Mądrzy ludzie debatują o lewackiej dekonstrukcji rodziny. Dla tych, których to bezpośrednio dotyczy (dla rodzin), nie jest to już takie oczywiste, bo w odwiecznej wojnie zła z dobrem wróg człowieka skutecznie stosuje metodę „gotowania żaby”. W efekcie rodziny w Polsce są już dzisiaj statystyczną mniejszością, a rodziny sakramentalne to wręcz zjawisko rezerwatowe. Przy tym gdzieś nam wszystkim umyka, że prawdziwa rodzina, to nie tylko rodzice oraz dzieci, ale również i koniecznie dziadkowie. Tymczasem dziadków ukradziono. Nic dziwnego, bo kiedy marksiści z rodziny robią patchwork – postmodernistyczny koktajl materializmu, seksu i bezwzględnej walki egoizmów, to i dziadkowie nie mogli się ostać.
Dziadkowie – nie wiem, czy tak jeszcze się mówi, czy przypadkiem ten zwrot za chwilę w ogóle nie będzie zakazany. Definiowanie ludzi poprzez rzeczowniki rodzaju męskiego, to w bajorze feminitywów oczywista myślozbrodnia. Zamiast „pojedziemy do dziadków” oni pewnie mówią „pojedziemy do babciów”. A zamiast „dziadek” używają słowa „dziadka”… Oj, nie ma się z czego śmiać. Oni to robią, bo my im na to pozwalamy. To my wybieramy tych pajaców (i pajacki), kwalifikujących się – jak to niegdyś mawiano – do wariatkowa. To my robimy z nich posłów (i pośliny), ministrów (i ministry), a oni stanowią prawa, przy których prawo dżungli jest ostoją cywilizacji.
Ci, którzy nam kradną rodzinę, każą zapomnieć o starości, o niedołęstwie, o śmierci oraz o naszych rodzicach, kiedy ci potrzebują opieki. Wtedy mamy ich wysyłać do „nursingów” (wedle amerykańskiego wzorca), czyli do miejsc, które jakże trafnie zwie się „umieralniami”. Bo po co patrzeć na czyjeś zmarszczki i ułomności (nawet jeżeli to zmarszczki własnej mamy czy taty). Po co dzieci (jeżeli w ogóle jeszcze są) stresować starczymi dysfunkcjami i kontaktem z osobami, które mają inne zdanie niż obowiązujące; osobami, które stresują wnuki, zwracając im uwagę, żeby odłożyły smartfony, żeby powiedziały przy stole „dziękuje”, żeby przy Wigilii choć raz w roku się przeżegnały… A jeżeli „umieralnia” to mało, a stare wciąż zawadza „nowoczesności”, to mamy w ofercie usankcjonowaną „prawem” eutanazję. A potem prochy do słoika i… można zapomnieć. Tak to widzi rewolucja.
Wesprzyj nas już teraz!
A jeżeli już mówimy o „słoikach”, to jakże w tym kontekście dziwnym memento jest fakt, iż właśnie tak określa się skuszonych przez korporacyjne wielkomiejskie raje. No i te „słoiki” wciąż nie chcą zapomnieć, wciąż jakieś echa w nich świszczą. I wciąż jeżdżą do tych, którzy urodzili ich rodziców, wciąż odwiedzają ciemnogrodzkie wsie, które jeszcze przetrwały gdzieś na Podhalu, Podkarpaciu czy Podlasiu. A tam może babcia przeczyta wnuczkom wierszyk Tuwima o dziadku, który „zasadził rzepkę w ogrodzie”. Pamiętacie Państwo? Pamiętacie, że był tam problem z wyrwaniem rzepki z ziemi; że dziadek do pomocy zawołał babcię i:
Babcia za dziadka,
Dziadek za rzepkę,
Oj, przydałby się ktoś na przyczepkę!
Teraz na pewno już pamiętacie, że wtedy do pomocy „przyleciał wnuczek”… Bo w rodzinie, w tych relacjach międzypokoleniowych podstawą nie mają być prezenty i ciągłe powtarzanie: „Kocham cię”. Taki sztuczny, serialowy liberalny model życia, to nic innego jak samobójcze czekanie na nadjeżdżający pociąg; na tragedią rozbitej rodziny.
Babcia na pewno ucieszy się z laurki (czy dzieci robią jeszcze własnoręczne laurki?), ale będzie dużo szczęśliwsza, gdy wnuczek lub wnuczka pomogą jej np. przy zmywaniu naczyń. Dziadek będzie się cieszył, gdy wnuczka czy wnuczek zadzwonią do niego z wakacji, ale dużo więcej radości da mu ich pomoc przy ubieraniu wigilijnej choinki albo jeszcze lepiej przy pracy w ogrodzie.
W rodzinie chodzi o wspólną pracę. O uczenie się odpowiedzialności. O łańcuch pokoleń, w którym jest przekazywany etos duchowości i pracy. Gdzie Mama, śladem Babci, jest dla dzieci przykładem KOBIETY, a Tato, śladem Dziadka, jest przykładem MĘŻCZYZNY.
Dla człowieka – przede wszystkim młodego – świat się wtedy porządkuje. Wszystko ma swój początek i koniec. Ten koniec być może jest nawet ważniejszy i to ze wszystkimi tegoż znakami. Nikt przed śmiercią nie schowa się w szafie, ani tym bardziej w komputerze. Dzieciom do normalności nie tylko potrzeba życia z Dziadkami, ale i pełnej świadomości ich śmierci, kiedy już nadejdzie. To ma boleć, a taki ból – co udowodniły wieki całe – czyni nas lepszymi i jest cudownym spoiwem rodziny. Do tego wspólna modlitwa za dusze zmarłych i świadomość grobu na cmentarzu. Dziadków bowiem odwiedza się nie tylko za życia, ale i po śmierci.
Adam Ziemianin napisał kiedyś wiersz zatytułowany – „W sadzie”. Chodzi w nim o to, że wnuczek „u dziadunia w sadzie” zrywał śliwki z drzew, które dziadek sam sadził…
Kolorowe śliwki
meszek aż niebieski
i ja też dziaduniu
nie wyrzucę pestki…
Taką to myśl (może obietnicę) przy tej „robocie” wnuczek wypowiedział. I o to właśnie chodzi – o ciągłość metaforycznie zaklętą w pestce. Mamy wtedy nie nadzieję, ale pewność, że jutro też będzie normalny świat, w którym wszystkiego dobrego życzyć będziemy Dziadkom nie tylko we wpisanym do kalendarza dniu, ale przez rok cały.
Tomasz A. Żak
5 powodów, dla których katolik powinien szanować babcie i dziadków