do zrozumienia, że to nie jest katolik…
Kryzys formacji kapłańskiej to fakt, ale oprócz niego dochodzą jeszcze inne czynniki. Duże znaczenie mają takie zjawiska jak ingerencja zewnętrzna w Kościół i próba modelowania posługi kapłańskiej. Mam tutaj na myśli masonerię i inne tajne bądź jawne organizacje, które próbują wywrzeć wpływ na Kościół i tak go osłabić, aby stał się co najwyżej instytucją dobroczynną. Nie ma natomiast mowy o tym, żeby świat liberalny w ogóle tolerował Kościół tradycyjny, który ma swoją jednoznaczną doktrynę, jednoznaczną naukę moralną i konstytucję, czyli ustrój oparty na Tradycji.
Pozwolę sobie zacytować fragment tekstu pana prof. Aleksandra Bańki pt. „Synod chroni nas przed sekciarstwem”, opublikowany w tygodniku „Gość Niedzielny”. Prof. Bańka pisze: „Bałbym się Kościoła, który jest zwartym monolitem wykluczającym przestrzeń na rozmaite poglądy, różnice zdań, odmienne podejście, w którym się nie rozmawia, nie słucha siebie nawzajem, nie rozeznaje. Jeśli taki byłby Kościół przy całej złożoności tworzących go lokalnych społeczności, specyfice ludzi wywodzących się z odmiennych kręgów kulturowych, różnych kontynentów, tradycji, doświadczeń historycznych oraz innych procesów dziejowych, przypominałby raczej sektę niż wspólnotę ludzi wolnych, zjednoczonych we wspólnej wierze i miłości. Prawda jest taka, że Kościół w swej historii nigdy monolitem nie był i nigdy nim nie będzie”. Proszę o komentarz.
Człowiek, którego słowa pan przytoczył, jest jednym z uczestników tego zbójeckiego zgromadzenia, które podaje się za synod. To tak dla przypomnienia: z tych słów wynika, że on nie rozumie, iż Kościół od zawsze był monolitem i dlatego bezlitośnie karał heretyków i wywrotowców, i zaciekle bronił jednolitości doktrynalnej. Nie wolno było nikomu nawet na jotę odstąpić od depozytu wiary, i nie wolno absolutnie głosić relatywizmu norm moralnych, które obowiązują wszędzie jako Prawo Boże, a Kościół jest tłumaczem tych praw. W Kościele przez wieki obowiązywał pluralizm liturgiczny, ale wyrażał się on w zasadzie, iż mamy różne ryty, ale tę samą wiarę. Jest to jednak coś innego niż pozwolenie na relatywizm moralny oraz rezygnację z fundamentalnych zasad doktryny Kościoła. To samo tyczyło się obyczajów i modlitwy. W Polsce podczas procesji Bożego Ciała nie ma zwyczaju strzelania na wiwat, a Hiszpanii przez wieki tak było i gdzieniegdzie nadal jest. My mamy roraty, a na Zachodzie albo ich nigdy nie było, albo zostały zlikwidowane.
Powtórzę, żeby być dobrze zrozumianym: Kościół jest monolitem w doktrynie, w przedmiocie wyznawanej wiary i nauce moralnej. W czas, gdy toczyły się walki o definicje dogmatyczne wówczas rzeczywiście Kościół nie był jednorodny, szalały różnorodne herezje, ale przy pomocy Ducha Świętego Kościół sobie z nimi poradził po czym zapanowała jednolitość. Wszyscy papieże, odkąd Kościół umocnił się pod koniec pierwszego tysiąclecia do dzisiejszych dni, byli zgodni, że nie może być jakiegokolwiek pluralizmu teologicznego w kwestiach fundamentalnych (tj. dogmatów i norm moralnych). Tak być nie może i przez wieki Kościół absolutnie to odrzucał, a zacytowany przez Pana politolog najwidoczniej o tym nie wie.
Na koniec chciałem zapytać o ostatnie Dubia: jakich odpowiedzi spodziewali się kardynałowie, którzy zadali Franciszkowi pytania?
Moim zdaniem dubia to zła koncepcja, ponieważ kierowanie do obecnego papieża i jego pomocników w dziele rewolucji jakichkolwiek pytań jest bezcelowe. To nie da nic oprócz pogłębienia zamętu.
Gdyby mógł czegoś oczekiwać od hierarchów stawiających opór rewolucji, to wolałbym, aby zebrali się oni w jednym miejscu i wydali deklarację w duchu Non possumus, czyli dalej nie ustąpimy i nie przyjmiemy rewolucji, nawet gdyby papież powiedział, że rewolucji chce Duch Święty, albo że rewolucja jest samym Duchem Świętym. Zadawanie pytań Fernandezowi, bo to on przygotował odpowiedzi na dubia, nic nie da. Fernandez jest człowiekiem przećwiczonym w dialektyce; jego wypowiedzi jednoznacznie dowodzą, że katolikiem właściwie nie jest. Krótko mówiąc: on sobie poradzi z każdą sytuacją – odpowie pokrętnie na każde zapytanie i nie oczekiwałbym niczego innego. Przypomnę tylko, że w okresie pontyfikatu papieża Benedykta XVI Fernandez miał problem z uzyskaniem misji kanonicznej w Kościele, co o czymś świadczy, prawda?
A dzisiaj jest kardynałem…
Kardynałem i strażnikiem doktryny. Brzmi to jak ponury żart… Ale tak bywa w historii. Lenin przed 1914 rokiem był działaczem nielicznej grupy zawodowych rewolucjonistów na emigracji. 3 lata później bierze przemocą władzę w swoim kraju i rządzi realizując projekt „utopii u władzy”, jak to napisali historycy rosyjscy. Nie porównuję nikogo z obecnych hierarchów do zbrodniarza, który stworzył Związek Sowiecki, ale chodzi mi o mechanizm wyłaniania się rewolucjonistów.
Kardynałowie otrzymali takie, a nie inne odpowiedzi i… milczą. Dlaczego?
Mogę tylko westchnąć, ponieważ nie rozumiem tego. Jakby się udało zebrać 100 biskupów, którzy powiedzieliby głośno i wyraźnie: Non possumus, bo byłby to gest, z którym należałoby się liczyć. Być może unaoczniłoby to wrogom wewnętrznym Kościoła, że są poważne siły, które nie ustąpią. Najgorsze jest milczenie. Po nim najczęściej przychodzi ustąpienie. Następny krok to poddanie się duchowi rewolucji w myśl hasła „mniejszego zła”.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek