17 września 2023

Zbrodnie komunistyczne i powojenne świadectwa wiary mieszkańców powiatu konińskiego

(Zdjęcie ilustracyjne Oprac. GS/PCh24.pl)

Jeśli zapomnę o nich – Ty Boże na niebie zapomnij o mnie! – Adam Mickiewicz, Dziady – cz. III

Wraz z wkroczeniem Armii Czerwonej na terytorium dawnej Polski wielu naszych Rodaków przekonało się, że wyczekiwana „wolność”, którą mieli nam przynieść Rosjanie, tak naprawdę okazała się kolejną, tym razem komunistyczną, niewolą.

Krzyż z tablicą upamiętniającą ofiary komunistów z dawnej carskiej strzelnicy w Koninie

Już w pierwszych dniach po zajęciu powiatu konińskiego przez Armię Czerwoną doszło do zbrodni na ludności polskiej z rąk sowietów. W Kazimierzu Biskupim został chociażby ostrzelany nagrobek legionisty i weterana I Wojny Światowej – Józefa Ślugaja (do dnia dzisiejszego nosi on ślady po ostrzale). Pałac rodziny Mańkowskich w Kazimierzu, dwór hrabiostwa Kwileckich w Malińcu oraz inne okoliczne zabytkowe siedziby ziemian Rosjanie niemal doszczętnie ograbili i zdewastowali (te które przetrwały, w późniejszych latach, często popadły w ruinę – nieraz celowo wywołaną przez nowe władze). Na dodatek dawne szlacheckie majątki, zgodnie z dekretem PKWN z 1944 r., zostały znacjonalizowane. Ich prawowici właściciele często nie mogli mieszkać w rodzinnych miejscowościach, z których byli po prostu wyrzucani przez władzę „ludową”. Otrzymali nawet zakaz zbliżania się do swoich rodowych posiadłości.  Na dodatek, tak jak to było w przypadku ostatniego właściciela majątku Kazimierz Biskupi – Antoniego Mańkowskiego czy córki zasłużonego dla Wielkopolski Wschodniej, doktora Jana Nepomucena Godlewskiego z Cząstkowa – Aleksandry Godlewskiej, szykanowano, prześladowano oraz zwalniano z pracy. Należy pamiętać, że Polacy, a wśród nich przede wszystkim ziemianie i inteligencja – byli mordowani przez Rosjan systemowo już od 17 września 1939 roku (na przykład w 1940 r. NKWD zamordowało Mieczysława Kwileckiego z Malińca).

Wesprzyj nas już teraz!

Do dnia dzisiejszego zachowały się przekazy o gwałtach na Polkach, do których dopuszczali się sowieci. Według harcerza i pracownika SKR-u w Kazimierzu Biskupim – Jarosława Będkowskiego, w Koninie przy ulicy 3 Maja czerwonoarmiści mieli zgwałcić kobietę. Co ciekawe, gdy ich dowódca dowiedział się o tym, co zrobili – zastrzelił ich (był to jeden z nielicznych wyjątków „wymierzenia” sprawiedliwości). Powracający z prac przymusowych z Niemiec Polacy również wspominali o gwałtach na kobietach. Siostra mojego pradziadka – Jadwiga Chojnacka z Anielewa, opowiedziała mi, jak niemal została zgwałcona przez czerwonoarmistę, na dodatek grożącego jej pistoletem. Na szczęście ojciec Jadwigi w porę zaalarmował dowódcę, który odstraszył napastliwego żołnierza.

Oprócz fali gwałtów, wraz z postępującymi wojskami Armii Czerwonej, przez nasze ziemie przeszła również inna fala – fala grabieży. Ofiarami złodziejstwa i dewastacji padły nie tylko ziemiańskie dwory, lecz również biedni chłopi, którym nieraz odbierano np. ostatnie zwierzęta gospodarskie. Znany jest przypadek Franciszka Szymańskiego z Podlasia (Helenów II koło Lichenia), gdzie pijany sołdat (w rejonie wsi Kępa) chcąc mu zabrać rower, ciężko go postrzelił w głowę. „Na szczęście” pocisk z pistoletu zniszczył tylko ucho wewnętrzne i wyrwał kawał czaszki. Poszkodowany przeżył, ale został inwalidą na całe życie. Do lat 70-tych ub. w. nawet nie chciano uznać podstaw do jego inwalidztwa – postrzał w nieakceptowalnych okolicznościach. „Nadzorujący” go później z tego powodu funkcjonariusz UB mieszkający w sąsiedniej miejscowości dożył za to w spokoju szczęśliwej starości.

Po opanowaniu Polski przez sowietów w naszym kraju w pełni rozwinął się aparat komunistycznego terroru. Władza „ludowa”, nie dość, że sfałszowała wybory z 1946 i 1947 r., to jeszcze za swój cel agresji obrała polskich patriotów i organizacje niezgadzające się z ideologią stalinowską, propagujące demokrację, religię itp. „Wyklętym” i prześladowanym przez komunizm był m.in. Kościół Katolicki, Związek Harcerstwa Polskiego, opozycyjne wobec komunistów Polskie Stronnictwo Ludowe, akowcy, Żołnierze Wyklęci, ziemianie, inteligencja, Świadkowie Jehowy, niektórzy chłopi, właściciele prywatnych zakładów, a nawet sam Bóg (do tematu prześladowań religijnych powrócę w dalszej części artykułu).

Z Syberii na tereny Wielkopolski przybywali nasi Rodacy, którzy zdołali przeżyć lata spędzane w sowieckich łagrach. Ich opowieści m.in. o katorżniczej pracy w silnym mrozie, wytwarzaniu „kawy” z kawałka skórki chleba czy zjadaniu szczurów, w ówczesnych warunkach politycznych, nie mogły zyskać rozgłosu w Polsce…

Prawdziwym uosobieniem terroru lewicowej ideologii były komunistyczne katownie, których w samym Koninie były trzy: dawne niemieckie więzienie na ulicy Wodnej 7 i 7A, areszt Urzędu Bezpieczeństwa na ulicy Szarych Szeregów 1 i siedziba Milicji Obywatelskiej na Żwirki i Wigury 7. Do katowni trafiali tzw. „wrogowie ludu”, którzy byli tam przetrzymywani, torturowani, a nawet mordowani. Do tych lokalnych martyrologicznych miejsc należy również zaliczyć dawną carską strzelnicę, leżącą w lesie tuż przy ulicy Ametystowej i Trasie Bursztynowej, gdzie w latach 1945-1952 dochodziło do egzekucji na Żołnierzach Wyklętych. Jest to zresztą jedyne miejsce, spośród tych czterech wymienionych, upamiętnione krzyżem i tabliczką. Pozostałe katownie i ich ofiary, po ponad 30 latach od 1989 r., są nadal zapomniane!

W Koninie miał zginąć Gabriel Fejcho ps. Ogień – jeden z najważniejszych i najbardziej zasłużonych dowódców konspiracji antykomunistycznej w Wielkopolsce Wschodniej i na Kujawach. To właśnie on, wraz z innym bohaterskim Żołnierzem Wyklętym – porucznikiem Antonim Fryszkowskim ps. Ryś, oraz z grupą patriotów, których duża część pochodziła z Sompolna, rozbijał posterunki MO, zajmował urzędy gmin, wykonywał wyroki śmierci na funkcjonariuszach bezpieki, donosicielach i działaczach komunistycznych, brał udział w starciach zbrojnych z oddziałami MO i UB, uwalniał partyzantów z aresztów, niszczył donosy oraz rekwirował, na cele dalszej walki, broń, żywność i pieniądze. Niestety, zarówno Ogień, Ryś, jak i tysiące innych Żołnierzy Wyklętych zostało zamordowanych. Ci którzy przeżyli, jak np. Józef Kubacki ps. Wicher, pomimo amnestii, byli nadal wielokrotnie szykanowani i prześladowani. Jak już mowa o Kubackim, to warto nadmienić, że skutki jego działalności w partyzantce antykomunistycznej dosięgły również jego dzieci – Gabriela i Witolda. Jego najstarszy syn – Gabriel, nie mógł np. otrzymać miejsca w internacie w Koninie, szkolnego stypendium czy dofinansowania do wycieczek.

Swojego losu nie uniknął też gajowy majątku Kwileckich – Wacław Pluskota, którego miejscowi kłusownicy i złodzieje w czasie wojny zadenuncjowali na żandarmerię niemiecką. Przeżywszy szczęśliwie w ukryciu okres okupacji niemieckiej, ponownie został zadenuncjowany – tym razem na UB. Towarzysze z bezpieki okazali się skuteczniejsi od Niemców. Jednak mając niewystarczające dowody na jego „zbrodnie”, wysiedlili go aż do Warpna za Szczecin, gdzie też nie dali mu spokoju. Tam nie wytrzymał systematycznych szykan…

Powracając do tematu związanego z antykomunistycznym podziemiem należy wspomnieć o ciekawej sytuacji, jaka miała miejsce w Dobrosołowie (gmina Kazimierz Biskupi) niedługo po zakończeniu II Wojny Światowej. W 1946 roku, na terenie jednego z gospodarstw rolnych, miała miejsce strzelanina pomiędzy Żołnierzem Wyklętym (niestety jego dane do dnia dzisiejszego nie są znane), a kapitanem Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego – Borysem Lisowskim. Obaj panowie nawzajem się śmiertelnie postrzelili. Śmierć tego drugiego w oczach niektórych jawiła się jako prawdziwie „heroiczny” czyn zasługujący na upamiętnienie. I o dziwo – tak też się stało. We wsi postawiono głaz poświęcony Lisowskiemu, a lokalnej szkole narzucono jego patronat (na szczęście zarówno szkoła jak i głaz już od dawna są zdekomunizowane).

W konińskim sądzie i w więzieniu na ulicy Wodnej lądowali nie tylko partyzanci, ale również chłopi, którzy byli posiadaczami od kilkunastu do kilkudziesięciu hektarów ziemi. Komunistyczna propaganda, z racji posiadanego przez nich „majątku”, widziała w nich wrogów ludu i określała jako „kułaków”. Jednym z prześladowanych „kułaków” był zresztą mój pradziadek – Władysław Rewers z Bochlewa oraz wielokrotnie sądzony i zamykany przez koniński sąd – Franciszek Balcerzak z Moczadeł. Co ciekawe, lokalna prasa próbowała ośmieszyć Balcerzaka karykaturalnie przedstawiając go, jako skąpego rolnika siedzącego na worach zboża, na które patrzy wygłodzony mieszczanin.

Na chłopów nakładano ogromne kontrybucję rolne. Ci którzy nie mogli ich spełnić byli więzieni nie tylko w Koninie, lecz również w gminnych aresztach MO, np. w Kazimierzu Biskupim. Co ciekawe w Kazimierzu dochodziło do sytuacji, kiedy to żony aresztowanych zastępowały swoich mężów w odsiadywaniu wyroków. Aresztanci mogli dzięki temu popracować w ciągu dnia na polu, a po pracy wrócić znów za kratki. 

W poszukiwaniu nielegalnego zboża funkcjonariuszom pomagali młodzi ludzie ze Związku Młodzieży Polskiej z Poznania, którzy przyjeżdżali do Kazimierza Biskupiego w mundurkach kolejarskich. Były to tzw. Młodzieżowe Trójki, wśród nich, jedną z najbardziej aktywnych była „Trójka” z Gosławic.  Pewnego dnia w gospodarstwie, znajdującym się niegdyś przy przydrożnej figurze Jezusa Chrystusa na przekopanej, w późniejszym czasie, przez kopalnię północnej części Kazimierza Biskupiego, członkowie ZMP, po otrzymaniu donosu, przeszukali dom w celu znalezienia ukrytych worków ze zbożem. Nie udało im się niczego odszukać. Przed zakończeniem swojej misji zauważyli, że obok sieczkarni była snopówka dla konia. Nie chcąc wracać z pustymi rękami postanowili, że zabiorą to, co miało być przeznaczone dla zwierzęcia. Przy użyciu wialni oddzielili ziarno od plew, a następnie zabrali ostatnie 50 kg karmy dla konia.

Koniec polskiej epoki stalinizmu dotkliwie odczuł kapitan Wojska Polskiego – Tadeusz Grzegorczyk z Konina, skazany na śmierć za swoją bohaterską postawę. Co takiego zrobił? Podczas poznańskiego czerwca 1956 roku otrzymał rozkaz otwarcia ognia do protestujących Rodaków. Grzegorczyk nie wykonał tego polecenia. Przeprowadził kompanię krokiem defiladowym obok protestującego tłumu, a następnie zawrócił do koszar. Za ten czyn mógł otrzymać tylko jeden wyrok – karę śmierci. Na szczęście nigdy nie został wykonany, ponieważ sąd zamienił go na degradację z wojska oraz na wilczy bilet, przez co dopiero w latach 70 mógł, bez przeszkód,  podjąć się pracy.

Oprócz walki partyzanckiej Polacy walczyli z komunizmem m.in. broniąc prawdy historycznej, np. o Katyniu, śpiewając „zakazane piosenki”, uszkadzając marksistowskie monumenty (np. w Kazimierzu Biskupim z pomnika, znajdującego się na rynku, zrywano czerwoną gwiazdę), obchodząc Święto Niepodległości czy 3 Maja oraz organizując pokojowe manifestacje i strajki. Już w 1980 r., na parę miesięcy przed powstaniem Solidarności, pracownicy SKR-u w Kazimierzu Biskupim, w obliczu ogólnopolskiego kryzysu ekonomicznego, podjęli strajk. Był on w tamtym czasie prawdopodobnie jedynym w całej Polsce. Niestety został on szybko zakończony przez prężną działalność Milicji Obywatelskiej, Służby Bezpieczeństwa, jej tajnych współpracowników i konfidentów. Niektórzy pracownicy SKR-u, z powodu strachu przed funkcjonariuszami SB, poukrywali się nawet w zbiornikach kombajnianych na terenie zakładu. Na strajkujących, podobnie jak na uczestników wielu innych protestów z okresu PRL-u, spadły różne represje (były to m.in. zastraszenia czy groźby śmierci).

Na wieść o wprowadzeniu stanu wojennego pracownicy Huty Aluminium Konin, o około godz. 5:30 podjęli akcję strajkową. Kilka godzin wcześniej, około 0:32, do budynku Szpitala Wojewódzkiego wdarli się funkcjonariusze MO, którzy zatrzymali protestujących z konińskiej lecznicy. Część uczestników strajku, razem z innymi zatrzymanymi, przewieziono do ośrodków internowania w Mielęcinie i Bydgoszczy. W województwie konińskim internowano ogółem kilkadziesiąt osób, skazanych, w późniejszym czasie, na lata więzienia. Po 13 grudnia 1981 r. w wielu zakładach pracy i świątyni św. Maksymiliana Kolbe w Koninie organizowano pomoc charytatywną, kierowaną dla represjonowanych oraz ich rodzin. W tym samym kościele odprawiano również msze za Ojczyznę, internowanych i aresztowanych, a w pobliskich budynkach parafialnych odbywały się zebrania członków „Solidarności” z konińskich zakładów. Ówczesny proboszcz tej parafii – ks. Antoni Łassa, w pierwszym dniu stanu wojennego, poświęcił sztandar NSZZ „Solidarność” Huty Aluminium.  

Polacy, pomimo surowych represji, nie poddali się. Do końca lat 80, w miejscach publicznych, pojawiały się podziemne ulotki, napisy na murach, wywieszano flagi „Solidarności”, np. na słupach wysokiego napięcia, powstawały tajne organizacje oraz próbowano utworzyć lokalne radio „Solidarność”.

Po 1989 r. część Polaków mogła odetchnąć z ulgą, jednak do dnia dzisiejszego nadal nie osądzono wielu zbrodniarzy komunistycznych, z których część nadal żyje. Śledczy IPN-u co jakiś czas znajdują kolejne mogiły z ofiarami świadczącymi o zbrodniach totalitarnego lewicowego ustroju. Pamiętajmy, że te pokryte ziemią ciała, spętane, połamane, z przebitymi przez gwoździe kośćmi, z wybitymi zębami, obdarte z ubrań i innych przedmiotów wołają do nas nie o zemstę, lecz o pamięć, o którą również zabiegają ofiary prześladowań religijnych. Nie od dziś wiadomo, że komunizm za jeden ze swoich najważniejszych celów obrał walkę z religią, a w szczególności zniszczenie chrześcijaństwa. Wszak sam Karol Marks, jeden z pierwszych teoretyków tej lewicowej ideologii, powiedział: „Religia to opium dla ludu”. Nic w tym dziwnego: chrześcijański obraz człowieka – miłującego pokój, Boga i każdego bliźniego, nawet nieprzyjaciół, kłócił się z ideą walki klas.

We wszystkich krajach komunistycznych wierzący, tak jak za czasów pierwszych apostołów, rewolucji francuskiej czy w Meksyku w latach 20, byli i nadal są prześladowani. W Rosji Stalin kazał, na masową skalę, zamykać świątynie, przerabiać je np. na spichlerze, lub po prostu niszczyć, tak jak wielki sobór Chrystusa Zbawiciela w Moskwie. Przejmowano szkoły prawosławne i inne majątki kościelne. Szydzono w prasie i na plakatach propagandowych z wiary. Niszczono sztukę sakralną. Wyrzucano z pracy lub uniemożliwiano dalszą edukację wierzącym. Rozstrzelano lub wywieziono do łagrów dziesiątki tysięcy duchownych.

Posunięto się nawet do tego, że w 1923 roku, w pokazowym procesie, skazano Boga na „śmierć” za „przestępstwa przeciwko rodzajowi ludzkiemu”. Pluton egzekucyjny symbolicznie wykonał ten wyrok oddając strzały w niebo…

W Albanii, za rządów Envera Hodży, posunięto się o krok dalej, na co nawet sam Stalin nigdy się nie zdecydował: 22 listopada 1967 roku rząd albański całkowicie zakazał praktyk religijnych. Dekret ten obowiązywał ponad 20 lat, a za jego złamanie, np. po przez ewangelizację, złapanie na modlitwie, posiadanie Biblii, czy ochrzczenie dziecka, groziło ciężkie więzienie, obóz pracy lub śmierć męczeńska… Podobnie postąpili Czerwoni Khmerzy z Kambodży, którzy za praktyki religijne, noszenie okularów, znajomość języków obcych czy posiadanie niezniszczonych pracą dłoni wydawali często jeden wyrok – karę śmierci, nieraz wykonywaną za pomocą plastikowego worka, służącego do duszenia ofiar. W obecnych czasach podobną politykę wobec religii prowadzi Korea Północna, trzymająca w obozach koncentracyjnych nieznaną liczbę chrześcijan.

W PRL-u panował łagodniejszy stosunek do wiary niż w ZSRR czy Albanii, ale mimo to Kościół Katolicki był prześladowany. Co ciekawe przez cały okres PRL-u Kościół był de facto jedyną „legalną” i nieprzerwalnie działającą instytucją opozycyjną wobec „ludowego” rządu. Komuniści bowiem dobrze wiedzieli, że zakazanie religii w tak uduchowionym kraju jak Polska, dla którego Kościół przez wieki stanowił i nadal stanowi opokę dla Narodu Polskiego, poskutkowałoby tylko krwawą wojną domową. Uczono się również na przykładzie ZSRR, Albanii czy Kambodży, gdzie pomimo cięższych prześladowań, część mieszkańców nadal zachowywała swoją wiarę, co świadczyło o nieskuteczności prowadzonych tam kampanii antyreligijnych. Mimo to starano się blokować budowę czy remonty świątyń, stawianie nowych kaplic i krzyży, zdejmowano krzyże ze szkół, inwigilowano, a nawet więziono duchownych (tak jak prymasa Stefana Wyszyńskiego), uniemożliwiano dalszą edukację lub pracę osobom niebojącym się propagować publicznie swojej wiary oraz mordowano księży, jak np. Jerzego Popiełuszkę czy Franciszka Blachnickiego .

Społeczeństwo nie pozostało bierne wobec tych antyteistycznych represji. Polacy wiele razy manifestowali swoje przywiązanie do religii, np. budując, w czynie społecznym, kościoły i kapliczki, broniąc, przed usunięciem, krzyża w Nowej Hucie w 1960 roku, organizując strajki szkolne w Miętnem i we Włoszczowie w 1984 roku oraz uczestnicząc w mszach i pielgrzymkach liczących nawet setki tysięcy ludzi.

Na Ziemi Konińskiej również nie brakowało odważnych świadków wiary, którzy swoimi czynami sprzeciwiali się panującemu ustrojowi. Poczynając od prawdziwie męczeńskiej śmierci Stanisława Pilskiego z Tokarek w gminie Kazimierz Biskupi (oskarżonego przez bezpiekę za postawienie krzyża w Tokarkach, a niedługo potem znalezionego martwym na bagnach w Puszczy Bieniszewskiej w 1960 roku), przez msze za Ojczyznę w kościele św. Maksymiliana Kolbe w Koninie, po postawienie nowego krzyża na konińskich błoniach w 119 rocznicę stracenia przez Rosjan kapucyńskiego zakonnika i patriotę – Maksymiliana Tarejwę, który niedługo potem został usunięty przez „nieznanych sprawców”…

W 1966 roku w Grąblinie niedaleko Lichenia miał miejsce mało dziś znany manifest wiary katolickiej. We wspomnianej wsi przy drodze Konin – Licheń i na rozwidleniu drogi do Anielewa, znajdował się stary drewniany krzyż. Część mieszkańców, zaniepokojona jego stanem, oraz tym, że mógłby upaść na dzieci idące tą drogą do pobliskiej szkoły w Anielewie, postanowiła postawić na jego miejscu nowy krzyż. Oczywiście, w ten proceder były zaangażowane tylko zaufane osoby, gdyż w tych czasach za podobny czyn groziły represje ze strony panującej władzy. Podjęto się więc pracy nad nowym symbolem w warunkach niemal konspiracyjnych: w nocy w stodole u Stanisława Szyszyńskiego lokalni gospodarze tworzyli nowy krzyż. Po wykonanym zadaniu, również po zmroku, postawiono go w świetle lampy od komarka. Niestety, najprawdopodobniej jeden z mieszkańców Grąblina doniósł o tym czynie na milicję. 5 kwietnia 1966 roku funkcjonariusze dokonali wizji lokalnej, podczas której stwierdzili, oczywiście według ich mniemania, „szkodliwą” samowolę budowlaną. „Winnymi” tego czynu uznano lokalną działaczkę społeczną i żonę byłego przedwojennego posła na sejm – Zofię Kacprzak oraz wspomnianego gospodarza Szyszyńskiego. Wezwano ich na milicję do Konina, informując, że tej sprawy nie uważa się za godną większej uwagi, ale z powodu ciągłych dociekań donosiciela funkcjonariusze muszą podjąć interwencję. Na Zofię Kacprzak, jak i na Stanisława Szyszyńskiego, oprócz nakazu rozbiórki krzyża, nałożono karę w wysokości 500 zł oraz zagrożono postępowaniem karnym z zagrożeniem karą aresztu do 1 roku, karą grzywny do 50 000 zł albo oboma karami łącznie. Pani Kacprzak nie zgodziła się jednak rozebrać krzyża, ani zapłacić wymienionej kwoty, przez co jeszcze kilkakrotnie była wzywana na przesłuchania. Od tej decyzji mogła się jednak odwołać do Wydziału Budownictwa, Urbanistyki i Architektury Prezydium WRN w Poznaniu z czego skorzystała 20 kwietnia tegoż samego roku. Tydzień później została wydana decyzja, na mocy której udzielono pozwolenia na obudowę obiektu kultu religijnego oraz anulowano wcześniejszą karę grzywny.

Nowy grąbliński krzyż, pomimo groźby rozbiórki, pozostał na swoim miejscu. Stał tam aż do 2005 roku, kiedy to, wraz z przebudową drogi, został przeniesiony do Księżego Ostrowa w gminie Kramsk, gdzie zastąpił inny rozpadający się krzyż. Otaczający go płotek przeniesiono do pobliskiego lasu, gdzie ogrodzono nim jedną z kaplic. Obecną na nim kapliczkę przekazano kuzynowi Wandy Wieczorek – wnuczce Zofii Kacprzak.      

Podobnych historii z Polski, jak i całego świata,  jest znacznie więcej. Smutne jest jednak to, że pewne osoby nie dostrzegają tak wielkiej ofiarności, jakie wcześniejsze pokolenia wniosły w obronę swojej wiary. Co jakiś czas w przestrzeni publicznej pojawiają się bowiem postulaty usunięcia symboliki religijnej z miejsc publicznych czy wręcz jawne ataki na wolność religijną. Należy pamiętać, że zgodnie z naszą historią i tradycją krzyż był niemal wszędzie obecny, uzmysławiając mieszkańcom Polski o wierze chrześcijańskiej. Dla nas współczesnych – po latach prześladowań religijnych z rąk Niemców i komunistów, krzyż jest również znakiem oporu i przelanej krwi tych, dla których wiara, nadzieja i miłość oraz Bóg, honor i Ojczyzna znaczyły bardziej być niż mieć

Łukasz Rewers

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(3)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie