Rozpoczęta właśnie olimpiada za sprawą rekordowo licznego udziału sportowców przyznających się do problemów z tożsamością płciową będzie zapewne największą jak dotychczas demonstracją „praktycznego genderyzmu”.
Specjaliści od sterowania tłumami od dawna wiedzą, że sport świetnie nadaje się do kanalizowania zbiorowych nastrojów i postaw („Na mecze! Na mecze! Na wiece! Swoje znać, nie rzucać w oczy się bezpiece!”), kreowania nowych idei, modelowania zmiany społecznej. Podobnie jak inne dziedziny kultury – w tym jej odmiany pop – trafia do sfery emocji, poprzez które dużo łatwiej wpływać na ludzi w skali jednostkowej i makro.
Wesprzyj nas już teraz!
Masowe imprezy sportowe, koncerty, widowiska teatralne, popularne filmy stają się więc żerowiskiem nie tylko dla koncernów, ale i dla szamanów marketingu politycznego. Siła ich oddziaływania mnoży się gdy występują razem. Najświeższy przykład tego mieliśmy podczas zakończonego niedawno piłkarskiego Euro 2020. Nachalna propaganda ruchu promującego „nowy proletariat” LGBT wspierana była tam przez wielkie firmy, polityków, niektóre samorządy miast-gospodarzy, wreszcie przez samą federację futbolową UEFA.
Igrzyska olimpijskie dają piewcom genderowej rewolucji jeszcze większe możliwości. Nie muszą ograniczać się oni bowiem do głoszenia haseł i eksponowania symboliki. Mogą pójść o wiele dalej ze względu na to, że w przeróżnych dyscyplinach rozgrywanych podczas tej imprezy udział biorą przedstawiciele obojga płci. O ile „transseksualna” futbolistka „identyfikująca się jako mężczyzna” niewiele miałaby do powiedzenia w rywalizacji z reprezentantami tzw. płci brzydkiej, to już Borisowi czy Mike’owi przebranemu za kobietę będzie o wiele łatwiej. Stąd właśnie zapowiadany przed tokijską olimpiadą wysyp praktycznych demonstracji wojującego genderyzmu.
„Tokio będzie rekordowe pod względem liczby otwartych przedstawicieli mniejszości seksualnych biorących udział w igrzyskach olimpijskich. Po raz pierwszy dopuszczono transseksualistów” – oznajmił przed startem imprezy „Przegląd Sportowy”.
„Trudno powiedzieć, czy obecność tak dużej grupy zawodników zaliczających się do LGBTQ wynika z faktu, że faktycznie będzie ich więcej czy z tego, że obecnie wielu osobom jest obecnie łatwiej przyznać się do swojej orientacji seksualnej” – zastanawia się gazeta.
Autor wylicza: w 1988 roku podczas igrzysk w Seulu wystąpił jeden zadeklarowany homoseksualista. W 2008 – już 15 sportowców otwarcie przyznawało, że ich poczucie tożsamości rozjechało się z płcią biologiczną. Pięć lat temu, podczas olimpiady w Rio de Janeiro takich osób było już 56. Tęczowy serwis Outsports podał, że startujące w piątek igrzyska odbędą się z udziałem aż 142 tak zwanych nieheteronormatywnych. Wśród nich są również okaleczeni w ramach korekty płci, czyli chirurgicznych ingerencji w narządy ciała i procedur hormonalnych.
Kanadę w żeńskiej piłce nożnej reprezentować będzie na przykład osoba nieidentyfikująca się z żadną płcią. Ogółem pod sztandarem LGBT wystąpią przedstawiciele aż 25 państw, w tym także Polski. Startująca w konkurencji strzelectwa Aleksandra Jarmolińska nie tylko określa się jako nieheteronormatywna, ale i jest aktywistką ruchu homoseksualnego. – Reprezentuję Polskę i chcę mieć w niej równe prawa, w tym prawo do uznania mojego małżeństwa, prawo do bezpiecznego życia rodzinnego, po prostu do równości. Chcę móc startować w Biało-Czerwonych barwach ze świadomością, że mój kraj traktuje mnie z należytą mi godnością – powiedziała.
Jak przekonali się już niejednokrotnie chociażby kibice piłkarscy, deklarowana wszem i wobec apolityczność międzynarodowych oraz krajowych organizacji sportowych ustępuje natychmiast w obliczu najnowszych ideologii skrajnej lewicy. Stąd na przykład podczas Euro 2020 oglądaliśmy wielokrotnie żenujące demonstracje LGBT i BLM (Black Lives Matter). Ich celem stali się chociażby w Monachium piłkarze Węgier, prowokowani tęczową agresją symboliczną nawet podczas słuchania własnego hymnu narodowego.
Piewcy niekonwencjonalnych postaw w sferze płci chcą nawracać na swoją nieświętą wiarę także gospodarzy otwartych właśnie igrzysk. Już od października 2020 działa założony z myślą o nich Pride House Tokyo, promujący na różne sposoby ideologię LGBT. Otwarciu ośrodka towarzyszyły znane również nam – tak jak i Madziarom – zarzuty wobec mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni.
– W Japonii nadal jest niewielu sportowców LGBTQ, którzy żyją otwarcie – stwierdziła Fumino Sugiyama, dawna reprezentantka tego kraju w kobiecej szermierce, a obecnie podająca się za mężczyznę.
Z kolei Gon Matsunaka z organizacji Good Aging Yells, uważa, iż „Japonia pozostaje w tyle za wieloma innymi krajami rozwiniętymi, jeśli chodzi o prawa osób LGBTQ”. – Wiele osób może pomyśleć, że Japonia jest obrońcą praw człowieka, ale w rzeczywistości nie ma przepisów chroniących osoby LGBTQ. Społeczeństwo jest pełne uprzedzeń, dyskryminacji i nękania społeczności LGBTQ. Małżeństwa homoseksualne są nielegalne w Japonii i chociaż około dwudziestu miast i okręgów wydaje certyfikaty związków partnerskich osób tej samej płci, brak statusu prawnego. Nadal istnieją uprzedzenia – ubolewał.
Pride House Tokyo oprócz organizacji rozmaitych warsztatów, konferencji czy zawodów sportowych, deklaruje walkę z rzekomą dyskryminacją w sporcie osób nieprzyjmujących do wiadomości swej kondycji biologicznej. PHT jest częścią lobby, które poprzez specyficzną, niezwykle popularną dziedzinę „wkłada nogę w drzwi” norm społecznych uznających naturalną odrębność dwóch płci. Jeśli uda się złamać je na gruncie popkultury – w tym rywalizacji sportowej, łatwiej będzie formatować przyszłe pokolenia w kłamliwym przekonaniu o płynności i niebinarności człowieka.
Tak liczna reprezentacja „uciskanej mniejszości” – proletariatu wykreowanego na użytek nowych komunistów – będzie dla mediów sprzyjających rewolucji świetną okazją do „normalizowania” dewiacji, której promocja stanowi główny oręż walki z rodziną i zdrowymi normami społecznymi. Odbywać się to jednak będzie wbrew oficjalnym deklaracjom Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, który jeszcze w kwietniu zastrzegał, że „w czasie igrzysk niedozwolone są wszelkie przejawy demonstracji lub propagandy politycznej, religijnej lub rasowej”. Przekonamy się, czy znów tego rodzaju zapewnienia służyć będą jedynie uciszeniu co bardziej konserwatywnych głosów.
Marcin Wisławski