Dziennikarze śledczy niezależnych mediów amerykańskich ujawniają coraz więcej danych nt. tzw. afery Benghazigate. Media mainstreamowe – chociaż dysponują niekiedy istotnymi informacjami – powstrzymują się z ich publikacją do czasu, aż media niszowe ujawnią kolejne dowody na to, że administracja Obamy konsekwentnie kłamie w sprawie przyczyn i okoliczności zamordowania ambasadora Christopera Stevensa.
Według oficjalnej wersji rządowej – z której powoli wycofują się obecnie niektórzy urzędnicy administracji prezydenckiej – ambasador Stevens i trzech innych Amerykanów zostało zabitych podczas spontanicznego protestu w urzędzie konsulatu w Benghazi, dokonał tego oszalały tłum islamistów oburzonych anty-muzułmańskim filmem. Ostatnio jednak ujawniono „wrażliwe, ale nie sklasyfikowane e-maile” od Stevensa do Departamentu Stanu, które wyraźnie pokazują, że władze amerykańskie nie zapewniły odpowiedniego bezpieczeństwa amerykańskiemu dyplomacie.
Wesprzyj nas już teraz!
Do świadomości społecznej nie przebiła się jednak istotna informacja. Administracja powstrzymywała się przed wysłaniem pomocy oblężonemu dyplomacie i byłym komandosom, broniącym się przez 9 godzin. Posiłki mogłyby pojawić się w ciągu zaledwie godziny, góra dwóch. Czy wynikało to z braku odpowiedniej wiedzy co do sytuacji, jaka miała miejsce w Benghazi – czym rzekomo tłumaczyli się szefowie jednostek specjalnych – czy też może był inny powód?
Okazuje się, że decydenci w Waszyngtonie chcieli za wszelką cenę uniknąć rozszerzenia się walki – a istniała taka realna groźba – która mogłaby zagrozić tajnej misji w Benghazi. Chodzi o szmuglowanie broni – pozyskanej przez Amerykanów, którzy teoretycznie mieli ją niszczyć w Libii – dla rebeliantów w Syrii, próbujących obalić rząd Assada. W akcję CIA zaangażowane były także inne kraje arabskie.
W tej chwili wiadomo, że ambasador Stevens, Sean Smith, Glen Dougherty i Tyrone Woods nie zostali zabici w budynku konsulatu tylko zginęli w jednym z największych centrów operacyjnych CIA na Bliskim Wschodzie, które znajdowało się właśnie w Benghazi. Służyło ono jako siedziba logistyczna, w której zgromadzono broń po obaleniu Kadafiego. Chociaż rząd amerykański twierdził, że Stevens był zaangażowany w wykrywanie i niszczenie składów broni rozsianych po całej Libii, ale głównie zgromadzonych właśnie w Benghazi, operacja była bardziej skomplikowana. Część broni rzeczywiście została zniszczona. Tylko, że była to broń niesprawna, która celowo była składowana w specjalnych miejscach.
W pełni świadoma tej operacji była Rosja, która ostrzegała Stany Zjednoczone, by nie angażowały się w destabilizację Syrii, bo zagraża to jej interesom bezpieczeństwa narodowego. Obalenie Asada doprowadzi do przejęcia władzy przez radykałów islamskich i pogrążenia całego regionu w chaosie. W tym miejscu warto wspomnieć, że Rosjanie na poważnie biorą strategię sformułowaną przez Zbigniewa Brzezińskiego w 1997 r., która przewiduje przejecie Bliskiego Wschodu i całej Azji przez establishment amerykańsko-brytyjski. Dlatego skrupulatnie bronią się na wszystkich pośrednich frontach, w tym właśnie na Bliskim Wschodzie, gdzie wspierają Iran i Syrię.
Ambasador Stevens został tuż przed atakiem ostrzeżony przez tureckiego dyplomatę o tym, że operacja skompromitowała się i trzeba jej zaprzestać. Miał on pokazać zdjęcia satelitarne, zrobione przez Rosjan, obrazujące „niecne działania” odbywające się w Turcji. Chociaż administracja Obamy utrzymuje, że atak w Benghazi został przeprowadzony przez grupę rebeliantów działających samodzielnie, fakty są inne. Wiadomo, że atak na Amerykanów był bardzo dobrze skoordynowany. Siły amerykańskie znajdowały się godzinę, najwyżej dwie godziny od centrum operacyjnego CIA. I gdyby chciały, mogłyby natychmiast udzielić pomocy z powietrza. Dlaczego nie było akcji ratunkowej?
Amerykański sekretarz obrony Leon Panetta mówił niedawno, że „podstawowa zasada jest taka, że nie rozmieszcza się sił w trosce o bezpieczeństwo, nie wiedząc, co się dzieje”. W kontekście oficjalnej historii, to nie ma sensu. Jeśli jednak weźmie się pod uwagę alternatywę, że atak był koordynowany np. przez Iran, to historia zaczyna się nieco wyjaśniać. Panetta i pozostali decydenci prawdopodobnie wiedzieli, co robią. Zdawali sobie sprawę, że operacja skompromitowała się. Wiedzieli, lub mieli uzasadnione powody, by obawiać się, że atak w Benghazi był atakiem zorganizowanym przy udziale innego państwa, najprawdopodobniej Iranu. Dlatego wstrzymali akcję ratunkową…
Od dnia zamachu w Benghazi, sytuacja na Bliskim Wschodzi uległa zaostrzeniu. Rosja utworzyła „strefę buforową” dla uchodźców syryjskich, chroniąc ją rakietami S-400. Ma ona posłużyć także jako miejsce szybkiego włączenia się w ewentualny konflikt. W tym tygodniu również brytyjski generał David Richards zapowiedział, że jego kraj przygotowuje się do „ograniczonej interwencji zbrojnej”, która może nastąpić jeszcze tej zimy, jeśli sytuacja humanitarna w Syrii pogorszy się. Rosja niedawno zakończyła strategiczne manewry z udziałem broni nuklearnej – pierwsze od upadku ZSRR. Nadzorował je osobiście prezydent Putin. Rosyjski przywódca powiedział kiedyś, że III wojna nie rozpocznie się w Iranie, ale właśnie w Syrii.
Wielu analityków podkreśla, że Syria od wielu miesięcy jest miejscem, gdzie rozgrywa się cicha wojna pomiędzy NATO i Stanami Zjednoczonymi po jednej stronie a Rosją, Iranem i Chinami po drugiej. Oficjalnie w zachodnich mediach mówi się o wojnie domowej w Syrii. Chociaż i w nich coraz częściej pojawia się więcej szczegółów, rzucających światło na charakter zagrożenia, płynącego z Bliskiego Wschodu.
Źródło: Canada Free Press
Agnieszka Stelmach