We wrześniu Teatr Nie Teraz dwukrotnie zaprezentuje swój – można by z pewną emfazą powiedzieć – legendarny spektakl „Wyklęci”. Będą to pokazy zrealizowane w dwóch naprawdę niezwykłych miejscach – w Muzeum AK w Krakowie i podczas festiwalu Niepokorni-Niezłomni-Wyklęci w Gdyni. A więc najpierw w mieście gdzie przed laty stanął pierwszy pomnik Danusi Siedzikówny „Inki”, a później tam, gdzie Danusię 70 lat temu zamordowano i gdzie po siedmiu dekadach z państwowymi honorami pochowano jej odnalezione szczątki. I tak jak bez Danusi nie byłoby naszego spektaklu, tak trudno sobie bez niej wyobrazić dzisiejszą Polskę.
Piszę ten tekst 28go dnia sierpnia. Świadomie wybrałem tę datę, aby stukaniem w klawiaturę jakoś „podotykać” rocznicy śmierci młodej dziewczyny urodzonej 3 września 1928 r. w miejscowości Guszczewina na Podlasiu. Celebrując dzisiaj datę śmierci „Inki”, jednocześnie wpisujemy do kalendarza nową datę jej narodzin, jako symbolu nowej Polski. Nowej, czyli odcinającej się od tego państwa po „okrągłym stole” i pewnie też państwa tęskniącego za niegdysiejszą wielkością. Czy tak czuł to Prezydent RP Andrzej Duda pochylając głowę nad trumnami Danusi Siedzikówny i zabitego wraz z nią Feliksa Salmanowicza „Zagończyka”? Czy wobec tego będą to również narodziny kraju rozumiejącego pojałtańską zdradę aliantów? I czy to zrozumienie da w końcu Polakom szansę na odrzucenie postsowieckiej mentalności, czy da szansę na powrót do narodowej tożsamości?
Wesprzyj nas już teraz!
Ciekawe, że twarzą nowej Polski będzie teraz ta dziewczyna. Nie jej słynny dowódca major Szendzielarz „Łupaszka”, odnaleziony po latach na warszawskiej „Łączce”. Nie będą twarzami naszej Ojczyzny generałowie polskiej armii podziemnej – Leopold Okulicki „Niedźwiadek” czy Emil Fieldorf „Nil”. Nie będą tragiczni – Józef Kuraś „Ogień” czy filmowo pokolorowany Mieczysław Dziemieszkiewicz „Rój”. Nie będzie też tą twarzą wciąż nie mający swego grobu rotmistrz Pilecki… Wybraliśmy „Inkę”, bo jesteśmy sentymentalni, uczuciowi, romantyczni – jak to Słowianie. Wybraliśmy młodą kobietę, bo w Polsce, jak nigdzie na świecie, kobiety szanuje się naprawdę i po rycersku. Nasze serca mocniej biją, gdy myślimy o tej dziewczynie, która oddała życie za swój kraj. Także, gdy cytujemy jej ostatnie słowa przekazane babci, albo, kiedy zaglądamy w jej oczy utrwalone na starej fotografii. Ewangelia św. Jana jest jak zawsze profetyczna: Nie dziw się, że powiedziałem ci: trzeba wam się powtórnie narodzić. Wiatr wieje tam, gdzie chce i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha (J 3,8)
Kiedyś uświadomiłem sobie, że spektakle Teatru Nie Teraz są opowieściami o sprawach niemożliwych. A więc – jak niektórzy sobie z nas żartują – wszystko jest u nas „nie teraz”. Danusia Siedzikówna żyła życiem „nie teraz”. Przecież mogła iść do szkoły, mogła „odbudowywać” kraj po sześciu latach wojny, mogła się włączyć, manifestować i… zapomnieć. Była też – jakby to dzisiaj powiedziano – niepoprawna politycznie. Jej wybór był właśnie z gatunku tych niemożliwych, bo pozornie pozbawionych nadziei; bo był nieracjonalny, straceńczy, jak to zawsze w takich sytuacjach tłumaczą ci, którzy stchórzyli. Ale przecież jej wybór był w zgodzie ze składaną przysięgą, był w zgodzie z pamięcią o rodzicach. Był to bowiem wybór honorowy, polski.
Polacy w roku ubiegłym politycznie w końcu wybrali PRZESZŁOŚĆ. I słusznie, bo bez niej nie ma przyszłości. Od lat obserwowałem to na widowniach naszych spektakli. Widziałem jak się zmienia narzucana młodym ludziom obstrukcja własnej historii. Okazało się, że patriotyzm to jest jednak temat pożądany. Okazało się, że widzowie nam wierzą – nam, czyli teatrowi. I okazuje się, że Polska nie musi być nudna. Że naród to jest temat. A los 17-latki, która oddaje życie za swój kraj, zaczyna nas bardzo, ale to bardzo obchodzić. Dodajmy, że w tym całym „nie teraz” jest jeszcze wiara w Boga, bez której bohaterowie antykomunistycznego podziemia nie poradziliby sobie w świecie, gdzie tak bardzo ich zdradzono i skrzywdzono.
Wokoło coraz więcej koszulek z podobizną Danusi „Inki”. Powstają wiersze i pieśni; jest rajd i szkoła jej imienia, no i odsłania się tablice pamiątkowe oraz inicjuje zbiórki pieniędzy na planowane pomniki. Boję się tego oswajania bohaterów. Brania ich na smycz doraźnej polityki i serialowych wzruszeń. Na pewno pamiętacie, jaki piękny pogrzeb miał Wołodyjowski? A czy pamiętacie również jak pokonał w walce Hamdi-beja? Polsce jest potrzebny rycerz z obnażoną szablą i ta dziewczyna z Podlasia, która nie tyle chciał umrzeć, co pokonać wroga i wypędzić ze swego kraju komunistów i wszystkich zaprzańców. Ludzie nie kochają Małego Rycerza za to, że umarł, ale za to jak zwyciężał. Nie uczmy się kochać „Inki” za jej cierpienia i śmierć, ale za to, że stanęła do walki.
Faktycznie, po 70-ci latach państwo polskie spełniło swój obowiązek, co do katolickiego i godnego pochówku swych żołnierzy. Teraz czas na wypełnienie testamentu „Inki” i „Zagończyka”, przesłania, które nam poprzez nich zostawiło całe pokolenie Wyklętych. Mamy więc „kochać Polskę” i – jakby co – „zachować się jak trzeba”. To wcale niełatwe, szczególnie, gdy tak niezdefiniowanym jest podmiot tego kochania, czyli polska racja stanu, a rozmyte hierarchie wartości nadal skutecznie demolują etykę i moralność.
Pogrzeb to dopiero początek, a „Inka” na nas patrzy…
Tomasz A. Żak