Wielki Tydzień wraz z Triduum w tym roku jest wyjątkowo trudny. Wielu z nas nie będzie miała możliwości uczestniczeniu w liturgii, która w tych dniach jest szczególnie piękna i bogata. Dla ludzi wierzących będzie to bardzo bolesne i trudne doświadczenie. Czujemy się ogołoceni. Coś nam zabrano i to coś niezwykle ważnego. Ten brak i poczucie żalu z nim związane jest faktem, z którym chcąc, nie chcąc musimy się zmierzyć. Warto więc zastanowić się, co możemy zrobić, żeby ten trudny czas wykorzystać. W jaki sposób przeżyć Triduum tak, by było ono dla nas owocne i żeby tę niezwykle przykrą sytuację odczytać jako pewnego rodzaju głos Boga i zaproszenie do głębszego wejścia w Misterium naszego Pana.
Pod względem emocjonalnym Triduum z powodu przymusowego braku możliwości uczestniczenia w liturgii może być bardziej prawdziwe. Nie znaczy to oczywiście, że będzie ono lepsze. Może być bardziej prawdziwe pod względem samego przeżywania i doświadczania tego, co rzeczywiście spotkało naszego Pana. Należy jednak tutaj być bardzo ostrożnym, szczególnie w klimacie współczesności, który bardziej ceni sobie indywidualne i subiektywne doświadczenie od obiektywnej rzeczywistości. Doświadczenie na poziomie uczuć i doznań nie zawsze jest bowiem bardziej autentyczne od doświadczenia samej rzeczywistości, która nie wywołuje w nas wstrząsu. Liturgia, często przez nas niedoceniana jest rzeczywistością obiektywną. W każdej Mszy Świętej, niezależnie od tego czy wywołuje w nas jakikolwiek uczuciowy rezonans, doświadczamy realnej i substancjalnej obecności Chrystusa i rzeczywiście stajemy w obliczu Jego misterium.
Wesprzyj nas już teraz!
Z ubolewaniem i krytycyzmem należy więc patrzeć na te sytuacje, kiedy w czasach braku zagrożenia wielu chrześcijan bardziej ceniło sobie spotkania poza liturgią, za to przyozdobione różnymi „efektami specjalnymi” w postaci tkliwych piosenek religijnych, dźwięku gitary, przygaszonego światła itp. W obecnej dobie pandemii i ograniczenia zgromadzeń chyba bardziej jesteśmy skłonni docenić prawdę liturgii. Być może więc najważniejszym owocem obecnego Triduum będzie doświadczenie realnej tęsknoty i braku. Być może obecnie pierwszy raz na szeroką skalę możemy doświadczyć na gruncie religijnym prawdy, że z liturgią jest jak ze zdrowiem – ceni się je dopiero kiedy się straci. Tego jednak już doświadczamy. A Triduum przed nami dopiero się rozpościera. Warto więc zrobić jeszcze kilka kroków, żeby realny brak, stał się bardziej realnym doświadczeniem tajemnicy męki Pańskiej.
Ogołocenie
Z teologicznego punktu widzenia Triduum, również na poziomie liturgicznym, jest wprowadzaniem nas w coraz większe ogołocenie. W Wielkim Tygodniu wpatrujemy się w znaki liturgiczne (formalnie coraz bardziej ubogie), słuchamy tekstów Pisma, które ogołocenie Jezusa opisują, natomiast przeżywamy coraz większą bliskość Pana. Jest to naturalne, gdyż człowiek jest istotą współczującą, a współczucie jest pewną formą „bycia z”. Obecnie nie mamy znaków. Mamy biblijną treść. I dotyka nas bardzo niechciane doświadczenie ogołocenia i opuszczenia.
Rzeczywiście, w ostatnim tygodniu ziemskiego życia nasz Pan doświadczał coraz większego opuszczenia. Świat coraz bardziej sprzysięga się przeciw Zbawicielowi. Wszystko stawało się niezrozumiałe i nielogiczne – do tego stopnia, że uczniowie nie potrafili sobie z tym poradzić. Zawodziło bowiem wszystko.
Dzisiaj dostrzegając tę prawdę wyraźniej niż zazwyczaj, możemy sobie uświadomić, że łatwo jest nam przyglądać się męce Zbawiciela z perspektywy popaschalnej. Z takiej perspektywy niby cały czas widzimy, że mieszkańcy Jerozolimy coraz bardziej sprzeciwiają się Jezusowi. Widzimy, że arcykapłani coraz intensywniej knują. Uczniowie coraz bardziej wątpią, w końcu zdradzają i uciekają. Z perspektywy popaschalnej łatwo jest na to patrzeć, lecz w sercu jednocześnie wiedzieć, że to wszystko jest wielkim planem Boga. Zazwyczaj więc tkwimy w pewnej dwuznaczności (przeżywamy wydarzenia przedpaschalne w perspektywie popaschalnej), która nie pozwala nam zasmakować tego, co przeżywali uczniowie, a nade wszystko ich Mistrz. Z perspektywy dokonanego już „ocalenia” łatwo widzieć w tym co skandaliczne zamysł Boga. Kiedy jednak Ewangelia o męce chce zrealizować się w naszym życiu „teraz” i kiedy w naszym życiu wszystkie okoliczności jakby sprzeciwiają się temu, czego według nas chciałby Bóg i czego chce nasz zmysł religijny, to już odczytanie takich sytuacji w perspektywie wiary staje się niemal niemożliwe. Nie mówię tutaj jedynie o obecnej sytuacji pandemii. Ile bowiem było już w naszym życiu sytuacji, w którym wydawało się, że wszystko sprzysięgło się przeciwko nam i w których myśleliśmy, że jesteśmy w położeniu bez wyjścia i nie ma znikąd pomocy i nawet Bóg wydawał się nieobecny, milczący i obojętny? A jak bardzo zmieniła się perspektywa naszego patrzenia na te wydarzenia po latach, kiedy widzimy wyraźniej, że chociaż wówczas wydawało nam się, że wszystko jest stracone, to jednak jakimś cudem przetrwaliśmy i teraz jakby wyraźniej widzimy, że to wszystko było po coś i że Bóg rzeczywiście był w tym wszystkim, chociaż w momencie, kiedy byliśmy zanurzeni w tej otchłani, to pozostawał nam tylko ból niemego i głuchego krzyku rozpaczy? Takie trudne doświadczenie jest właśnie doświadczeniem Triduum w naszym życiu i takie doświadczenie jest przed nami w całej okazałości rozpostarte.
Wyjątkowość Pasji
Ciekawe jest to, że to doświadczenie, które często rozpoznajemy w naszym życiu, tak naprawdę najbardziej intensywnie było doświadczone przez samego Chrystusa. Czasami chrześcijanie zastanawiają się, na czym właściwie polegała wyjątkowość męki Pańskiej? Przecież jeśli chodzi o cierpienia cielesne, to jesteśmy w stanie wskazać ludzi, którzy wydaje się, że cierpieli bardziej. Niektórzy latami przeżywają rzeczywiste konanie. Niektóre choroby czy tortury, które miały miejsce w historii są dużo bardziej drastyczne niż śmierć na krzyżu. Nasza pobożność wzdryga się przed taką oceną i szuka argumentów uwiarygadniających „największe cierpienie Jezusa”, co prowadzi do eskalacji Jego katuszy w naszej wyobraźni. Gdzieś głęboko w sercu czujemy jednak, że jest to kierunek mocno naciągany.
A cierpienie duchowe? Jak to właściwie z nim było? Czy Jezus nie był Bogiem? Czy nie wiedział, że Jego więź z Ojcem jest nieskończona? Czy nie wiedział, że zmartwychwstanie? Przecież sam jeszcze przed śmiercią zmartwychwstanie zapowiada. Czy Jego męka była więc rzeczywista? Czy nie było w niej lekkiego udawania i nadmiernego dramatyzmu? Przecież – mogło by się zdawać – Jezus, posiadający boską naturę nie mógł przeżywać męki z pełnym realizmem ograniczonego człowieka. Jak więc to było? Co na to Ewangelia i święta teologia?
Ewangelia jest natchniona. Jej natchnienie przekracza ciasne kategorie naszego pojmowania, często wyraża się na sposób skrótowy. Jednak nawet gdyby była bardziej rozwlekła i tak nie wysłowiłaby ewidentnie całej tajemnicy Chrystusa. Bo przecież w ograniczonym ludzkim słowie zawiera ona prawdę Nieogarnionego, i co ciekawe, udaje jej się to. Dlatego św. Jan zaznacza, że gdyby chciano wszystko rozwinąć i dokładnie opisać, to cały świat nie pomieściłby tych ksiąg…
W Ewangelii więc każde słowo jest istotne. Nawet tak prozaiczna wzmianka, że zaraz po Ostatniej Wieczerzy, Jezus z uczniami udał się do ogrodu, a była wtedy noc.
Cierpienie i dwa ogrody
Już najstarsza tradycja, wyrażona w komentarzach ojców Kościoła do Ewangelii, świadczy, że samo miejsce konania, czyli „ogród”, rozumiane było na sposób typologiczny, wskazując na odniesienie do ogrodu rajskiego. Św. Tomasz z Akwinu komentując te intuicje Ojców stwierdza, że tak rozumiane miejsce jest jak najbardziej właściwe dla początku dzieła odkupienia, gdyż w ten sposób Jezus by odkupić świat, wkracza na miejsce w którym dokonał się grzech.
Takie ujęcie tłumaczy mocne podkreślenie posłuszeństwa Ojcu w modlitwie Jezusa. Pierwszy grzech, dokonany w Raju był nieposłuszeństwem względem woli Boga. Jezus wkracza na to samo miejsce (można powiedzieć, że wkracza jeszcze raz w przestrzeń wolności walczącej o posłuszeństwo Ojcu), by jeszcze raz w imieniu człowieka dokonać aktu posłuszeństwa, który byłby odwrotnością nieposłuszeństwa Adama. Zwłaszcza Ewangelia według Mateusza zdaje się potwierdzać taką zależność podkreślając różnicę między nieposłuszeństwem (upadkiem) uczniów, którzy wszak są synami Adama, oraz doskonałym posłuszeństwem Jezusa, które jest źródłem zbawienia.
Kontekst ponawianego wyboru jest jednak radykalnie inny. Adam w Raju cieszył się przyjaźnią i bliskością Boga. Jezus natomiast przychodząc do Ogrodu Oliwnego, wkracza w przestrzeń zdeformowaną grzechem, co sugeruje sam opis tego ogrodu pogrążonego w ciemności. Aspekt ten podkreśla również ewangelista Łukasz, który w taki sposób komponuje samą scenę konania Jezusa w Ogrójcu, by podkreślić Jego wewnętrzną walkę o nieuleganie słabości ludzkiej natury w obliczu ekstremalnego przeżycia strachu.
Zauważyć w tym miejscu możemy, że cierpienie Jezusa – tutaj głównie cierpienie duchowe, które jest bardziej fundamentalne i podstawowe niż cierpienie fizyczne – jest związane z wkroczeniem Syna Bożego w egzystencjalną przestrzeń skutków grzechu. Wejście w taką przestrzeń nie jest niczym innym, jak wkroczeniem w przestrzeń potencjalnej utraty obecności Boga, odczuciem i realnym doświadczeniem rzeczywistości skutku grzechu jakim jest potępienie (oddalenie od Boga).
W takiej perspektywie istotą cierpienia Jezusa wydaje się wkroczenie w przestrzeń zupełnie nieznaną Synowi Bożemu, tzn. w przestrzeń egzystencjalną grzesznika, która jest doświadczeniem lęku aż do śmierci oraz całkowitego i ostatecznego opuszczenia przez Boga, co właśnie oznacza doświadczenie istoty grzechu. Jezus cierpi w Ogrójcu, bojąc się tego, co jest mu całkowicie obce – cierpi doświadczając tego, co jest obce Bogu, a to cierpienie konsekwentnie ogarnia całą Jego egzystencję. Obcość, której treścią jest grzech, dotyka każdej sfery Jego istnienia, każdej komórki ciała, powodując cierpienie duchowe, psychiczne i cielesne. Przestrzeń grzechu jest jedyną przestrzenią której Bóg nie zna. Wkraczając do Ogrójca, Jezus zatem wkracza w przestrzeń, która nie mieści się w granicach boskiej istoty. Coś radykalnie obcego zaczyna Go dotykać, oblepiać Jego ciało, przenikać w głąb, parzyć i odstręczać… Można powiedzieć, że Jezus jest zanurzony w substancji grzechu, której nie zna, która jest Mu obca, której się brzydzi i która całkowicie Go paraliżuje. Co więcej, tutaj rządzi ta „ciemność”. Ogród w którym modli się Jezus, funkcjonuje według zasad tej ciemności. Lęk Jezusa, jako skutek wkroczenia w tę wrogą Bogu przestrzeń, jest więc poczuciem destabilizacji i rozbicia wszystkiego, co do tej pory w Jego boskiej naturze było Mu znane.
Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, co Jezus musiał wtedy przeżywać? Kiedy my znajdujemy się w przestrzeni nam wrogiej, w sytuacji która wydaje się stać w opozycji i kontrze do naszego poczucia bezpieczeństwa, pragnienia szczęścia i życia, to jednak zawsze jest to sytuacja, która jest związana z naszą ludzką naturą. Ogrójec dla Jezusa był czymś o wiele gorszym. Był jakąś anty-rzeczywistością, odwrotnością boskiej harmonii, której każdy atom był nieznany Jezusowi – zarówno jego ludzkiej jak i boskiej naturze. Nikt z nas w takiej sytuacji nigdy się nie znajdzie. Nikt z nas nie przeżyje takiej dysharmonii i opuszczenia. Nikt z nas nie wejdzie w taką przestrzeń, która nawet z boskiego oblicza wyciska krwawy pot. I nikt z nas nie jest zdolny do takiej wierności jaką pokazał nam Chrystus.
I nasze cierpienie w czasach zarazy
Spróbujmy teraz wrócić do naszej sytuacji. Kościoły są zamknięte. My jesteśmy pozbawieni liturgii. Serce aż chce pęknąć od poczucia straty i opuszczenia. Równowaga naszego świata i w ogóle wszystkiego co znamy została zachwiana. Wydaje się, że logika ludzka zwyciężyła logikę Bożą. Wszystko przecież powinno być inaczej. Ponad naszymi głowami zawisła stalowa kopuła oddzielająca nas od Boga. Bóg zaś milczy, jakby o nas zapomniał, albo jakby odwrócił od nas swoje oblicze…
Chrystus tymczasem w swojej męce ukazuje nam zwycięstwo Boga tam, gdzie po ludzku wydaje się, że zwyciężyło i panuje zło. Pokazuje nam zwycięstwo w krainie gdzie obowiązują zasady przeciwnika. Triduum uczy nas zatem, że zwycięstwo Chrystusa to nie naiwny optymizm, że przecież Bóg jest wszędzie. Chrystus pokazuje nam wiarę wbrew wszystkiemu. Pokazuje totalne panowanie śmierci na wszystkich poziomach istnienia: śmierci uczuć, doświadczenia bliskości, logiki – śmierci wszystkiego co ludzkie. I pokazuje bezwzględne trzymanie się Boga, bezwzględną wiarę – w samym centrum tej śmierci.
Czy więc nie jest tak, że paradoksalnie w tym Triduum, chociaż zabrane nam zostały święte znaki uobecniające rzeczywistość męki Chrystusa, to jednak sami zostaliśmy postawieni w obliczu samej rzeczywistości? Czy nie jest tak, że każdego roku podczas Triduum, chociaż w liturgii była nam faktycznie dana sama rzeczywistość Męki, to jednak my staliśmy jakby z boku, zaledwie przyglądając się i współczując? Teraz zaś została nam odebrana liturgia, ale oto stoimy w obliczu trwogi konania i doświadczenia czegoś z sytuacji, kiedy wymaga się od nas wiary w obliczu skapitulowania Boga. I nie chodzi o to, że obecna sytuacja jest bardziej prawdziwa od samej liturgii. Chodzi o to, że zapomnieliśmy jak liturgię przeżywać, natomiast dzisiaj doświadczamy jakby rzeczywistości męki nie w samej jej istocie, ale w jej nagim doznaniu.
Utrata nie jest optymistyczna
Chyba zatem podczas tegorocznego Triduum nie powinniśmy popadać w naiwny optymizm, którym niestety często jesteśmy karmieni: Bóg jest wszędzie, Bóg zawsze zwycięża itp. Oczywiście, te słowa są prawdziwe. Kłopot w tym, że chyba przyjmując je zbyt szybko, nie doświadczywszy tej wszechmocy Boga, cały czas rozumiemy je za bardzo po ludzku, zbyt cieleśnie.
Więc może lepiej nie zaklinać rzeczywistości i nie twierdzić z naiwnym optymizmem, że konieczne pozostanie w domu i uczestniczenie w liturgii za pośrednictwem mediów, skorzystanie z duchowej komunii i żalu doskonałego sprawi, że niczego nie utracimy. Może lepiej z zupełną szczerością przyznać, że tracimy i to tracimy coś najistotniejszego i najcenniejszego. I nie tłumić w sercu krzyku wobec Boga: „Gdzie jesteś? Dlaczego na to pozwalasz? Przecież tu chodzi też o TWOJĄ chwałę. Czy jest Ci to obojętne?” … A dopiero później, kiedy całe ten ból wybrzmi, uchwycić się nagiej wiary – że przecież ON JEST. On musi być!
Problem z naszą religijnością i duchowością polega na tym, że my intuicyjnie i panicznie unikamy śmierci. Wpatrzeni w zmartwychwstanie szerokim łukiem chcemy ominąć Golgotę, albo wmawiamy sobie, że Golgota już jest za nami.
Nie, moi drodzy. Ona jest przed nami. Właśnie się zaczyna. Wejdźmy w nią! Tylko tyle i aż tyle w najbliższym tygodniu nam pozostało.
O. Jan P. Strumiłowski OCist
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji
Polecamy także nasz e-tygodnik.
Aby go pobrać wystarczy kliknąć TUTAJ.