„Jako Instytut Gospodarki Rolnej jesteśmy w stałym kontakcie z rolnikami z całej Europy, wychodzącymi na ulice z tymi samymi postulatami. Holendrzy i Niemcy protestują systematycznie od dłuższego czasu manifestując swoje niezadowolenie z działań UE i Berlina. W poniedziałek miały miejsce protesty we Włoszech. We wtorek trwały protesty na Litwie. W środę protestują polscy rolnicy, a w czwartek na ulice wyjdą rolnicy z Francji. O ile polskie demonstracje będą kulturalne, poukładane i spokojne, o tyle nad Sekwaną spokojnie nie będzie, bo tam temperatura sporów ulicznych jest zawsze bardzo wysoka” – mówi w rozmowie z PCh24.pl Monika Przeworska, dyrektor w Instytucie Gospodarki Rolnej.
Ponad 130 większych i mniejszych miast i miejscowości – w tylu miejscach będą odbywały się w środę demonstracje polskich rolników. Powiem szczerze, że nie przypominam sobie, kiedy w Polsce ostatni raz miał miejsce tak ogromny oddolny protest. Czy możemy powiedzieć, że mamy do czynienia ze swego rodzaju fenomenem?
Wesprzyj nas już teraz!
(…)
Pani Moniko?
Zamilkłam na chwilę, bo właśnie spojrzałam na mapę. W chwili, kiedy rozmawiamy, czyli we wtorek o godzinie 20:00 mamy 168 zgłoszeń i myślę, że to jeszcze nie koniec.
Pierwszy raz od dawna, pierwszy raz odkąd to pamiętam, protesty rolnicze w Polsce organizowane są przez rolników, a nie przez jakąś organizację.
Do tej pory zazwyczaj odbywało się to w następujący sposób: był jakiś problem zgłaszany przez jedną czy drugą organizację inicjującą protest. Do akcji przyłączały się, albo nie, inne grupy, struktury rolnicze.
Teraz zaś protesty nie ruszą pod takim czy innym sztandarem. Będą dziełem samych rolników. Do Instytutu Gospodarki Rolnej, czyli koordynatora – podkreślam: koordynatora, a nie organizatora – zgłoszono na chwilę obecną 168 akcji w całej Polsce. Mamy jednak świadomość, że w środę ruszy również szereg innych demonstracji, które nie zostały nam zgłoszone.
Warto również zwrócić uwagę, że mamy kilka kategorii wydarzeń. Pierwsza to demonstracje związane z utrudnieniami w ruchu, czyli polegające na zamykaniu dróg i ulic przez rolników. Druga to akcje nie powodujące utrudnień w ruchu, czyli na przykład przejazdy kolumn ciągników, maszyn rolniczych i tym podobne wydarzenia. Trzecia to solidarnościowe gesty, w ramach których rolnicy będą wystawiać swoje ciągniki wokół dróg, włączać „koguty” i używać klaksonów, aby pokazać, że oni też solidaryzują się z postulatami, z którymi rolnicy wychodzą na ulice.
Przed rozmową z Panią dzwoniłem do mojego taty – byłego rolnika. Uświadomił mnie, że jedna tona żyta kosztuje realnie około 530 złotych. Podkreślam, realnie, bo różne dzienniki rolnicze podają najczęściej ceny z sufitu i zaklinają rzeczywistość. 530 zł za tonę żyta… Tyle co 5, a nawet 10 lat temu… Wszystko drożeje, a żyto kosztuje tyle samo, albo wręcz jego cena idzie w dół…
I tutaj dotknął Pan sedna problemu. Protest rolników odbywa się przede wszystkim dlatego, że walka o utrzymanie opłacalności produkcji toczy się w coraz bardziej nieuczciwych warunkach. Prawda jest taka, że są dwa główne obszary postulatów, z którymi wychodzimy. Pierwszy faktycznie dotyczy tego, że nie można w dalszym ciągu pozwalać na takie bardzo zuchwałe podejście do liberalizacji handlu pomiędzy Ukrainą a Unią Europejską, ponieważ dla europejskiego rolnika jest to droga do bankructwa.
Średnie gospodarstwo rolne w Polsce w roku 2023 miało powierzchnię około 11 hektarów. Na Ukrainie z kolei funkcjonują „gospodarstwa” dysponujące powierzchnią 200 tysięcy, 300 tysięcy, a nawet 500 tys. hektarów. Jak w związku z tym polski rolnik ma konkurować z takimi molochami? To niemożliwe. Poza tym stawiane przez Brukselę europejskim rolnikom warunki gospodarowania są potwornie wyśrubowane.
Unia Europejska wprowadzająca kolejne dziwne, „zielone” przepisy wspólnej polityki rolnej; przepisy, które naprawdę trudno spełnić, jest otwarta na wszystkie produkty rolno-spożywcze z Ukrainy. Są one wytworzone bez wymogu realizacji norm UE. Proszę zauważyć, jaka to absurdalna sytuacja: europejski rolnik jest atakowany nowymi wytycznymi środowiskowo-klimatycznymi, a UE grzmi, że jeśli te wytyczne nie będą spełnione, to żywność nie będzie dopuszczana do sprzedaży. Z drugiej strony szeroko otwarto drzwi dla ukraińskiej żywności, która została wyprodukowana bez jakichkolwiek wyśrubowanych norm UE, i tutaj nie ma w ogóle tematu, że doprowadzi to do jakiejś katastrofy klimatycznej.
To bardzo perfidna, bardzo nieuczciwa gra, która jest prowadzona kosztem europejskich rolników. Właśnie dlatego w Polsce, ale i w innych krajach Europy, wychodzą oni na ulice.
Jako Instytut Gospodarki Rolnej jesteśmy w stałym kontakcie z wytwórcami z całej Europy, wychodzącymi na ulice z tymi samymi postulatami. Holendrzy i Niemcy protestują systematycznie od dłuższego czasu, manifestując swoje niezadowolenie z działań UE i Berlina. W poniedziałek miały miejsce akcje sprzeciwu we Włoszech. We wtorek trwały protesty na Litwie. W środę ruszają polscy rolnicy, a w czwartek na ulice wyjdą rolnicy z Francji. O ile polskie demonstracje będą kulturalne, poukładane i spokojne, o tyle nad Sekwaną spokojnie nie będzie, bo tam temperatura sporów ulicznych jest zawsze bardzo wysoka.
W Niemczech i Holandii również nie było spokojnie, ale niestety nie zrobiło to większego wrażania ani na eurokratach, ani na lokalnych ministrach rolnictwa…
Wszyscy czekają na to, że nam się po prostu znudzi…
Czyli klasyczna gra na przeczekanie?
Niestety tak. Tym razem jednak eurokraci i władze poszczególnych państw się przeliczą, bo nie odpuścimy.
Cała ta gra, jaką uprawiają z nami politycy, jest grą o ogromne pieniądze. Rynek rolno-spożywczy, jego wartość w Europie i na świecie co roku wzrasta. Europejski rynek zbytu jest niezwykle kuszący dla inwestorów i nie dziwmy się, że kolejne państwa próbują wprowadzić tu swoje produkty rolno-spożywcze, które będą sprzedawane po odpowiedniej cenie. To jednak kłóci się z założeniem, które leżało u podstaw tworzenia wspólnej polityki rolnej i całego rynku wspólnotowego. Chodziło o to, że rolnicy zgadzają się na realizację wysokich celów dotyczących bezpieczeństwa i uwierzytelnienia produkowanej żywności oraz osiągnięcie ewentualnych celów środowiskowo-klimatycznych. W zamian za to mieliśmy otrzymywać dopłaty powodujące, że przysłowiowego Kowalskiego będzie stać na zakup jedzenia produkowanego przez europejskiego rolnika. Nagle okazuje się, że jest realizowana tylko jedna część tego dealu, a druga nie i jednocześnie są otwierane drzwi dla rolnictwa pozaeuropejskiego.
To jest tak naprawdę walka o ogromne pieniądze i ogromne wpływy. Ja tylko ze strony rolników mogę powiedzieć, że nie odpuścimy. Jesteśmy na tyle zdesperowani i zawzięci, że będziemy walczyć.
Jak podchodzicie do wypowiedzi eurokratów, którzy mówią otwartym tekstem, że europejski rolnik jest zbyt drogi w utrzymaniu, że dopłaty są zbyt wysokie i trzeba je ograniczyć, że pieniądze z dopłat należałoby przeznaczyć na coś innego, a poza tym najlepiej sprowadzać jedzenie z Boliwii i Urugwaju, bo jest tańsze? Dlaczego w ogóle nie uczynić Ameryki Łacińskiej „spichlerzem Europy”?
Nie jest tak, że europejski rolnik produkuje drogą żywność, bo ma taki kaprys, bo kupuje drogie nawozy i drogie środki ochrony roślin tylko dlatego, że tak mu się w nocy przyśniło. NIE! Taki stan rzeczy to wymysł ludzi siedzących w Brukseli. Eurokraci stworzyli i dalej tworzą przepisy oderwane od rzeczywistości, nakładają na rolników kolejne zobowiązania pod groźbą, że jeśli nie będą ich respektować, to nie będą mogli działać. Jednocześnie, tak jak Pan powiedział, trwa akcja propagandowa przeciwko europejskim rolnikom pod zarzutem, że domagają się nie wiadomo ile, a wytwórca z Boliwii wyprodukuje to samo taniej, a może nawet i szybciej…
Chyba wszyscy pamiętają ubiegłoroczną awanturę o ceny nawozów. UE groziła Polsce nałożeniem kar za to, że rząd próbował jakoś obniżyć ich ceny chociażby poprzez obniżenie stawki VAT. Wydaje mi się, że UE powinna przyklasnąć takim działaniom; że władza chce pomóc obywatelom, a tutaj było zupełnie na odwrót. Mało tego: kolejne regulacje UE jeszcze bardziej podnoszą cenę nawozów i nie tylko nawozów…
No właśnie… Cena nawozów to tylko jeden aspekt. Płacąc za energię elektryczną przecież nie płacimy tylko za jej wyprodukowanie i dostarczenie. Znaczną część ostatecznej ceny stanowi ogromny haracz dla UE. W jaki sposób w związku z tym europejski rolnik ma konkurować z rolnikiem spoza UE, który nie musi ponosić dodatkowych kosztów?
Jeżeli mają trafiać na rynek wspólnotowy produkty wytwarzane przez europejskiego rolnika i rolnika spoza UE, to albo znosimy wszystkie szaleństwa powodujące, że ceny naszych produktów rosną, albo nakładamy na wszystkich rolników spoza UE te same wymagania i mówimy wprost: nie spełnicie ich, to nie kupujemy od was.
Dodam tylko, że to nie jest jedynie problem rolników. Wszyscy pamiętamy jak eurokraci wprowadzali przepisy mające na celu utemperowanie naszych przewoźników poprzez odprowadzanie kolejnych podatków, aby ostatecznie byli oni mniej konkurencyjni wobec firm z Francji czy Niemiec. Polscy transportowcy zrobili tak jak UE kazała i co? W tym samym czasie Unia dała zielone światło na działanie przewoźnikom z Ukrainy, bez żadnych brukselskich obostrzeń finansowych.
Takich nonsensów są setki, jeśli nie tysiące. W rolnictwie UE osiągnęła jednak szczyt szczytów, jeśli chodzi o najbardziej dziwne i niezrozumiałe przepisy. Do Europy napływa żywność wyprodukowana w zupełnie innych standardach niż w obowiązujące tutaj. W związku z tym jej cena jest dużo niższa, bo koszty produkcji są wielokrotnie niższe. Eurokraci to widzą i wprowadzają kolejne obostrzenia przeciwko europejskim rolnikom.
W kuluarach można coraz częściej usłyszeć hasła typu: „jeśli rolnicy będą protestować, to da im się jakąś dotację i się uspokoją…”. Tradycyjnie mamy do czynienia z arogancją i zwykłym chamstwem bazującym na założeniu, że rzuci się „parę groszy” i protestujący zamilkną.
Rolnik jest od tego, żeby zarabiać na produkcji, a nie na dopłatach. Na dopłatach zarabiało się w PRL-u. Rolnicy mówią wprost: dajcie nam pracować na uczciwych warunkach; zapomnijcie o kolejnych pomysłach ograniczania, zamykania, wyłączania etc. i pozwólcie nam pracować; zróbcie tak, żeby rynek zaczął działać i żeby był sprawiedliwy, a my w tym czasie będziemy działać i produkować.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek