Dzisiaj

Współpraca z pedofilami, kłamstwa, dewiacje. Oto Kinsey – ojciec rewolucji seksualnej

(PCh24.pl)

Alfred Kinsey to „naukowiec” kluczowy dla rewolucji seksualnej. To na podstawie jego prac oparto nową – liberalną wizję erotyzmu, a ideał cnoty odesłano do lamusa. Jednak wbrew renomie tego badacza, Kinsey z pewnością nie był bezstronnym obserwatorem. Jego „nowoczesna” wizja seksualności nie jest owocem rozumowego badania, a próbą usprawiedliwienia własnych dewiacji i obsesji erotycznych. Swoje przedsięwzięcie Kinsey oparł bowiem w rzeczywistości na manipulacjach i zignorowaniu naukowych standardów. W walce z zasadami moralnymi, którym sam nie potrafił sprostać, posunął się nie tylko do manipulacji, ale również zbrodni. Współpracował z oprawcami dzieci, a przesyłane przez nich materiały wykorzystywał, by przekonywać, że pedofilia jest sama w sobie nieszkodliwa. To nie rozum, a obłęd i dewiacja legły u podstaw zepsucia obyczajów i porzucenia moralności seksualnej.

 

Dewiacje i obsesje „bezstronnego badacza”

Wesprzyj nas już teraz!

Rola Kinsey’owskich badań w odejściu od zakazów sodomii, kultury cnoty i czystości przedmałżeńskiej jest niepodważalna. Amerykańskie periodyki naukowe poświęcone prawu odwoływały się ponad 6 000 razy do jego prac, komentując odchodzenie od ustaw strzegących dobrych obyczajów. Kinsey był zdecydowanym przeciwnikiem takich standardów. Wedle promotorów jego myśli, udowodnił, że seksualność przez tradycyjne normy moralne i religię jest jedynie upośledzana… Pełny rozwój uzyskuje zaś, gdy nie hamuje się przed niczym… Agitował więc za porzuceniem „pruderyjnych” wzorców.

Agitował? Czy tak w ogóle wolno powiedzieć o – jak chcieliby spadkobiercy Kinseya – „naukowcu” i „badaczu”? Nie tylko można – ale i nie sposób wyrazić się inaczej. Jak bowiem dowodzi ciesząca się międzynarodową sławą dr Judith Reisman, praca specjalisty daleko odbiegała od wymaganej od badaczy bezstronności. O tych wypaczeniach autorytet „rewolucji seksualnej” doskonale wiedział, przestrzegany przez renomowanych naukowców i krytyków. Mimo to nigdy nie skorygował swoich błędów. Obawiał się ich ujawnienia, a w konsekwencji podważenia jego kampanii przeciwko czystości i obyczajowi… Obsesyjnie skonfliktowany z nimi Kinsey nie zamierzał na to pozwolić.

Ten konflikt spadkobiercy i zwolennicy Kinsey’a długo starali się ukryć. W wielu opisach i notach przedstawia się go jako człowieka przez długi czas stroniącego od aktywności seksualnej, statecznego naukowca. To wizja zupełnie odległa od prawdy. Ma utwierdzać przekonanie, że jego propozycje to owoc refleksji sine ira et studio. Do dziś komentatorzy mają w zwyczaju twierdzić, że zainteresowanie erotyzmem obudziła w zoologu Uniwersytetu Indiana dopiero grupa studentów prosząc go, by przeprowadził na kampusie kurs przedmałżeński…

Według Judith Reisman, to zręcznie opracowana propaganda. W świetle dostępnej wiedzy o liberalnym seksuologu pozostaje jednak nie do utrzymania. Biografowie Kinseya, a także jego listy czy wspomnienia studentów jeszcze z czasów, gdy wykładał jedynie zoologię, potwierdzają, że Kinsey był nękanym przez seksualne obsesje dewiantem.

Owe obsesje dały o sobie znać we wczesnych latach jego kariery, przede wszystkim w czasie wyjazdów naukowych ze studentami. Miały one służyć badaniu galasówkowatych. Jednak Alfred Kinsey wykorzystywał te wyprawy również w innym celu… W czasie jednego z takich obozów nawiązał homoseksualną relację z uczącym się pod jego kierunkiem Ralphem Vorisem. Ten ostatni od 1926 roku aż do ostatnich dni prowadził z Kinseyem intymną korespondencję, którą wykładowca starał się zachować w tajemnicy – w swoich pismach nie zwracał się do adresata po imieniu, a tytułował go „Panem mężczyzną”.

Jak doszło do tego sodomickiego romansu na profesjonalnym, zdawałoby się przecież, wyjeździe? Wiele wyjaśniają relacje innych studentów, którzy mieli wątpliwą przyjemność przebywać z Kinseyem w terenie. Jak wspominało dwóch uczestników wyprawy, starali się oni zachować dystans wobec pracownika akademickiego, który miał „liczne epizody nagości”. W trakcie wyjazdu odbywały się również… sesje grupowego onanizmu. Zdaniem Jamesa Jonesa – przychylnego Kinseyowi biografa– relacje poświadczają, że podczas obozów, w których brał udział jako nauczyciel akademicki, przechadzał się nago między studentami, publicznie oddawał mocz, a także uczestniczył w kąpielach podopiecznych.

To ekscentryczne zachowanie znacząco różni się od standardu, którego oczekiwano by po pracowniku uniwersyteckim. Z pewnością ekshibicjonizm i gotowość na homoseksualne relacje ze studentami również dziś wydają się jak na te okoliczności niesłychanie ryzykowne. Przed dekadami tym bardziej oznaczały spore ryzyko wizerunkowe. Fakt, że Kinsey nie mógł się im oprzeć dowodzi, że miotały nim seksualne obsesje.

Wybryki podczas wyjazdów uniwersyteckich czy gromadzenie nudystycznych magazynów pokazują, że w sprawach seksualnych Kinsey pozostawał jak najdalej od chłodnego obiektywizmu… Tym bardziej fałsz tej narracji udowadnia przyjrzenie się „od kuchni” jego pracy nad przełomowymi dla moralności seksualnej książkami Sexual Behaviour in the Human Male oraz Sexual Behaviour in the Human Female.

Te dwa tomy to opus magnum Kinseya, w których miał on rzekomo dać „naukowe” podwaliny pod program seksualnej emancypacji. Ich rewolucyjna wartość tkwiła w liczbach: autorzy przekonywali, że znakomita większość Amerykanów regularnie oddaje się czynnościom erotycznym zakazanym przez prawo oraz powszechnie uznawanym za niemoralne. Uderzająca częstość dewiacji miała uzasadniać zmianę optyki na ich temat.

Z kart Kinseyowskich książek czytelnicy dowiedzieć się mogli m.in., że dla przeciętnego mieszkańca USA homoerotyzm to chleb powszedni. Autorzy twierdzili, że ustawy przeciwko sodomii, prostytucji i tym podobnym łamało 95 proc. mężczyzn w USA. Ich zdaniem, 69 procent Amerykanów stale korzystało z usług prostytutek; 45 proc. miało dopuszczać się cudzołóstwa, a od 10 do aż 37 procent przynajmniej raz doświadczyło „orgazmu w stosunku homoseksualnym”. Wreszcie niemal co piąty młody mężczyzna – bo 17 proc. – utrzymywał, wedle Kinseya, erotyczne stosunki ze zwierzętami.

Ale jak autorzy zdobyli podobną „wiedzę”? Tu właśnie zaczyna się historia manipulacji i zbrodni, jakie wykorzystał Kinsey, by usprawiedliwić również własne skłonności i propagować odłączenie seksualności od religii oraz zasad moralnych.

Kłamstwo – oręż rewolucji seksualnej

Podobne dane już na pierwszy rzut oka nakazują przecież ostrożność. Czy naprawdę są reprezentatywne dla amerykańskiego społeczeństwa lat 30-tych i 40-tych? Nawet dziś statystyka przypisująca 17 procentom populacji doświadczenia zoofilskie wydaje się mocno naciągana. Stałe korzystanie niemal 70 proc. społeczeństwa z usług prostytutek czy sugerowana przez Kinseya częstość homoerotyzmu, również trącą przesadą…

W rzeczywistości wywarcie na czytelnikach przekonania o powszechności tych zjawisk było uprzednio przyjętym, propagandowym celem. Wraz ze swoim zespołem ten „badacz” na każdym kroku odbiegał od wymogów naukowości, by „sprzedać” społeczeństwu tę rewolucyjną agendę…

Kluczową manipulacją Kinseya było opieranie swoich twierdzeń na zupełnie nieadekwatnej próbie… Wyniki, które następnie „badacze” przełożyli na całe społeczeństwo zbierano w dużej mierze wśród… osadzonych w więzieniach, w tym sprawców przestępstw seksualnych. W sumie niemal 2 000 osób spośród liczącej zdaniem statystyków około 4 000 – 6 000 uczestników próby Kinsey’a, na podstawie której napisano Sexual Behaviour in the Human Male, stanowili kryminaliści. Ustalenie dokładnej ilości badanych nie jest łatwe ze względu na statystyczne nieścisłości.

Według dr Judith Reisman, badanych najprawdopodobniej było w sumie 4 120, a 39 proc. ankietowanych miało na koncie przestępstwa na tle erotycznym oraz objawy psychopatii. 7-procentowy udział w grupie badanych przypadł „męskim prostytutkom”, 16-procentowy – zdeklarowanym homoseksualistom. To takie jednostki opowiadały zespołowi Kinseya historię swoich seksualnych doświadczeń. Na podstawie ich relacji ukuto wizję wyzwolonej erotyki, jaka legła u podstaw rewolucji obyczajowej…

Dlaczego Kinsey miałby zdecydować się na podobny krok i pozyskiwać dane od więźniów? Przeciętny człowiek nie da się nawet i w XXI wieku łatwo namówić na opowiedzenie obcemu o wszystkich swoich doświadczeniach erotycznych. W Stanach Zjednoczonych czasu Kinseya tak poufałe opowieści pozyskać było jeszcze trudniej. Wstyd i skrępowanie wiarygodnie wyjaśniają tę nieśmiałość. Sprawiło to, że Kinsey narzekał na niechętny udział w jego przedsięwzięciu…

Do czasu aż sięgnął po więźniów. Dla nich współpraca była czystą korzyścią: oderwaniem od rutyny życia za kratami, odrobiną rozrywki i kontaktu ze światem zewnętrznym. Nie mieli więc oporów, by współpracować. Psychopaci i dewianci czerpali zaś z tego oczywistą satysfakcję…

Ale przecież wytrawny naukowiec mógł domyślać się, że oparcie badań na dewiantach i osobach skonfliktowanych z prawem jest – mówiąc delikatnie – ryzykowne z metodycznego punktu widzenia… Kinsey miał dla tego „zręczne” wyjaśnienie. Miał subiektywną pewność, że osadzeni nie różnili się pod względem seksualnym od reszty populacji. Oni po prostu mniej podlegali wiktoriańskiemu zakłamaniu…

Próba badawcza skażona była jeszcze z innego powodu. Nie została dobrana przypadkowo – a w oparciu o zgłoszenia ochotników. Wybitny psycholog Abraham Maslow, blisko współpracując z Kinseyem i sprzyjając jego liberalnemu podejściu do seksualności, udowodnił, że oznaczało to wypaczenie wyników. Reakcja słynnego dziś „seksuologa” na to ostrzeżenie wiele mówi o jego rzekomym obiektywizmie i motywach.

Maslow w jednym ze swoich eksperymentów dowiódł, że badania nad ludzką seksualnością prowadzone w oparciu o zgłoszenia ochotników, nie mają wartości. Przeważają w nich znacząco osoby o skłonnościach dewiacyjnych. Dysponując wiedzą o tym „błędzie ochotnika” Maslow zachęcał, by Kinsey wziął pod uwagę to niebezpieczeństwo. Seksuolog przekonywał jednak, że jego próba będzie wolna od zniekształceń. Wobec tego zgodzili się, by Maslow eksperymentalnie zweryfikował to założenie. Późniejszy współtwórca „psychologii humanistycznej” dowiódł, że ochotnicy zgłaszający się do badań Kinseya cechują się ekscentryczną seksualnością, a ci bardziej uporządkowani nie podejmują współpracy.

Jaka była reakcja tego „naukowca”? Niezwłocznie zerwał jakąkolwiek korespondencję i współpracę z Maslowem. Nie zgodził się też wspomnieć o jego wnioskach w swojej książce… Jednocześnie w Sexual behaviour in the human male perfidnie dziękował temu badaczowi za odkrycie „błędu ochotnika” – sugerując, że sam go uniknął. Chciał w ten sposób zataić przed czytelnikami to, czego sam mógł być pewien – jego badania kulały metodologicznie. Zamiast poprawić swój warsztat, Kinsey zwiódł swoich odbiorców.

Kiedy przestrzegałem go przed błędem, nie zgodził się ze mną i był pewien, że jego przypadkowy test będzie w porządku – opowiadał o swoim udziale w projekcie Abraham Maslow. – Zatem przygotowaliśmy rozstrzygający, połączony test. Popracowałem nad moimi wszystkimi pięcioma grupami w Brooklyn College i poczyniłem naprawdę duży wysiłek, aby skłonić ich wszystkich, by zgodzili się odpowiedzieć na pytania Kinseya. Mieliśmy wyniki testów dominacji osobowości w przypadku wszystkich z nich, a następnie Kinsey dał mi nazwiska studentów, którzy rzeczywiście pojawili się na rozmowie. Tak jak się spodziewałem, błąd ochotnika został potwierdzony, i cała podstawa statystyczna danych Kinseya okazała się chwiejna. Ale następnie on odmówił publikacji tego i nie zgodził się, by choćby wspomnieć o tym w swoich książkach – czytamy w książce „Kinsey. Zbrodnia i Nauka” – polskim tłumaczeniu pracy dr Judith Reisman.

Nie tylko Maslow ostrzegał ojca seksualnej rewolucji przed kiepską jakością naukową jego pracy. Na palące statystyczne niedociągnięcia wskazywał nawet recenzent grantu badawczego, jaki Kinsey otrzymał od Fundacji Rockefellera. Warren Weaver, bo tak się nazywał, zgłaszał w liście do przełożonych z 1951 roku – po publikacji książek Kinseya – brak reakcji zespołu i władz fundacji na „bezsprzecznie podstawowe niedociągnięcia statystyczne” przedsięwzięcia.

Kinseyowski opór i niechęć do zmian sprawiły, że jego „badania” stały się niereplikowane. Oznacza to, że żaden uczony nie może powtórzyć jego przedsięwzięcia, by sprawdzić, czy uzyska podobne wyniki. Możliwość takiej weryfikacji to kryterium empiryczności prac badawczych i warunek „naukowego” charakteru.

Projekt Kinseya jest go pozbawiony, bo dopuszczał on m.in. nieokreśloną i nieopisaną ingerencję badaczy w zebrany materiał. Zestaw pytań, jakie zadawano ankietowanym, nie był zawsze ten sam. Na podstawie własnej decyzji współpracownicy Kinseya dopytywali o różne fakty. Wreszcie jego ankieterzy zastrzegli sobie prawo „poprawiania” usłyszanych odpowiedzi. Jeśli uznali, że uczestnik badań ukrywa fakty, ulegając pruderyjnemu zahamowaniu, mieli szacować, jak wiele informacji zataił. Mieli również spekulować, co „naprawdę” mogły oznaczać jego zbyt skryte słowa. Żaden klucz takich uzupełnień nigdy nie został ujawniony i nie wiadomo, w ilu sytuacjach rzeczywiście go zastosowano.

Rozumiejąc przecież doniosłość tych błędów Kinsey nigdy nie chciał postarać się o większą rzetelność. Ba! Najwyraźniej w ogóle miał naukowy warsztat „w poważaniu”. Nie postarał się nawet o to, by jego zespół miał na usługach profesjonalnego i doświadczonego statystyka. Przeciwnie – rolę tę powierzył Claydeowi Martinowi, niedoświadczonemu badaczowi, który nie był do tej roli przygotowany ani z wykształcenia, ani nigdy wcześniej nie zajmował się tą dziedziną. Tak jak reszta zespołu, miał jednak inną „zaletę”.

Partnerzy Kinseya: „naukowi” i… seksualni

Ta grupa była bowiem przynajmniej w równym stopniu przedsięwzięciem „towarzyskim”, co badawczym. Zgodnie z przekonaniem, że erotyzm wymaga pełnego uwolnienia i swobodnej eksploracji, uczestnicy prac wspólnie „eksperymentowali” też między sobą.

Grupa Kinseya była po prostu homoseksualnym klubem… O fakcie tym świadczy chociażby historia krótko współpracującego z tym gronem Vincentego Nowlisa. Mężczyzna zrezygnował z udziału w pracach zespołu po dość niespodziewanym wydarzeniu. Koledzy zjawili się w jego pokoju z żądaniem, by się rozebrał. Jak wspominał Nowlis w rozmowie z BBC, „było jasne, że miała nastąpić aktywność seksualna”. Zszokowany zaprotestował i poddał współpracę.

Podobnych oporów nie mieli jednak trzej najwierniejsi wspólnicy Kinseya: Paul Gebhard, W. Pomeroy i Clayde Martin. Ci trzej bywali – jak to określał jeden z biografów – „kochankami” przełożonego. Być może to zdecydowało o ich doborze… Bowiem, gdy szef przedsięwzięcia zaprosił ich do współpracy, nie posiadali ani doktoratów, ani poważniejszych osiągnięć naukowych. Rolę w ambitnym i niełatwym badaniu otrzymali dlatego, że zgodzili się podzielić z Kinseyem historią swoich seksualnych doświadczeń, dając pewność co do braku „uprzedzeń”.

Mężczyźni ci otwarci byli na homoseksualne doświadczenia z Kinseyem, a także jego żoną. Na materiałach przechowywanych przez Instytut Kinseya widać, jak Clara Kinsey oddaje się erotycznym uniesieniom w objęciach współpracowników i sodomickich partnerów męża. Taki układ powstał „zarówno w celach badawczych, jak i prywatnych”, pisał James Jones – historyk i biograf Kinseya. Pisał w książce przychylnej – trzeba dodać – i reklamowanej dziś przez niektóre środowiska LGBT…

Niecodzienne relacje w zespole rzucają jasne światło na niechęć do metodologicznej staranności oraz manipulacje… Grupa „badając” zachowania seksualne była sędzią we własnej sprawie. Sam Kinsey brał aktywny udział w życiu homoerotycznego półświatka USA… Według jego brytyjskiego biografa Johathana Gathorne-Hardy’ego, ten rzekomo obiektywny badacz erotyzmu gościł w herbaciarniach – jak nazywano miejsca przeznaczone do dewiacyjnych uciech. Oddawał się tam nawet najbardziej obrzydliwym praktykom. Na normalizacji homoseksualizmu nie mogło mu zatem nie zależeć.

„Naukowa” działalność miała jedynie spełnić rolę wytrycha, który umożliwiłby rewolucyjne oderwanie seksualności od religii i prawa naturalnego. Być może podczas całego przedsięwzięcia Kinsey istotnie myślał o sobie jako o obiektywnym badaczu. Jeśli tak – to poczucie to czerpał nie z ostrożności naukowca, ale fanatycznej wierności ideologicznym założeniom. „Naukowość” uznawał za brak jakichkolwiek zahamowań i gotowość do nawet najbardziej wstrząsających praktyk. Ostatecznie każdą formę erotyzmu uznał za „normalną” – w tym… pedofilię.

Pedofile jako „przeszkoleni ankieterzy”

Kinsey wraz z zespołem posunął się do szokującej współpracy z oprawcami dzieci. Kontakt z nimi – również wolny od „uprzedzeń” i obiekcji – był oczywistą konsekwencją filozofii ojca rewolucji seksualnej. Skoro każda forma erotyzmu wymagała otwartego badania, to również i ta, szczególnie perwersyjna i krzywdząca wobec innych, bezbronnych ofiar. Dane o seksualnym funkcjonowaniu dzieci trudno było jednak uzyskać od rodziców. Wobec czego zespół Kinseya nawiązywał współpracę ze zbrodniarzami.

Na podstawie zapewnień nadesłanych m.in. przez pedofilów, Kinsey doszedł do wniosku, że dzieci od swoich pierwszych dni gotowe są na seksualną aktywność. Zapewniał, że chłopcy od niemowlęctwa doświadczają orgazmów. Opis takiego „szczytowania” ujawnia mroczną i wstrząsającą prawdę o tym, jakim człowiekiem naprawdę był autorytet liberalnej seksuologii:

Kinsey przekonywał, że w odróżnieniu od dorosłych mężczyzn, chłopcy mogą doświadczać kilkukrotnego orgazmu. Jak miałby się on wyrażać? W swojej klasyfikacji Kinsey twierdził, że o szczytowaniu dziecka może świadczyć na przykład delikatna, niemal bezobjawowa reakcja, ale również… „gwałtowne konwulsje całego ciała, okrzyki, niekiedy z obfitymi łzami, spazmatyczne drżenie ciała”, a nawet stan, w którym „genitalia stają się nadwrażliwe, niektórzy cierpią straszliwy ból i mogą krzyczeć, (…) będą odrywać się od partnera i dokonywać gwałtownych prób szczytowania chociaż czerpią określoną przyjemność z tej sytuacji

Uważny czytelnik musi zaniemówić, gdy uświadamia sobie, co tak naprawdę „seksuolog” opisywał w ten sposób jako orgazm dzieci… Przekonywał o erotycznym spełnieniu dzieci molestowanych i gwałconych przez pedofilów, z którymi współpracował.

Dwaj najbardziej obrzydliwi degeneraci, z jakimi nawiązał kontakt Kinsey, to Rex King i Fritz von Balluseck. Pierwszy wykorzystać miał na różne sposoby niemal… 800 dzieci, nawet niemowlęta, najmując się jako opiekun. Drugi był zaś… hitlerowskim komendantem okupowanego Jędrzejowa. Molestował młodych Polaków, dając im wybór: „albo ja, albo komora gazowa”…

Mając sprawozdanie z krzywdy i bólu, jaki ci zbrodniarze zadawali dzieciom, Kinsey wmawiał światu, że strach, przerażenie i poszukiwanie ratunku to tak naprawdę… świadectwo satysfakcji. Podobną interpretację wysnuć może jedynie obsesyjny wykolejeniec.

Obłęd tego „naukowca” potwierdzają również zdjęcia dziecięcych twarzy, na których doszukiwał się ekspresji w czasie „szczytowania”. Jeśli do tych samych fotografii zastosować ewolucyjne interpretacje ekspresji emocjonalnej, wedle dr Judith Reisman staje się jasne, że ukazują one strach i cierpienie…

Na tak zbrodniczej i tendencyjnej podstawie zbudowano teorię Kinseya o erotycznym życiu dzieci już od najmłodszych lat. Do listy „dowodów” na to, że gotowość do współżycia wyprzedza dojrzewanie, „seksuolog” dołożył fizjologiczne reakcje dzieci, takie jak spontaniczna erekcja chłopców, nawilżanie się narządów rozrodczych dziewcząt przed pokwitaniem czy (sic!) „ruchy miednicowe”. W rzeczywistości reakcje te wyjaśnia z jednej strony spontaniczna aktywność neuronów i mięśni oraz potrzeba rozwoju i utrzymania organizmu w zdrowej kondycji. Nie ma żadnych dowodów na ich seksualne znaczenie.

A jednak Kinsey doszukał się go i w takich niewinnych zachowaniach – tak jak dostrzegł rzekomą przyjemność krzywdzonych ofiar pedofilów. Można zresztą sądzić, że sam Kinsey osobiście pobierał „materiał spermatyczny” od młodych chłopców podczas spotkań z nimi „w celach badawczych”.

Jak „naukowcy” kryli oprawcę polskich dzieci

Zespół Kinseya nie tylko współdziałał z degeneratami „naukowo”, ale również krył ich przed organami sciągania. Jak udowadniała niemiecka prasa – m.in. „Tagesspiegel”, czy „Frankfurter Allgemeine Zeitung” – Kinsey nie zrobił nic, by o ciągnących się jeszcze długo po wojnie zbrodniach von Ballusecka poinformować niemieckie władze. A wiedział o nich wszystko.

Podczas swojego procesu sądowego w 1957 roku von Balluseck wyznał, że sam Kinsey prosił go o sporządzanie dokumentacji zbrodni. Zachęcał, by kontynuował „badania”, a nawet przestrzegał pedofila listownie, by „był ostrożny” w swoich działaniach.

Niezgodę zespołu na współpracę z władzami w celu ukarania zbrodniarza potwierdził jeden z najbliższych współpracowników Kinseya, Paul Gebhard. Jego wyznanie na ten temat trafiło do książki Ethical Issues in sex therapy and research, wydanej w Bostonie w 1977 roku.

„Kinseyów” będzie tylko więcej

Ta haniebna współpraca Kinseya z piekłoszczykami to odrażające przypomnienie, do czego zdolny jest rozum przekonany o swojej „oświeceniowej roli”. Etykieta walki z zabobonem sprawiła, że Kinsey nie cofnął się przed niczym – ani zbrodnią, ani kłamstwem – by propagować własne tezy. Jego kariera do złudzenia przypomina „sukces” innych sławnych zwolenników emancypacji seksualności. Na przykład Freuda…

Dziś wiemy już, że twórca psychoanalityki wybiórczo informował o sukcesach swojej metody, by ją popularyzować… Dokładnie tę samą drogę wybrał John Money – autor pierwszej w historii „zmiany płci”. Choć zakończyła się ona tragedią, prekursor tej praktyki uparcie twierdził, że był to sukces – a jego krytyka to przejaw wpływów „skrajnej prawicy”.  Kinsey podobnie za wszelką cenę próbował przekonać świat, iż tysiące lat kultury i wzorce prawa naturalnego są niczym niepoparte – a jego pseudonauka może je zanegować. Ta „mesjanistyczna” rola uświęciła w jego przekonaniu środki, które stosował, z sukcesem dając podwaliny pod nowe myślenie o seksualności człowieka.

Sukces tej propagandy przywodzi na myśl utopię oświeceniowego filozofa Henriego de Saint-Simona. Ten myśliciel wyobrażał sobie świat porewolucyjny jako miejsce, w którym naukowcy będą darzeni religijnym kultem – wchodząc w rolę kasty „niosącej światło” zabobonnemu ludowi… Taki charakter miała właśnie działalność Kinseya. Zbrodnie i najgorsze nadużycia uszły na sucho dzięki etykiecie walki z obskurantyzmem. Dla „racjonalistów” wyrafinowany dewiant stał się bożyszczem wyłączonym z chłodnego osądu – co by nie padło z jego ust, to nauka miała przez nie przemawiać…

Jednak dla zdrowego rozumu działalność Kinseya to tylko przypomnienie o wartości tradycyjnej etyki seksualnej. Jej sednem jest podporządkowanie erotyzmu celowi, dla jakiego został powołany – prokreacji i budowaniu rodziny. Tak długo jak seksualność służy tej roli, tak służy człowiekowi i jego przyrodzonym celom. Gdy zaczyna obierać inne perspektywy, człowiek staje się jej sługą…

Tak właśnie stało się z Kinseyem, który przekonany, że seksualność jest jak gdyby zabawką służącą fizjologicznemu ujściu, pozbył się resztek rozsądku. Był gotów nawet płacz i przerażenie dręczonych dzieci uznać za przejaw szczytowania.

W jego pseudonauce błąd nazywa się wpływem badacza na wyniki i ich interpretację. W sensie moralnym zaś Kinsey to modelowy przykład człowieka, który pozwolił opanować swój rozum zmysłom i zaprząc własny intelekt wyłącznie do próby racjonalizowania i apologii swoich pragnień…

Jego marny życiorys to sedno propozycji, jakie rewolucja seksualna ma dla nas wszystkich. „Wolna miłość” oznacza zrzeczenie się rozumowej kontroli nad sferą kluczową dla postrzegania siebie i psychicznego dobrostanu. Erotyka, używana wyłącznie dla przelotnych doznań, z czasem skłania do coraz bardziej ryzykownych zachowań… Ich zaś gorzkie konsekwencje próbuje się tłumaczyć zewnętrznym wpływem… byle tylko utrzymać źródło satysfakcji…

Tak właśnie czyni lobby homoseksualne, które zepsute owoce wypaczonego erotyzmu usilnie przypisuje społeczeństwu i kulturze. To ludzie, którzy utracili zdolność do zmierzenia się z faktami. Takim właśnie człowiekiem był Kinsey. Takiego człowieka zbudować chce rewolucja seksualna. Bo każdy, kto popełnia grzech, staje się niewolnikiem grzechu. Kluczowa wartość moralnych zasad i zakazów tkwi właśnie w tym. Nie są one zagrożeniem dla wolności i obiektywnego badania, lecz ich najlepszym strażnikiem.

Filip Adamus

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie