Wywiad, jakiego udzielił Jarosław Kaczyński Krzysztofowi Ziemcowi ukazał nam – niestety – coraz bardziej ponury obraz szefa partii rządzącej. Człowieka oderwanego od rzeczywistości, myślącego kategoriami minionej epoki i czerpiącego wiedzę na temat otaczającej go rzeczywistości jedynie z przeczytanych książek.
Po wysłuchaniu wywiadu Kaczyńskiego dla stacji RMF trudno jest mi wyzbyć się wrażenia, że ta ujmująca staroświeckość prezesa zaczyna odbijać nam się czkawką. Kaczyński nieświadomie ujawnia bowiem, że kompletnie nie rozumie tego, co dzieje się w świecie naprawdę poważnej polityki. Jego światem jest polityka partyjna, bo ta wielka, tocząca się na rządowych korytarzach czy międzynarodowych salonach, nie tylko nigdy go nie pociągała, ale też nie potrafił się w niej odnaleźć. Wiedzę o świecie czerpie bowiem głównie z lektur, które – choć imponująco liczne – nie zastąpią doświadczenia realiów politycznych zmieniającego się gwałtownie świata.
Będą niezadowoleni
Wesprzyj nas już teraz!
Ta wielka słabość Kaczyńskiego uwidoczniła się już w trakcie pierwszych minut rozmowy. Prezes ewidentnie nie rozumie ciągów przyczyno-skutkowych, stojących za dynamicznymi zmianami, jakie zaszły w ostatnich kilku latach. W rolnictwie dostrzega palącą kwestię tworzenia gospodarstw w oparciu o zasady Zielonego Ładu zapominając, że właśnie ów wielki unijny program ideologiczny doprowadzić może do całkowitej destrukcji licznych gospodarstw rolnych. Wystarczy, by porozmawiał na ten temat z doniedawny oddanym kompanem, Janem Ardanowskim, zamiast tkwić w swoich obsesjach dotyczących piątki dla zwierząt, które poróżniły go zresztą z częścią bardziej zdroworozsądkowych polityków PiS. Tu dodajmy jeszcze, że prezes uznał tamtą katastrofalną ustawę za coś wspaniałego, do czego po prostu Polacy nie dorośli. Nie powiedział tego wprost, ale wyraźnie zasugerował, że tempo zaproponowanych wówczas zmian było zbyt duże w stosunku do zmieniającej się świadomości społecznej.
Podobnie zagubienie Kaczyńskiego widać w kwestii inflacji. Na jej temat wypowiada się tak, jakby rząd tworzony przez jego partię nigdy nie wprowadzał lockdownów ani nie przystawał na szalone propozycje brukselskich eko-oszołomów. Przecież gwałtowane podwyżki cen energii to z jednej strony efekt powrotu gospodarek do popandemicznej rzeczywistości a z drugiej presja na ograniczenie emisji dwutlenku węgla. Trudno zatem wzruszeniem ramion zbyć kwestię kryzysu gospodarczego, który zaczyna trawić nasz kraj, nie dostrzegając błędów, na skutek których do tego kryzysu doszło.
Prezes zdaje się tego kompletnie nie rozumieć, lub co gorsza – jak w przypadku „piątki dla zwierząt” – uważa, że wprowadzenie Zielonego Ładu to nieuświadomiona jeszcze konieczność.
Zacietrzewienie Kaczyńskiego na punkcie wprowadzania centralnych regulacji i wielkich projektów politycznych widać po presji, jaką wywiera na rząd w kwestii wprowadzenia Polskiego Ładu. W rozmowie z Ziemcem ocenił, że to największe wyzwanie, przed jakim stoi dzisiaj premier Morawiecki. Na pytanie, czy w związku z obawami wielu przedsiębiorców nie należałoby opóźnić zmian podatkowych o pół roku, Kaczyński odparł, że w takich sytuacjach zawsze są jacyś niezadowoleni. Brzmi to jak słowa dyrektora niewielkiej firmy, zbywającego pracowników marudzących na jakieś drobne zmiany w dotychczasowym systemie pracy. Dla jasności uzupełnijmy, że w przypadku Polskiego Ładu mówimy o kilkuset stronach regulacji podatkowych, które w dodatku zmieniają się nieustannie. Taki brak przejrzystości prawa podatkowego, przy uwzględnieniu coraz bardziej zacieśniającej się kontroli państwa nad przepływem gotówki, to koszmar.
Zarabiajcie mniej. Po prostu
Najbardziej jednak interesującym wyznaniem prezesa PiS dotyczyło wizji budowania zamożności społeczeństwa przy pomocy redystrybucji środków budżetowych. Nie dostrzega on potrzeby obniżania akcyzy na paliwo, ponieważ, jak wyznał, to kwestia wpływów do budżetu, a te są konieczne „dla dokonania w Polsce pozytywnych zmian dla ogromnej części społeczeństwa”. Co jednak zrobić, by mimo szalejącej inflacji, Polakom jednak żyło się lepiej? Prezes odpowiada bez ogródek: „ja bym dochodów państwa nie obniżał, natomiast sugerowałbym, żeby różnego rodzaju podmioty gospodarcze troszkę ograniczyły swoją ekspansję dochodową”. Od razu nasuwa się pytanie: dlaczego przedsiębiorstwa mają obniżać swoje aspiracje a państwo wręcz przeciwnie – maksymalizować wpływy?
Ale warto zatrzymać się dłużej nad tymi słowami Kaczyńskiego. Co dokładnie w tej krótkiej wypowiedzi przekazał nam szef PiS? Bardzo wiele. Po pierwsze, że owszem, będziemy się bogacić, ale tylko w takiej skali, na jaką pozwoli nam państwo. Reszta to już – o czym też prezes raczył wspomnieć – zasługa cwaniactwa. Nie jest to żadne novum, wszak Kaczyński od dawna jedyną siłę sprawczą dostrzega właśnie w państwie. Wszystko, co poza nim nie jest godne zaufania. Nic dziwnego, tylko to, co oddycha i żyje dzięki publicznym środkom, jest z punktu widzenia rządu bezpieczne. W każdej chwili istnieje bowiem straszak odcięcia tlenu.
Po drugie, Kaczyński uznaje, że naturalna dla przedsiębiorcy chęć zysku jest czymś złym. Nie możesz mieć więcej, gdy inni mają mniej. Prezes zapomina zupełnie o takim zjawisku jak presja płacowa, która pozwala łagodzić skutki inflacji. Gdyby przedsiębiorcy nie chcieli mieć więcej, nie byliby w stanie robić tego, czym zachwyca się premier tłumacząc nam, dlaczego inflacja nie wyrządza ogromnych szkód w naszych portfelach – podnosić płace pracownikom. Kłopot w tym, że tłamszeni kolejnymi obciążeniami wreszcie powiedzą „dość”. Rynek nie wytrzyma dłużej presji placowej, szczególnie, że rozpędzająca się inflacja uderza mocno właśnie w przedsiębiorców. Wzrost płac w ostatnich tygodniach znacząco wyhamował, co w połączniu ze wzrostem cen stanowi jednak zwiastun pogarszającej się sytuacji gospodarczej. Co wówczas powie nam prezes? Że państwo udzieli nam specjalnych voucherów na zakupy, ale tylko tyle, ile faktycznie potrzebujemy? Przecież możemy „troszkę ograniczyć” swoje zachcianki, prawda?
Kilka lat temu stary druh Kaczyńskiego, Ludwik Dorn opisywał w jaki sposób ówczesny premier przygotowywał się do jednego ze szczytów w Brukseli. Miał zamknąć się na kilka dni w domu i przeczytać pięć książek o Unii Europejskiej. „Uzbrojony” w taką wiedzę, mógł przystąpić do działań dyplomatycznych. Nie sposób nie zauważyć, że obecne pomysły gospodarcze prezesa PiS to efekt lektur książek Thomasa Pikietty’go. Te komentarze o cwaniactwie i potrzebie pohamowania „ekspansji dochodowej” na kilometr pachną teoriami francuskiego ekonomisty o szkodliwych nierównościach społecznych, które stanowią największą bolączkę współczesnej gospodarki. Recepta jest prosta: państwo jako główny czynnik sprawczy, musi wkroczyć, zabrać tym, co mają i dać tym, którym brakuje. Prezesa taka wizja zachwyca. Kłopot w tym, że historia zna ludzi i nawet cały system, który miał podobne ambicje.
Tomasz Figura