Spoliczkowanie Michała Boniego przez Janusza Korwina Mikkego wywołało nagonkę w licznych mediach. Oburzeniu nie było końca, gdyż czyn Korwina, jakkolwiek symboliczny, był naruszeniem zasady, w myśl której wszelkie spory dotyczące czci powinny być rozstrzygane przez sądy. Taka tendencja prowadzi jednak do zaniku pojęcia honoru i woła o przywrócenie jego chrześcijańskiego rozumienia.
Spoliczkowanie ministra Boniego przez szefa Kongresu Nowej Prawicy doprowadziło do powrotu dyskusji na temat zapomnianego – wydawałoby się – pojęcia honoru. Będący odwetem za niesłuszne zniewagi akt miał miejsce w budynku Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wywołał on oburzenie lewackich środowisk. – To obrzydliwy akt, nigdy czegoś takiego nie widziałem. Z Korwin-Mikkem powinno się postępować używając wszystkich możliwych instrumentów na gruncie polskiego prawa – powiedział Janusz Zemke z SLD cytowany przez Michała Mańkowskiego na łamach natemat.pl.
Wesprzyj nas już teraz!
Oburzeniem zareagowała też tuza liberalnego dziennikarstwa – Tomasz Lis na tym samym portalu . „W tytule („Spieprzaj dziadu” red.) posłużyłem się cytatem z Lecha Kaczyńskiego. Dokładnie tak normalni ludzie powinni reagować na widok pana Korwin-Mikkego. Mogą też splunąć. Również zrozumiałe. Korwin-Mikke spoliczkował Boniego za to, że ten nazwał go kiedyś idiotą i oszołomem. Tym samym, to plus całej sytuacji, Korwin-Mikke przyznał rację Boniemu, ponieważ pokazał, że jest idiotą i oszołomem. Plus chamem. Czy to chamidło naprawdę myśli, że znajdzie się kiedyś w rządzie? W jakimkolwiek rządzie?” – pisał Lis.
Mikkego potępił także Lech Wałęsa. W rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem w rp.pl wezwał jednocześnie do izolowania go, jak i do odpierania jego argumentów. – Nie rozmawiać z Korwinem- Mikke. Ignorować go. To okaz nie z tej epoki. Jest przykładem złego zachowania. Lepiej trzymać się od niego z daleka, aż sam zrezygnuje, bo wszędzie będzie niemile widziany. W mediach dziennikarze powinni być przygotowani na rozmowy z nim, żeby niszczyć go intelektualnie – powiedział Wałęsa w wywiadzie dla rp.pl.
Swój czyn Korwin-Mikke uzasadniał kodeksem honorowym. Okazało się jednak, że według najbardziej znanego przedwojennego kodeksu, autorstwa Władysława Boziewicza „wykluczonymi ze społeczności ludzi honorowych są osoby, które dopuściły się pewnego ściśle kodeksem honorowym określonego czynu; a więc indywidua następujące: (…) 2) denuncjant i zdrajca; 16) oszczerca”. W związku z tym czyn Korwina był błędny w świetle zasad honorowych, gdyż niesłusznie przyznawał godność honorową osobie byłego agenta! Przyznał to z resztą post factum sam Mikke. Kolejny błąd polityka dotyczył czasu reakcji na obrazę, który okazał się „nieco” dłuższy, niż ten przewidywany przez Boziewicza. Zgodnie z art. 55 Kodeksu „reakcja sekundantów obrażonego powinna nastąpić w ciągu 24, maksimum 48 godzin”.
Oczywiście trudno trzymać się dosłownego rozumienia kodeksu honorowego, który wymagałby wyzwania na pojedynek. Brakuje też osób, które rozumiałyby go dziś w tak dosłowny sposób. Cała sprawa pozwala jednak spojrzeć na kwestię rozumianego współcześnie honoru. Czy możliwe jest stworzenie współczesnego odpowiednika kodeksu Boziewicza? Dostająca odruchu wymiotnego na sam dźwięk słowa honor lewica niewątpliwie byłaby przeciwna. Ważniejsze jest jednak pytanie – czy taki kodeks mógłby być zgodny z nauką Kościoła?
Przeciw pogańskiemu rozumieniu honoru
Przez wiele osób pojęcie honoru traktowane jest jako przedchrześcijańskie i niemożliwe do pogodzenia z katolicyzmem. Taką tezę wysuwa m.in. politolog i były europoseł Marek Migalski na łamach migal.salon24.pl. Jego zdaniem „(…) jeśli sięgnąć głębiej, to pierwszym poważnym uderzeniem w pojęcie honoru było chrześcijaństwo. Tak, tak – chrześcijaństwo, które tyle dobra przyniosło Europie i światu, zredefiniowało honor i odebrało mu taki blask, jakim cieszył się on w czasach starożytnych”. Migalski z pewnym żalem opisuje odejście od pojęcia honoru, które rzekomo nastąpiło w erze triumfu chrześcijaństwa. Z nostalgią wspomina o utraconych czasach starożytnych, gdy życie było mniej ważne od zdolności honorowych.
Takiemu rozumowaniu sprzyja rozpowszechniony w progresywistycznych kręgach kościelnych pacyfizm. A przecież chrześcijaństwo nie zwalczało honoru jako takiego, ale jego błędne, „pogańskie” rozumienie. Rozumienie to, wyrażające się choćby w tzw. zabójstwach honorowych, jest tak samo szkodliwe dla cywilizacji, jak niehonorowość.
Nie jest to zresztą problem należący wyłącznie do minionych epok. W niektórych krajach muzułmańskich, zjawisko to występuje dość często i jest akceptowane przez opinię publiczną. Jak czytamy na pewforum.org, w Bangladeszu tylko 34 proc. odrzuca honorowe zabójstwa w związku z czynami popełnianymi przez kobiety, w Afganistanie jest to 24 proc., a w Pakistanie – 45 proc. Oznacza to, że większość wyznawców Mahometa w tych krajach popiera egzekucje na kobietach łamiących normy seksualne (np. współżycie pozamałżeńskie).
Mordy dokonywane na słabszych są niewątpliwie nie do pogodzenia z chrześcijańskim rozumieniem honoru.
Zasada szacunku dla ludzkiego życia, jako daru od Boga doprowadziła Kościół do potępienia pojedynków. IV Sobór Lateraneński w 1215 r., Sobór Trydencki w 1545 r., a także późniejsi papieże surowo potępiali pojedynki. Groziły za nie surowe kary kościelne. Także rozpowszechnione w Japonii, oraz w przedwojennych armiach europejskich samobójstwa honorowe nie były przez Kościół akceptowane.
Cywilizacja niebohaterska
Śmiertelny cios samemu pojęciu honoru zadało nie chrześcijaństwo, ale demokracja i kapitalizm. Chociaż niektórzy politycy, jak choćby sam Korwin-Mikke nie widzą sprzeczności między gospodarką rynkową, a tradycyjnie rozumianym honorem, to klasyczni liberałowie byli innego zdania. Jak zauważył Monteskiusz, w społeczeństwie handlowym obyczaje ulegają złagodzeniu, a cnotą jest umiar. Podobne spostrzeżenia miał już w XX wieku ekonomista Joseph Schumpeter. „Cywilizacja kapitalistyczna jest racjonalistyczna i antybohaterska. Jedno z drugim oczywiście ściśle się łączy. (…) działalność przemysłowa i handlowa jest zasadniczo niebohaterska w rycerskim sensie; nie ma tu żadnego wymachiwania mieczem, nie ma specjalnej fizycznej dzielności, trudno tu o galopy na pokrytym pancerzem rumaku na szyki wroga, najlepiej heretyka lub poganina”, pisał w dziele „Kapitalizm, socjalizm, demokracja” z 1942 r. Kapitalizm przyniósł ludziom dobrobyt, ale działalność na wolnym rynku i klasyczne zasady honoru trudno ze sobą pogodzić.
Podobną rolę odegrała demokratyzacja. Jak zauważył Alexis de Tocqueville w książce „O demokracji w Ameryce”, demokratyzacja przyczyniła się do złagodzenia obyczajów, do „wzrostu współczucia obejmującego wszystkie dziedziny życia”. Na miejsce kodeksów etycznych różnych grup – wśród których był oparty na honorze kodeks arystokratyczny – wkroczyła jednolita moralność przyjęta przez „równych sobie obywateli”. W takim świecie nie ma już więc miejsca na wybujały honor, gdyż ten „wiązał się z przekonaniem o własnej wyższości i wyjątkowości”.
We współczesnym świecie Zachodu pojęcie honoru praktycznie nieistnieje. Wiąże się to z będącym skutkiem postępów demokracji etatyzmem. Rolę honorowych rozstrzygnięć w „szarej strefie” przejęły sądy – obsługiwane przez armię prawników. Nie jest przypadkiem, że najwięcej prawników per capita działa w Stanach Zjednoczonych – kraju od swoich początków republikańskim, kapitalistycznym i „praworządnym”. To tam doszło do rozwoju pierwotnych ideałów w kierunku, którego obawiał się Tocqueville – ku łagodnemu despotyzmowi. W tym despotyzmie państwo prowadzi obywateli za rączkę i wyręcza ich potrzeby nie tylko w sferze materialnej. Niczym nadopiekuńcza matka, państwo postliberalne natychmiast reaguje nie tylko w przypadku braków ekonomicznych, lecz także przykrości sprawionej jednemu z obywateli. Tę żałosną tendencję zaprezentowało polskie MSZ, które w obronie „biednego” pana Boniego skierowało oskarżenie do prokuratury. Żyjemy w świecie „ludzi bez piersi”.
Remedium – katolickie rozumienie honoru
Co może więc zrobić katolik i konserwatysta? Powrót do potępionych przez Kościół wyrosłych z pogaństwa koncepcji honoru nie jest ani możliwy ani pożądany. Jednak dzisiejsza sytuacja, w której pojęcie honoru praktycznie nie istnieje, również jest – co oczywiste – pożałowania godna.
Remedium stanowi schrystianizowane rozumienie honoru, wykluczające z jednej strony pojedynki czy honorowe samobójstwa, a z drugiej skarżenie się państwu na każdą obrazę i wszystkie czyny niegodne. W ramach myśli katolickiej jest miejsce także na słuszną dumę, na postawę człowieka wielkodusznego, dżentelmena. Chodzi o postawę, o której pisał św. Tomasz – postawę człowieka dumnego w umiarkowany sposób, odważnego, niedbającego o pochlebstwa, szlachetnego nawet wobec wrogów i umiejącego bez skargi znosić trudne warunki życia.
W tej schrystianizowanej koncepcji honoru nie ma miejsca na ucieczkę od świata poprzez samobójstwo. Za swoje błędy trzeba odpokutować, a utratę pozycji społecznej – a nawet czci – znieść z godnością. Ta godna średniowiecznego rycerza postawa to niedościgniony wzór wznoszący się ponad obydwie skrajności: zarówno rozumianego w pogański sposób, bezwzględnego honoru, jak i typowego dla współczesnego „człowieka bez właściwości” zniewieścienia.
Marcin Jendrzejczak