22 lipca 2022

Walka z klimatem. Prawdziwe cele wciąż są ukryte

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Za pomocą argumentów, które łatwiejsze są do przełknięcia dla społeczeństwa, albo których ludzie nie rozumieją, Unia Europejska, ale i państwa członkowskie ukrywają swoje prawdziwe zamierzenia oraz cele i realizują politykę, która w to społeczeństwo uderza.

Olbrzymie protesty holenderskich farmerów nie są przypadkiem ani warcholstwem. Władze tego kraju narzuciły rolnikom tak ostre normy emisji tlenków azotu (sto razy wyższe niż obowiązujące w Niemczech), że nie da się ich spełnić. Oficjalnie to oczywiście w celu ochrony środowiska, walki z klimatem i czego tam jeszcze nie wymyślili. Prawdziwa przyczyna jest zupełnie inna. Plan holenderskich władz sprowadza się po prostu do likwidacji rolnictwa i przejęcia ziemi farmerów, by przeznaczyć ją na inne cele. Sieta van Keimpema, przewodnicząca rolniczego związku Siły Obrony Farmerów, mówi otwarcie, że chodzi o „wyrzucenie rolników z ich gruntu, a klimat jest tu tylko pretekstem”. Co więcej, „normy emisji tlenków azotu nie zostały uzasadnione żadnymi wyliczeniami”. Wygląda to na czysty bolszewizm. Problem jednoznacznie skomentował w tygodniku „Do Rzeczy” publicysta Łukasz Warzecha: „nie wolno też lekceważyć faktu, że w istocie mamy do czynienia z lekko zakamuflowanym zamachem na prywatną własność. Holenderski casus, gdzie drugim dnem sprawy jest chęć odebrania rolnikom ziemi, pokazuje, że w tym wszystkim nie chodzi wcale o ratowanie planety, ale po prostu o brutalne interesy”.

Niemiecka racja stanu

Wesprzyj nas już teraz!

O brutalne interesy chodzi też w przypadku unijnej polityki energetyczno-klimatycznej i kolejnych jej odsłon – ostatnio w postaci Europejskiego Zielonego Ładu, w tym pakietu regulacji Fit for 55, co świetnie wyjaśnił na łamach innego numeru „Do Rzeczy” poseł Janusz Kowalski z Solidarnej Polski. Europejski Zielony Ład oparty był na trzech filarach: „Pierwszym był gaz ziemny jako koncepcja tzw. paliwa przejściowego. Niemcy chcieli sprzedawać „krwawy gaz” od Władimira Putina z Nord Stream z „unijną etykietką” innym państwom Unii Europejskiej, w tym Polsce. Miało to wzmacniać, kosztem Polski, Ukrainy i Białorusi, pozycję eksportową Niemiec, które miały stać się ogólnoeuropejskim hubem handlu gazem ziemnym. Drugim filarem Green Deal było wsparcie technologii OZE. Cała ta tzw. zielona transformacja ma służyć przede wszystkim Niemcom, żeby sprzedawały takim państwom jak Polska swoje zielone technologie”. Trzecim filarem Zielonego Ładu był eksport przez Niemcy samej energii. To w końcu nasi zachodni sąsiedzi są kierownikiem Unii Europejskiej, więc wszystko musi iść zgodnie z ich potrzebami. A ich racją stanu jest, by za pomocą energetyki kontrolować Europę Środkowo-Wschodnią i jeszcze na tym zarabiać.

Biorąc pod uwagę niemiecki interes, Bruksela zdecydowała, że należy odchodzić od węgla w energetyce. Oczywiście dokumentu wprost nakazującego likwidację górnictwa węglowego w krajach członkowskich nie ma, bo by to bardzo brzydko wyglądało. Co by na to powiedzieli związkowcy? Ale są za to dokumenty unijne, które nakazują likwidować emisję złowrogiego dwutlenku węgla i innych gazów, co sprowadza się do tego samego. Z tego powodu bowiem trzeba rezygnować z energetyki węglowej. No a skoro rezygnujemy z energetyki węglowej, to po co nam kopalnie węgla? Przecież nie po to, by wydobywać surowiec w celu magazynowania go na hałdach…

Zdymisjonowany właśnie minister Piotr Naimski, pełnomocnik rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej, w zdjętym z anteny programie w TV Republika na pytanie dziennikarki Ewy Stankiewicz, czy dążenie do zamknięcia kopalni i elektrowni węglowych nie jest samobójstwem, mówił wprost, że „gdyby nie było tych uwarunkowań, które płyną z naszego członkostwa w Unii Europejskiej, to można by było tak do tego podejść, ale mamy te uwarunkowania”.

Tak więc realizując tę niemiecką…, przepraszam, unijną politykę, kolejne polskie rządy zamykały kopalnie węgla kamiennego, których w porównaniu z czasem tzw. transformacji ustrojowej pozostała jedna trzecia. Pod wpływem unijnego szantażu sam rząd PiS zdecydował o zamknięciu 14 kopalni, a wszystkie pozostałe miałyby zostać zlikwidowane najpóźniej do roku 2049. Jednak większość polskich kopalni węgla energetycznego zarówno kamiennego, jak i brunatnego zostanie zamkniętych znacznie wcześniej. Dlaczego? Bo Bruksela znowu przygotowuje zakamuflowaną regulację. Otóż w projekcie rozporządzenia Rady (UE) zapisano, iż od 1 stycznia 2025 roku zakazuje się uwalniania do atmosfery i spalania w pochodni metanu ze stacji odmetanowania, a od 1 stycznia 2027 roku zakazuje się uwalniania metanu do atmosfery z szybów wentylacyjnych w kopalniach węgla energetycznego. Bez odmetanowywania nie jest możliwa praca górników. Oczywiście można wyłapywać metan bez uwalniania go do atmosfery, by go wykorzystać do celów przemysłowych, ale tylko niewielka część polskich kopalni to robi.

Likwidacja energetyki węglowej

Podobnie w przypadku elektrowni węglowych. Na razie nie są one co prawda oficjalnie zakazane przez Unię Europejską, ale funkcjonuje regulacja w ramach unijnej polityki energetyczno-klimatycznej, która spowoduje ich zamknięcie. Otóż od lipca 2025 roku nie będzie możliwości wsparcia z publicznych pieniędzy bloków węglowych, które nie będą stosowały limitu emisyjności 550 g CO2/kWh, a takiego limitu technicznie nie da się uzyskać w elektrowni węglowej. Nie jestem zwolennikiem dotacji unijnych, państwowych ani żadnych innych, kiedy jednak państwo czy Bruksela swoimi regulacjami uderza w przedsiębiorców, to należy im się słuszne odszkodowanie. W tym przypadku wsparcie publiczne jest takim właśnie odszkodowaniem za konieczność kupowania kosztotwórczych uprawnień do emisji CO2, jak i za utrzymywanie rezerwy bloków energetycznych zasilanych stabilnymi paliwami (tutaj węgiel), kiedy chce się rozwijać niestabilne źródła energii w postaci farm wiatrowych i fotowoltaicznych, które nie gwarantują odpowiedniej generacji energii elektrycznej przez cały czas. Jednym słowem, Unia Europejska i państwo polskie narzucają na elektrownie dodatkowe obowiązki, które są bardzo kosztowne, a nie chcą ich finansować. To spowoduje, że od 2025 roku elektrownie węglowe będą generowały gigantyczne straty. Zgodnie z planem rządu mają one zostać przeniesione do nowego państwowego tworu o nazwie Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego. Jak długo wtedy będą funkcjonowały bez wsparcia podatników? A przecież one wytwarzają aktualnie 70 proc. energii elektrycznej w Polsce.

Unia Europejska zdecydowała też, że po roku 2035 zostanie zakazana produkcja i sprzedaż samochodów spalinowych. Jednak prawdopodobnie nastąpi to znacznie wcześniej z uwagi na inną regulację. Parlament Europejski równocześnie poparł propozycję Komisji Europejskiej, zgodnie z którą do roku 2030 zostanie ustalony pośredni cel redukcji emisji na poziomie 55 proc. dla samochodów osobowych i 50 proc. dla samochodów dostawczych w porównaniu do roku 2021. Problem w tym, że – podobnie jak w przypadku emisyjności elektrowni węglowych – technicznie nie jest to możliwe do zrealizowania, więc prawdopodobnie już od 2030 roku samochody spalinowe nie będą produkowane i sprzedawane w Unii Europejskiej. Czy Polacy będą kupować i rejestrować samochody spalinowe na Białorusi, w Serbii czy w Turcji? No bo Ukraina ma wstąpić w niemiecką strefę wpływu jak najszybciej.

Nieszczęściem są politycy

Nieszczęściem naszego świata jest to, że politycy w ogóle wtrącają się do gospodarki, którą totalnie nie potrafią zarządzać. Najpierw nakazali likwidować węgiel, obłożyli go ciężkim podatkiem od dwutlenku węgla i innymi regulacjami pośrednio wymuszali zamykanie kopalń i utrudnili budowę nowych bloków węglowych, a teraz – w obliczu braków surowców energetycznych w związku z wojną na Ukrainie – komisarze zachęcają do powrotu do węgla. Rząd PiS najpierw – zgodnie z mądrością ówczesnego etapu – dopłacał do zamiany kotłów węglowych na gazowe i inne, a teraz – zgodnie z mądrością nowego etapu – ma dopłacać do tego, by Polacy palili w swoich kotłach… węglowych. Zamiast posypać głowę popiołem i wycofać się z unijnej polityki klimatycznej, do czego jednym głosem wzywają politycy Solidarnej Polski i Konfederacji, polski rząd nic w tym kierunku nie robi. W ramach strategicznych inwestycji zamiast zacząć rozwijać tak niezbędną w aktualnej sytuacji energetykę jądrową, wydrążono kanał przez Mierzeję Wiślaną, który ma marginalne znaczenie gospodarcze. Gdyby energetyką zajmowały się wyłącznie prywatne przedsiębiorstwa, działając na konkurencyjnym rynku, nie byłoby problemów ani z brakiem gazu, ani z brakiem węgla, ani z barkiem energii elektrycznej. Problem jest, bo zajmują się tym politycy, w tym – o zgrozo! – najgorszy ich rodzaj: eurokraci. Dlaczego eurokraci są najgorsi? Bo są najbardziej oderwani od rzeczywistości.

„Czyli komisarze przekonali się znowu do węgla, jak to kryzys zmienia optykę. Tak się kończą lewicowe fantazje unijnych ekoterrorystów” – komentuje Iwona Wawruszczak z Ruchu Narodowego.

To rząd PiS wciągnął nas w coraz bardziej zaostrzaną politykę klimatyczną Unii Europejskiej. Pod koniec 2020 roku premier Mateusz Morawiecki zgodził się na podwyższenie celu redukcji gazów cieplarniach z dotychczasowych 40 proc. do 55 proc. Jednak trzeba też PiS-owi przyznać, że zrobił trzy dobre rzeczy. Po pierwsze, nie ugiął się przed hucpiarską decyzją Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, by zamknąć kompleks energetyczny w Turowie. To byłaby dla Polski całkowita katastrofa energetyczna praktycznie od razu. Po drugie, nakazał spółkom energetycznym kupowanie węgla z polskich kopalni, co w latach 2018-2021 zmniejszyło import węgla z Rosji o prawie 5 mln ton. Po trzecie, regulacjami wstrzymał na kilka lat budowę farm wiatrowych. To spowodowało, że dodatkowo nie wzrosło zużycie przez Polskę gazu, czyli paliwa, które wspomaga wiatraki, kiedy nie wieje wiatr i fotowoltaikę, kiedy nie świeci mocno słońce. Niestety wprowadzona w 2016 roku zasada, zgodnie z którą minimalna odległość, w jakiej wiatraki muszą znajdować się od zabudowań i obszarów ochrony przyrody, to 10-krotność wysokości samego wiatraka, ma teraz zostać zliberalizowana – kolejny przykład na mądrość etapu.

Wbrew oficjalnym deklaracjom unijnych i nieunijnych oficjeli celem Unii Europejskiej nie jest rozwój społeczeństw krajów członkowskich i wzrost dobrobytu za pomocą mechanizmów wolnorynkowych, obrony demokracji i praworządności, a dominacja jednych państw – silniejszych nad innymi – słabszymi. Służy temu interwencjonizm państwowy, który realizowany jest w postaci unijnych regulacji. W rezultacie życie pod unijnym reżimem w krajach takich jak Polska staje się coraz droższe i coraz bardziej uciążliwe. Ale nie tylko u nas. Nawet w takiej wydawałoby się, że mądrze rządzonej Holandii bezpardonowo poniewierane są fundamentalne zasady cywilizacji Zachodu, jak prawo własności prywatnej. Oczywiście w taki sposób, by ciemny lud myślał, że to wszystko dla jego dobra. To nie może dobrze się skończyć, a najbliższa zima będzie bardzo trudnym testem dla większości mieszkańców Unii Europejskiej. Może marznący w swoich domach Europejczycy wreszcie przejrzą na oczy i w końcu zbuntują się przeciwko prawdziwym celom unijnego bolszewizmu?

Tomasz Cukiernik

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(21)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie