Atak Rosji na całe terytorium Ukrainy zaowocował zmianą amerykańskich planów wobec Europy. Polska zyskała status taki, jak Tajwan i ma być jedną z europejskich „podpór” przyczyniających się do bezpieczeństwa USA. Waszyngton na serio bierze możliwość ataku wrogiej Rosji na nasz kraj. W związku z wojną na Ukrainie swoje podejście zrewidowały także inne, mniejsze państwa, które do tej pory polegały na gwarancjach Stanów Zjednoczonych oraz zachodnich demokracji. Będą z nimi współpracować, ale zdały sobie sprawę, że w razie bezpośredniego zagrożenia muszą liczyć jedynie na siebie.
„Inwazja Putina na Ukrainę czyni z Polski podporę planów wojskowych USA w Europie” – pisze na łamach „Forbesa” dr Loren Thompson, dyrektor Lexington Institute i szef Source Associates. Wieloletni wykładowca studiów nad bezpieczeństwem na Georgetown University i profesor Harvarda zwraca uwagę na zmianę postrzegania Polski przez amerykańskich strategów wojskowych, wskazując, że nasz kraj – po inwazji rosyjskiej na Ukrainę – zyskał status jak Tajwan.
Wesprzyj nas już teraz!
„Odkąd amerykańska strategia wojskowa skupiła się na rywalizacji wielkich mocarstw, Tajwan zaczął być uważany za kluczowy dla przyszłości bezpieczeństwa Pacyfiku. Gdyby Chiny zaatakowały i okupowały wyspiarski kraj, byłby to ostry regionalny punkt zwrotny, oznaczający głęboką porażkę dla bezpieczeństwa USA. Dziś, w następstwie rosyjskiej inwazji na Ukrainę, inny kraj przyjął podobny status w amerykańskich planach wojskowych. Jest nim Polska, członek NATO, który prawdopodobnie będzie teraz dzielił najdłuższą granicę z wrogimi terytoriami znajdującymi się pod kontrolą Moskwy” – czytamy.
Autor – ale także wielu innych strategów na całym świecie bacznie obserwujących sytuację w naszym regionie – twierdzi, że Polska stała się kluczowym miejscem dla polityki USA i potencjalnym teatrem brutalnej wojny między tworzącymi się wrogimi sojuszami w związku z policentryzacją świata i dążeniem do hegemoni. Rosja, decydując się na atak bez wątpienia zapoczątkowała nowy rozdział w historii Europy i świata w ogóle. I to niezależnie od wyniku wojny toczonej tuż za naszą wschodnią granicą.
Dążenia Rosji
Ekipa Kremla od wielu lat dawała jasno do zrozumienia, że dąży do odbudowy strefy wpływów sowieckiego imperium, bo od tego zależy, czy współczesna Rosja pozostanie krajem liczącym się na arenie międzynarodowej. Od dawna można było słyszeć od różnych ekspertów i analityków, że jej potęga zacznie gwałtownie tracić na znaczeniu w obecnej dekadzie w związku z problemami wewnętrznymi i uzależnieniem gospodarki od surowców.
Jednak ta „pierwsza na świecie dyktatura wywiadowcza”, jak się o Rosji wyraził generał Ion Pacepa, wysoki rangą komunistyczny oficer wywiadu rumuńskiego, który przeszedł na stronę Zachodu, ma jeden z najbardziej rozbudowanych na świecie aparatów bezpieczeństwa, który nie tylko legalnie, ale także w sposób przestępczy pozyskuje środki potrzebne na swoje funkcjonowanie.
I nawet jeśli „pozbyto by się” Władimira Putina, wciąż pozostanie rozległa grupa społeczności wywiadowczej, która prawdopodobnie zmodyfikuje plany ekspansji, ale nie zrezygnuje z poszerzania i odbudowy strefy wpływów w przestrzeni postsowieckiej w Europie, na Bliskim Wschodzie, w Afryce, Ameryce Łacińskiej, bo od tego – jak są przekonani funkcjonariusze służb – zależy przyszłość ich kraju.
To, co do niedawna było uznawane za niegroźne ryczenie „rosyjskiego niedźwiedzia”, od momentu wejścia Rosji do Syrii i odwrócenia losów przywódcy tego państwa Baszara Al-Asada, takim już nie jest.
Ekipa Władimira Putina – ku irytacji administracji Obamy – nie tylko nie ugrzęzła jak niegdyś w Afganistanie, ale sukcesy na polu militarnym, głównie dzięki udziałowi lotnictwa i współpracy z irańskimi bojownikami na ziemi – zamieniła na dźwignię dyplomatyczną, odciągając wiele państw Bliskiego Wschodu od Zachodu.
„Forbes” o zmianie amerykańskich planów wojskowych wobec Polski
Teraz „wraz ze stopniowym wchłanianiem Białorusi (…) i spodziewaną instalacją rosyjskiego reżimu marionetkowego w Kijowie, Polska nieuchronnie stanie się krytycznym miejscem dla militarnej rywalizacji Wschód–Zachód w Europie” – wieszczył na łamach „Forbesa” Thompson dzień po rozpoczęciu rosyjskiej agresji.
Autor pociesza się, że Polska ma zaawansowaną gospodarkę, jest blisko związana z Zachodem, będąc członkiem NATO i Unii Europejskiej. Poza tym „w przeciwieństwie do innych krajów, które stoją teraz przed perspektywą dzielenia wspólnej granicy z nowym imperium rosyjskim, zachowuje materialną i kulturową jedność, by być w stanie bronić się w każdym konflikcie poza wojną nuklearną”.
Amerykański strateg spodziewa się, że „jakiekolwiek napięcia, jakie istniały wcześniej między Warszawą a innymi zachodnimi stolicami, zostaną w dużej mierze zapomniane w obliczu rosyjskiej agresji”.
Jest też zła wiadomość: „Polska jest już w połowie otoczona terytoriami, które prawdopodobnie znajdą się pod kontrolą jej wrogów”. Nasz kraj pozostaje nie tylko w zasięgu rakiet rosyjskich, ale także rosyjskich samolotów, które mogą swobodnie operować, bez konieczności tankowania w drodze. Na naszym terenie jest niewiele przeszkód geograficznych, mogących spowolnić posuwanie się na zachód sił lądowych wyruszających z Białorusi i Rosji.
W związku z tym, by Polska miała większe szanse na obronę, konieczne będzie szybkie dozbrojenie. A w tej chwili mamy mniej niż tysiąc czołgów, skromne lotnictwo liczące 452 samoloty, w tym 91 myśliwców. „Znaczna część sprzętu jest stara i nie poradziłaby sobie dobrze w wojnie z niedawno zmodernizowanymi siłami rosyjskimi. Chociaż Polska jest jednym z nielicznych europejskich krajów NATO, które wypełniły zobowiązanie dotyczące inwestowania 2 procent PKB w przygotowania wojskowe, amerykańscy planiści wojskowi uznali – od czasu aneksji Krymu przez Rosję w 2014 roku – że kraj będzie potrzebował bardzo dużej pomocy w obronie swojego terytorium w razie wojny”.
Waszyngton rozpoczął więc dozbrajanie, ale obiecane 32 myśliwce wielozadaniowe F-35, miałyby stopniowo być przekazywane dopiero od 2024 roku. Osiem baterii zintegrowanych systemów obrony przeciwlotniczej Patriot zaczną się pojawiać pod koniec tego roku. Podpisano także umowę na 250 zaawansowanych wersji głównego czołgu bojowego M1A2. Chociaż jest to sprzęt wysokiej klasy, to jednak minie sporo czasu zanim dotrze do naszego kraju. Waszyngton obawia się, że Polska może nie mieć tak dużo czasu na dozbrojenie. Dlatego mówi się o przyspieszeniu dostaw nowoczesnej broni do Warszawy,
Zdaniem analityka, agresja Rosji na Ukrainę „prawdopodobnie rozstrzygnęła debatę o tym, czy obecność wojsk amerykańskich w Polsce powinna być rotacyjna, czy stała”. Autor spodziewa się rozmieszczenia co najmniej jednej amerykańskiej brygady pancernej na stałe. Większa obecność wojskowa miałaby odstraszyć wroga.
Atutem Polski: morale i „homogeniczność narodu”
Z artykułu zamieszczonego w „Forbsie” wynika, że cechami niejako predestynującymi nas do tego, aby być „kluczowym graczem zachodniego systemu bezpieczeństwa” są: „homogeniczność narodu, prężna gospodarka wolnorynkowa i liberalna kultura polityczna”. Łączy nas też „głęboka kulturowa świadomość niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą Rosja – niebezpieczeństwa, które wywodzi się od czasów Katarzyny Wielkiej i jej decyzji o rozbiorach Rzeczypospolitej przed wiekami”.
Polska, wskutek cierpienia, jakiego doznała od najeźdźców wytworzyła silne poczucie tożsamości narodowej i to miałoby uczynić z nas „wiarygodnego sojusznika Stanów Zjednoczonych w nadchodzących latach”. Ameryka miała się przekonać, że bez nas nie da się obronić Zachodu w obliczu marszu Rosji właśnie na zachód. Amerykanów pociesza to, że Polacy są „narodem homogenicznym” i patriotycznym o wielowiekowym doświadczeniu walk.
Nie jest to bynajmniej odosobniona opinia amerykańskiego stratega, a raczej coraz częściej spotykane stanowisko w ostatnich dniach.
Wcześniej, bardzo długo – wskutek polityki głównie Niemiec i Brukseli – łudzono się, że Rosja się „ucywilizuje” dzięki włączeniu w proces globalizacji zachodniej i porzuci imperialistyczne zapędy. Zachód potrzebował tragedii i krwi Ukraińców, by się boleśnie przekonać, że tak się nie stanie.
Co jednak rzuca się w oczy – i o czym na tym portalu staramy się pisać – zachodni stratedzy przyznają, jak ważne dla obronności kraju i zachowania podmiotowej roli jest zbrojenie oraz rozbudzanie postaw patriotycznych, a nie ich tłamszenie pod pozorem walki z „nacjonalizmem, ksenofobią i faszyzmem”, a także wysokie standardy moralne, by w godzinie próby być gotowym na największe poświęcenie i obronę ojczyzny. Nie chodzi o to, by przeć do wojny i dać się zabić, ale by przygotować się do tego, by w miarę możliwości jak najskuteczniej odstraszać imperialne zapędy innych krajów, a w najgorszej sytuacji – być w stanie skutecznie bronić się i odnieść zwycięstwo.
Homogeniczność narodu, spójność społeczna i silne morale, silne więzi rodzinne, posiadanie własności to wszystko wzmacnia społeczeństwo i jest docenianie właśnie w sytuacjach zagrożenia egzystencjalnego. Defetyzm, pacyfizm, rozbrajanie obywateli, demoralizacja – jak wielokrotnie pokazała historia – jedynie rozzuchwala agresorów.
Nagle okazało się, że można odłożyć na bok dekarbonizację i powrócić do węgla
Wojna na Ukrainie spowodowała także, że głupota odchodzi na bok i liczą się twarde fakty. Oto w obliczu zagrożenia egzystencjalnego nagle okazuje się, że można zrezygnować z szalonych planów walki z tak zwanymi zmianami klimatycznymi, do których miałby się przyczyniać człowiek. Włochy i inne kraje zależne od rosyjskich surowców mówią o konieczności powrotu do wykorzystania elektrowni węglowych. Berlin poważnie rozważa przedłużenie pracy trzech elektrowni jądrowych i zapewnienie zapasów m.in. węgla. To aż nadto pokazuje, jak złym pomysłem jest dekarbonizacja – globaliści ją propagujący, w tym głównie zachodnie banki centralne i fundusze spekulacyjne – chcą bardzo szybkiego całkowitego odejścia od ropy, węgla i gazu na rzecz niestabilnych odnawialnych źródeł energii. To, w sytuacji braku pewnych technologii jest po prostu szaleństwem i podkopuje podstawy egzystencji wielu państw. Zamiast myśleć o technologiach, ułatwiających wydobycie i ograniczających negatywne skutki eksploatacji zasobów, które się posiada na danym terenie, wymusza się rozwiązania, zagrażające bezpieczeństwu państw, czyniąc je bezbronnymi.
Polska powinna wyraźnie przewartościować swoją politykę, bo obecne i poprzednie władze popełniły zbyt wiele błędów, godząc się na absurdalne pomysły Brukseli, zakładając – właściwie nie wiadomo dlaczego, wszak natura ludzka nie zmieniła się – że pokój w Europie będzie trwał wiecznie.
Porażki UE, USA i NATO zachęciły Putina do agresji
Ekipa Putina uważnie obserwowała porażki UE, USA i NATO oraz chaotyczne wycofywanie się z Afganistanu. Czy USA już wtedy wiedziały, że szykuje się coś grubszego? Nie można wykluczyć takiej hipotezy. W tym kontekście pozostawienie znacznego arsenału broni w tym kraju także z pewnością do czegoś służy. Brak zdecydowanej reakcji na naruszenie integralności terytorialnej Ukrainy w 2014 r. (nikłe sankcje międzynarodowe, a Niemcy jeszcze więcej zaczęły importować gazu z Rosji) zachęciło Rosjan do podjęcia ryzyka związanego z próbą podporządkowania sobie całej Ukrainy. To także sygnał dla Chin, że chociaż Moskwę jednoczy z Pekinem wspólny wróg, nie zamierza pozostawać w cieniu Państwa Środka i sytuuje się jako równorzędny partner w walce o globalną władzę.
Reakcja Zachodu na wojnę na Ukrainie dostarcza cennych informacji wielu państwom na świecie. Nie tylko Chinom, ale zwłaszcza Tajwanowi i Izraelowi. Te dwa małe kraje, których egzystencja jest zagrożona, wiedzą już, że muszą liczyć wyłącznie na siebie, że muszą się dozbrajać i wzmacniać. Także Niemcy przekonały się o upadku mitu, iż zglobalizowany świat, z silnymi więzami ekonomicznymi, będzie pokojowy i braterski.
Zmiana stanowiska Berlina i konsekwencje agresji na Ukrainę dla Izraela oraz Tajwanu
„Ta bezwzględna, bezprawna i odrażająca agresja Rosji Putina jest punktem zwrotnym. Zachód może odpowiedzieć tylko z maksymalną jednością, ponieważ jego reakcja będzie oceniana przez bardzo długi czas – nie tylko przez samą Rosję, która teraz stanowi bezpośrednie zagrożenie dla nas wszystkich, ale także przez inne autokratyczne reżimy, takie jak Chiny. Rosja musi być natychmiast i całkowicie odizolowana politycznie i gospodarczo za pomocą środków obejmujących najsurowsze sankcje (…) NATO musi szybko i na stałe rozmieścić znaczne jednostki bojowe na swojej wschodniej flance. Niemiecki rząd musi zdać sobie sprawę, że ta zupełnie nieuzasadniona wojna będzie miała poważne konsekwencje – i musi to wielokrotnie wyjaśniać obywatelom swojego kraju. Niemcy potrzebują zarówno znacznie lepiej finansowanej polityki bezpieczeństwa, jak i zupełnie innej polityki gospodarczej. Zachód, w szczególności Niemcy, od lat umacniają Rosję. Konieczna jest teraz radykalna zmiana (…). Mam nadzieję, że nie jest na to za późno” – pisał w swoim oświadczeniu dzień po agresji dr Christian Mölling, szef niemieckiego wpływowego think tanku German on Foreign Relations.
Agresja Rosji na Ukrainę przyspieszyła proces jednoczenia się Zachodu i zmusiła oponentów jednoznacznego opowiedzenia się po stronie USA do rewizji swojego stanowiska. W tym kontekście ciekawe lekcje dla Polski płyną z decyzji Izraela i Tajwanu.
„Izrael musi pozycjonować się w obozie amerykańskim” – uważa analityk Ben Caspit. Jednak zdaje on sobie sprawę, że sytuacja nie jest prosta, bo Izrael dzięki Rosjanom wlatuje w przestrzeń Syrii i swobodnie bombarduje milicje irańskie czy bojowników Hezbollahu. Ta współpraca i koordynacja między izraelskimi siłami powietrznymi a siłami rosyjskimi w Syrii jest wyjątkowym atutem strategicznym Izraela. Co więcej, wobec dążenia Waszyngtonu aby powrócić do umowy z Iranem (JCPOA), Tel Awiw podkreśla, że „musi pozostawić sobie furtkę do nieskrępowanego dostępu do irańskich celów na północnej granicy”.
Tel Awiw doskonale zdał sobie sprawę, że włączenie się Rosji w syryjską wojnę na przestrzeni ostatniej dekady zapowiadało inwazję przeciwko Ukrainie. „Kampania syryjska stała się ważnym przygotowaniem rosyjskich sił zbrojnych do konfrontacji z silniejszymi przeciwnikami niż mała armia gruzińska czy czeczeńscy separatystyczni partyzanci” – wyjaśnia Kirił Semenow na łamach al-monitor.com. „Nie było pewności, czy dozbrojenie armii rosyjskiej, które rozpoczęło się po 2010 roku spełni współczesne wymagania, a kampania syryjska stała się poligonem doświadczalnym dla eksperymentów z tą bronią w warunkach bojowych” – dodaje.
Zdaniem Semenowa, Rosja zintensyfikuje swoje więzi z Bliskim Wschodem, by obejść sankcje w zamian za pomoc w zakresie bezpieczeństwa i „usług mediacyjnych” względem takich konfliktów jak np. w Jemenie.
Elity izraelskie zastanawiają się, czy ich państwo powinno wspierać słabnący porządek światowy kierowany przez Stany Zjednoczone i mocarstwa Europy Zachodniej, czy też raczej ten wyłaniający się, w którym oś chińsko-rosyjska stara się teraz zdominować sprawy międzynarodowe. Stawka jest wysoka, a oficjalne stanowisko władz Izraela wydaje się wskazywać, że w obecnej rundzie zmagań, Tel Awiw opowiada się za porządkiem zachodnim.
Jednak, jak mówił 25 lutego br. premier Naftali Bennett podczas ceremonii rozdawania dyplomów dla oficerów IDF, „świat jest znacznie mniej stabilny (…) To trudne, tragiczne czasy. Nasze serca są z cywilami wschodniej Ukrainy, którzy są w tę sytuację uwikłani”.
Ukraina, która jest głównym dostawcą pszenicy do Izraela, odpowiadając za prawie połowę konsumpcji tego zboża w tym państwie, zmuszając do opowiedzenia się po stronie moralności (Ukraińcy prowadzą wojnę sprawiedliwą, bronią się przed rosyjskim agresorem), jest wielkim problemem dla Tel Awiwu. Popieranie jej to ryzykowna strategia.
Izrael wie, że Rosja tak naprawdę prowadzi większą walkę przeciwko Europie, Stanom Zjednoczonym i sojuszowi NATO, którego wartość właśnie jest wystawiana na próbę. Izraelscy analitycy upominają władze, by nie denerwowały nie tylko Rosji, ale także Chin, chociaż „regularnie kradną technologie i dane oraz podcinają interesy krajowe i firmy, oferując niskooprocentowane finansowanie, ostatecznie osłabiające państwa i przedsiębiorstwa, z którymi prowadzą interesy”.
Jednak Izrael postrzega Chiny jako kraj, który „nie ma historii antysemityzmu” i wykazuje coś w rodzaju powinowactwa z „państwem żydowskim”. Pekin ceni Izrael za to, że jest „narodem start-upów” oraz inkubatorem technologii, której pożąda Państwo Środka. „Gdy Chiny stają się dominującym światowym supermocarstwem, Izrael powinien pozostać po dobrej stronie Chin” – pisze Jewish News Syndicate, dodając, że warto przewartościować sojusz Izraela ze Stanami Zjednoczonymi i Europą. I co najważniejsze, stratedzy izraelscy są zgodni: ich państwo musi być w stanie samo się bronić.
Kilka dni walk na Ukrainie pokazuje bowiem, że nie można liczyć na zachodnich sojuszników. By przetrwać i prosperować w niebezpiecznym regionie, a także w niebezpiecznym świecie – czasy pokoju i budowy dobrobytu skończyły się – „Izrael musi utrzymać swoją militarną doktrynę, by móc sam się bronić. Poleganie na gwarancjach innych dla bezpieczeństwa jest niemądre” – podkreśla Jewish News Syndicate. Stratedzy wskazują, że Izrael musi dążyć do samowystarczalności, jeśli chodzi o produkcję broni i amunicji, a także uzupełnianie systemu przechwytywania rakiet – Żelaznej Kopuły, który zestrzelił znaczną liczbę spośród 4 tysięcy pocisków wystrzelonych z Gazy. Żydzi narzekają, że do tej pory nie doczekali się obiecanych przez Amerykanów funduszy niezbędnych do uzupełnienia swojej tarczy.
Porządek świata rzeczywiście się zmienia i to bardzo szybko. Dynamicznym przekształceniom podlega siła militarna, gospodarcza i dyplomatyczna. ONZ chętnie wprowadzająca rewolucję seksualną, nie jest w stanie przeciwdziałać ani tym bardziej szybko zaprowadzić pokoju na świecie.
Izraelskie elity nie chcą być zależne od żadnej obcej potęgi i wskazują na „sprytne nawigowanie” między światowymi mocarstwami i ich „brudnymi interesami”, przy jednoczesnym zachowaniu zdolności do użycia siły, by chronić swoją suwerenność.
„Gdy światowe mocarstwa ustalają swoje pozycje w zmieniającym się porządku ostatecznie Izrael musi stanąć samotnie” – komentuje Alex Traiman, szef biura Jewish News Syndicate w Jerozolimie.
Podobnie uważają stratedzy niewielkiego Tajwanu, przerażeni brakiem jedności Zachodu i opieszałym działaniem, jeśli chodzi o wdrażanie sankcji i pomoc udzieloną Ukrainie. Wskazują, że nie ma się co łudzić, iż gwarancje USA, poważne koszty i rozlew krwi odstraszą agresję Chin. Ich zdaniem, przypadek Ukrainy przejdzie do historii jako klasyczny przykład niezdolności Zachodu do zjednoczenia się i nałożenia sankcji, znacznie podnoszących koszty interwencji potężnego agresora. Tajwan mówi o potrzebie przekalibrowania swojej strategii i rezygnacji z polegania wyłącznie na USA oraz „demokratycznym Zachodzie”. Tajwan przynagla Japonię, Australię i Indie, by przejęły prym w zapewnieniu bezpieczeństwa na Pacyfiku.
A co, jeśli Rosja wygra? Scenariusze dla Europy
18 lutego, jeszcze przed inwazją rosyjską na Ukrainę, Liana Fix i Michael Kimmage pytali w artykule zamieszczonym na łamach „Foreign Affairs”, co się stanie, jeśli Rosja wygra?
Wskazywali, że gdy Moskwa dołączyła do wojny w Syrii, ówczesna administracja nie przewidziała powodzenia rosyjskiej operacji. Teraz Rosja nie może być ignorowana w tym kraju. „Moskwa zyskała większe wpływy w regionie, od Izraela po Libię i zachowała lojalnego partnera Asada w celu projekcji siły. W Syrii administracja Obamy nie przewidziała możliwości powodzenia interwencji Rosji” – pisali, apelując, by obecnie – w odniesieniu do Ukrainy – nie popełnić tego samego błędu, co ekipa Obamy.
W scenariuszu amerykańskich analityków, którzy założyli zwycięstwo Rosji, wprost wybrzmiewa, że USA będą budować nową architekturę bezpieczeństwa w Europie w oparciu o Polskę i inne kraje na wschodniej flance. Amerykanie chcą z jednej strony wzmocnić potencjał militarny Europy, z drugiej lawirować i unikać eskalacji militarnej z Rosją.
„Jeśli Rosja osiągnie swoje cele polityczne na Ukrainie środkami wojskowymi, Europa nie będzie taka, jaka była przed wojną. Podważony zostanie nie tylko prymat USA w Europie; ale także poczucie, że UE czy NATO mogą zapewnić pokój na kontynencie (…) bezpieczeństwo w Europie będzie musiało zostać zredukowane do obrony głównych członków UE i NATO (…). W obliczu postrzeganego przez Rosję oblężenia, UE i NATO nie będą już miały możliwości prowadzenia ambitnej polityki poza własnymi granicami. Stany Zjednoczone i Europa będą także w stanie permanentnej wojny gospodarczej z Rosją. Zachód będzie starał się wyegzekwować rozległe sankcje, które Rosja prawdopodobnie sparaliżuje środkami cybernetycznymi i szantażem energetycznym (…). Chiny mogą również stanąć po stronie Rosji w tej ekonomicznej rywalizacji. Tymczasem polityka wewnętrzna w krajach europejskich będzie przypominać wielką grę (…). Rosja będzie (…) w każdym przypadku przyczyniać się do niestabilności politycznej Europy”. Na wschodniej flance na stałe miałyby pojawić się wojska NATO.
W przypadku zwycięstwa Rosji na Ukrainie zagrożona zostanie pozycja Niemiec, marginalnej potęgi militarnej otoczonej „kręgiem przyjaciół” na wschodzie z Polską i krajami bałtyckimi na czele. Berlinowi także grozi destabilizacja ze strony Moskwy.
Francja i Wielka Brytania miałyby przejąć prym w sprawach europejskich dzięki „swoim stosunkowo silnym siłom zbrojnym i długiej tradycji interwencji militarnych. Kluczowym czynnikiem w Europie pozostaną jednak Stany Zjednoczone. NATO będzie zależeć od wsparcia USA, podobnie jak niespokojne i zagrożone kraje na wschodzie Europy, narody frontowe rozmieszczone wzdłuż obecnie bardzo długiej, rozszerzonej i niepewnej linii kontaktu z Rosją, w tym z Białorusią i kontrolowanymi przez Rosję częściami Ukrainy” – czytamy.
Amerykańscy analitycy przewidują ciągły stan eskalacji między Rosją a Europą, która może doprowadzić do otwartej wojny.
Gdyby Rosja odniosła zwycięstwo na Ukrainie, to miałoby ogromny wpływ na strategię USA nie tylko w Europie, ale także w Azji i na Bliskim Wschodzie. Waszyngton musiałby zwrócić się ku Europie i – według analityków z Tajwanu – to jest nieuniknione. Ale USA musiałyby się serio zaangażować w bezpieczeństwo europejskie, przeciwdziałając dzieleniu krajów europejskich przez Rosję. To, ze względu na konkurencyjne priorytety, zwłaszcza w związku z pogarszającymi się relacjami z Chinami, będzie bardzo trudne. Wciąż jednak UE i USA pozostają dla siebie największymi partnerami handlowymi i inwestycyjnymi (handel towarami i usługami wyniósł w 2019 r. 1,1 biliona dolarów).
Jednak w razie destabilizacji Europy, osamotnionej i słabnącej Ameryce będzie o wiele trudniej rywalizować z innymi wschodzącymi mocarstwami.
Waszyngton liczy, że uda się zjednoczyć kraje naszego kontynentu i Turcja zwróci się ponownie w stronę Ameryki. To dawałoby znacznie większe możliwości do nawigacji także na Bliskim Wschodzie. Wzmocnienie arsenału militarnego w Europie i lepsza współpraca z Turcją miałaby sprawić, że żadna ze stron, ani Zachód, ani Rosja i jej sojusznicy nie posuną się poza pewien próg działań wojennych.
Niespokojna dekada walki o hegemonię
Jedno jest pewne. Już weszliśmy w bardzo niespokojną dekadę walk o hegemonię między mocarstwami, a kraje takie jak Polska, Izrael czy Tajwan mają bardzo trudną sytuację. Często bowiem będą musiały wybierać między przysłowiową dżumą a cholerą. Gdyby jednak wszystko tak się poukładało, jak sugerują analitycy, to by znaczyło, że Amerykanie stosunkowo niedużym kosztem osiągnęliby szereg zakładanych wcześniej celów strategicznych (zjednoczenie Zachodu, podporządkowanie Niemiec, zmuszenie Japonii i Indii wraz z Australią do budowy silnego sojuszu, rozwój gospodarki dzięki rozbudowie przemysłu zbrojeniowego wśród państw NATO itp.).
Polska, niestety znów pada ofiarą swojego położenia geopolitycznego. Elity rządzące przez ostatnie 30 lat chyba nie wierzyły, że kolejna wojna w Europie będzie możliwa i rozbroiły naród, podkopały morale, osłabiły społeczeństwo, traktując obywateli często jako swoich wrogów (zobacz np. polityka covidowa).
Czas najwyższy przygotowywać się na najgorsze, aby do niego nie doszło i aby potencjalny „przypadek polski” nie stał się kolejnym podręcznikowym przykładem niewłaściwej polityki całkowitego oparcia bytu państwa i narodu na innym mocarstwie.
Agnieszka Stelmach