28 sierpnia 2015

Transplantacja jako religia

(Kadr z filmu "Wyspa")

Transplantologia może dać ideologiczne paliwo rewolucjonistom, którzy po degrengoladzie komunizmu i bankructwie wiary w postęp ludzkości stracili już nadzieję, że będą w stanie efektywnie zarządzać społecznymi nadziejami na lepsze jutro.

 

Każda rewolucja, niezależnie od tego, jakimi narzędziami represji i kontroli społecznej dysponuje, jeśli swoje władanie oprze wyłącznie na terrorze i wywoływanym przezeń strachu, szybko straci grunt pod nogami. By zapanować na dłużej, musi posiadać szerokie grono oddanych zwolenników, którymi zarządzać będzie – w dużym uproszczeniu – przy pomocy dwóch podstawowych uczuć: negatywnego i pozytywnego. Nienawiść do świadomych bądź nieświadomych wrogów, czy choćby tylko ludzi zbędnych, opóźniających marsz Rewolucji (czy są to arystokraci, katolicy, reakcjoniści czy kułacy albo żydzi) wykreować dosyć łatwo, trudniej zaś dać quasi‑religijną nadzieję na syte jutro dla wszystkich, „sprawiedliwość społeczną” czy świat bez wojen.

Wesprzyj nas już teraz!

Współczesna, skrajnie egalitarna rewolucja seksualna, tocząca jak rak zachodnią cywilizację, stoi przed takim właśnie problemem. Dziś, po bankructwie nowoczesności, nikt już nie wierzy w świetlaną przyszłość całej ludzkości – co tam, niewielu w ogóle wierzy jeszcze w człowieka. Na zgliszczach starego świata przeoranego postoświeceniowymi ideologiami królują egoizm i hedonizm. Mało kto myśli o przyszłości, większość pragnie jedynie – choćby na kredyt, albo nawet krzywdząc innych – użyć życia do granic możliwości. A granice owe wyznaczają przede wszystkim: choroba, starość i śmierć.

Czy może więc być lepsza podstawa nowej utopii niż nowa religia bazująca na obietnicy wiecznego życia? No, może nie wiecznego, tylko nieco dłuższego, ale za to nie w zaświatach, lecz tu, na ziemi. Życia namacalnego i konkretnego, niewymagającego silnej wiary i żadnych wyrzeczeń, tylko kilkunastu zer na koncie?

Jeśli jesteś wystarczająco bogaty, możesz używać życia do woli, a kiedy twój organizm powie „dość”, przeszczepimy ci co trzeba, byś mógł używać go jeszcze dłużej. A później znowu i znowu – utrzymamy cię przy życiu tak długo, jak długo wystarczy ci pieniędzy lub zasług dla Rewolucji (bo jeśli będziesz posłuszny, to kto wie, może w nagrodę za dobre sprawowanie otrzymasz dofinansowanie z pieniędzy „publicznych”?). Hulaj dusza, piekła nie ma! A przynajmniej oddalimy jego perspektywę. Czyż to nie logiczne zwieńczenie hedonistycznej ideologii naszych czasów?

Pojawia się jednak pytanie: dlaczego – w miarę rozwoju transplantologii – jej usługi nie mogłyby stać się na tyle dostępne, aby zapewnić wszystkim potrzebującym możliwość przeszczepów? Otóż – nawet jeśli uwzględnić postępy innych gałęzi medycyny – chorych i potrzebujących zawsze będzie więcej niż dawców. Ci ostatni z kolei – wraz ze wzrostem świadomości, że organy do transplantacji pobiera się od ŻYWYCH ludzi – mogą być coraz mniej chętni do ofiarowania swoich zdrowych ciał na „części zamienne” dla tych, których życie uznano za cenniejsze. Dawców trzeba więc będzie przymusić – czy to w sposób „dziki”, jak już obecnie czynią mafie transplantologiczne porywające i zabijające młodych, zdrowych ludzi, czy też bardziej systemowy, przez wprowadzenie w życie zasady, że życie rozmaitych „wrogów ludu” czy kontrrewolucjonistów zgromadzonych w obozach, dajmy na to, reedukacyjnych, jest tyle warte, o ile może przyczynić się do polepszenia stanu zdrowia „pełnowartościowych” obywateli. Prawda, że straszne? Ale przecież nie niemożliwe, zważywszy na spuściznę rozmaitych doktorów Mengele czy całkiem współczesne osiągnięcia towarzyszy chińskich i północnokoreańskich.

Ten nowy, upaństwowiony kanibalizm nie musiałby zresztą oznaczać tworzenia obozów koncentracyjnych dla ofiar. Odpowiednie nasilenie propagandy mogłoby przecież sprawić, że niektóre jednostki same uznawałyby, że zawłaszczanie przez ich bezwartościowe istnienia przydatnych społecznie, zdrowych organów jest aktem wyjątkowo krnąbrnej i bezczelnej postawy antypaństwowej.

Jeśli zabraknie reakcjonistów i innych jednostek mniej wartych życia, można będzie przecież… wyhodować sobie nowe. Pomysł hodowli ludzkich klonów do przeszczepów – wyjątkowo przekonująco zobrazowany w filmie Wyspa Michaela Baya – nie jest nowy. Dziś jednak, wraz z postępem wyspecjalizowanych technologii biomedycznych, który idzie, niestety, w parze z procesem moralnej degradacji naszej cywilizacji i zapoznania jej etycznych fundamentów, nabiera realnych perspektyw realizacji. A ateistyczne społeczeństwa Zachodu szeroko otwierają mu furtkę. Jeżeli bowiem nie ma Boga, to – jak w Braciach Karamazow napisał Fiodor Dostojewski – wszystko jest dozwolone.

Piotr Doerre



Tekst został opublikowany w 45. numerze magazynu „Polonia Christiana”

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij