Wprowadzenie do wnętrza Europy konia trojańskiego, jakim dla naszej chrześcijańskiej tożsamości i cywilizacji jest obecność islamskiej, coraz bardziej fundamentalistycznie nastawionej Turcji, byłoby istnym samobójstwem.
Udział Turcji w morderczym procederze Daesh jest znany od dawna. Informacje zawarte w najświeższych doniesieniach o interesach syna prezydenta Erdoğana, który handluje nielegalną ropą naftową z bandytami ISIS, od co najmniej kilku miesięcy są tajemnicą poliszynela. Rosja tylko powtórzyła to, o czym donosili już wcześniej brytyjscy i amerykańscy dziennikarze. Tym razem jednak świat o tym fakcie usłyszał (aż zaiskrzyło na linii Ankara-Moskwa) dlatego, że głos z Kremla brzmi donośniej.
Wesprzyj nas już teraz!
Prezydent Recep Erdoğan zachowuje nieskrępowaną władzę i buduje państwo totalitarne, w którym islam odgrywa centralną rolę. Krok po kroku wygasza laickość państwa, co podoba się większości sunnitów. Lawiruje pomiędzy Zachodem a ISIS, kontroluje chaos wywołany europejskim kryzysem uchodźców, ponieważ fala ta w głównej mierze płynie znad Bosforu.
Trzeba przyznać, że rozgrywa Zachód doskonale. Stany Zjednoczone traktują Turcję jako strategicznego partnera w ramach współpracy NATO (ważny aktor dla procesów kontrolowania konfliktów na terenie Iraku, Syrii oraz zwiększania napięcia pomiędzy USA a Iranem i Rosją). Unia Europejska postrzega ją jako stabilnego partnera w rozwiązywaniu kryzysu imigranckiego. Niedawno poprosiła Ankarę o uszczelnienie granic i zapłaci za zatrzymanie fali uchodźców – na wstępie 3 miliardy euro. Ponadto mamy razem, ramię w ramię walczyć z islamskimi terrorystami.
Obawiam się, że Polska zostanie wciągnięta w tę zgubną grę. Zachód buduje koalicję przeciwko Daesh, czyniąc głównym sojusznikiem Turcję. Kraj, w którym prawa człowieka w ogóle, a chrześcijan przede wszystkim są powszechnie łamane. Dyktator Erdoğan nie musi się już liczyć z międzynarodową opinią publiczną. Ta łyknie każde kłamstwo, byleby lepiej spać w swoim gnuśnym samozadowoleniu. Mało tego, jest w stanie w pełni się zaprzedać liberalnym ideałom, wynoszonym niemal do rangi dogmatów.
Wygląda na to, iż władze brukselskie są w stanie bez mrugnięcia powieką siadać do stołu z takim formatem politykiera, który bezkarnie łamie swobody obywatelskie i depcze prawo. Rządcy UE chcą uczynić Erdoğana oraz jego trupę sojusznikiem number one, skoro wciąż podtrzymują zdanie, że Turcja powinna znaleźć się w Europie, i to ona ma być – o zgrozo! – przedmurzem Starego Kontynentu. To doprawdy dotkliwa porażka. Przyszłość Europy maluje się wobec takiej perspektywy w czarnych barwach.
Jest coś przerażającego, nie tyle może w samych aspiracjach władz Turcji do wejścia w skład Unii Europejskiej. Ma do tego prawo, chociaż większości Turków wcale z UE nie jest po drodze. Bardziej trwoży aprobata tego kulturowego gwałtu na naszym kontynencie, wyrażana przez decydentów brukselskich. Wprowadzenie do wnętrza Europy konia trojańskiego, jakim dla naszej chrześcijańskiej tożsamości i cywilizacji jest obecność islamskiej, coraz bardziej fundamentalistycznie nastawionej Turcji, byłoby istnym samobójstwem. Chodzi o państwo azjatyckie, wrogie Zachodowi. O kraj, z którym łączy nas bardzo tragiczna historia. Imperium osmańskie było zawsze ofensywnym i destrukcyjnym najeźdźcą, którego celem było zdobycie Rzymu (po zdobyciu Konstantynopola w 1453 roku).
Trudno się dziwić rządzącym Turcją od 2002 roku islamskim władzom Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, mającym swój określony ideologiczno-religijny cel. Skoro podbój Europy ma być dokonany „pokojowo”, czyli za pomocą demografii, skoro „niewierni” sami otwierają wrota do własnej zguby, dlaczego z tego nie skorzystać? Unia Europejska nie widzi problemu w tysiącu wyzwań, jakie niesie za sobą członkostwo Turcji. Ta jest przecież dyktaturą, w której obywatele innego niż sunnickie wyznania oraz innego niż tureckie pochodzenia są wyrzuceni na margines społeczny. Kurdowie, szyici, Ormianie, Asyryjczycy, katolicy, protestanci są marginalizowani. Kościół katolicki nie ma nawet osobowości prawnej. Ponadto Turcja jest państwem tranzytowym dla dżihadystów, którzy podróżują sobie z Europy na „świętą” wojnę do Syrii, Iraku, Libii a dziś zaczynają wracać do domów. Turcja od 1974 roku okupuje północne obszary Cypru, co oznacza niezwykły paradoks: państwo aspirujące do członkostwa w UE zaanektowało tereny innego państwa członkowskiego.
Polska w ramach Unii Europejskiej – o ile koszmar na jawie się ziści w 2024 roku – będzie miała za sprawą Turcji wspaniałych sąsiadów. Wystarczy wspomnieć Iran, Irak, Syrię, a od ubiegłego roku także Państwo Islamskie, panoszące się jak nowotwór na terenach Syrii i Iraku. Jeżeli nie powstrzyma się tego szaleństwa, skutki mogą być tragiczne. Odgłos wybuchu bomby rurowej w Stambule niebezpiecznie się do nas przybliżył.
Tomasz M. Korczyński