24 maja 2021

Michał Wałach: eurodyktat. Dziś chcą zamknąć kopalnię – czego zażądają jutro?

(Na grafice użyto m.in. zdjęcia: Fotograf: Krzysztof Zatycki/Archiwum: Forum)

Sprawa Kopalni Turów nie dotyczy wyłącznie wód gruntowych, węgla brunatnego i polskiego „miksu energetycznego”. Rozpatrywany przez TSUE spór z Czechami, w którym swoje interesy mają także Niemcy, wiąże się również z fundamentami naszej narodowej suwerenności nad polskimi ziemiami. Jest bowiem jasne, że racje naszych południowych sąsiadów (nawet słuszne) nie mogą stanowić podstawy dla tak ostrych działań podejmowanych w tak absurdalnym trybie.

Ostatnie lata przyzwyczaiły nas do nieustannych sporów na linii Warszawa-Bruksela. Tak naprawdę już mało kto wie dziś dokładnie – poza wąską grupą pasjonatów i specjalistów – o co chodzi przy okazji kolejnych eskalacji konfliktu. Rozmaite artykuły, paragrafy, odwołania, instancje, trybunały, terminy… To wszystko dla większości społeczeństwa przestało mieć znaczenie. Bardziej liczy się realny, namacalny podział: nasi kontra oni. Wielu popiera więc takie rozstrzygnięcia, które chwali ich partia – i przeciwnie: krytykuje to, co oburza wybranych politycznych liderów.

Dotychczasowe konflikty różniły się jednak od sporu o Kopalnię Turów. Wszystko dotyczyło bowiem prawniczych zawiłości, z których dla obywatela wynikało niewiele. Ponadto czas reakcji oraz skuteczność unijnego aparatu przyzwyczaiły nas do całkowitej indolencji brukselskiej biurokracji. To właśnie dlatego decyzja Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie dolnośląskiej kopalni tak mocno zaskakuje.

Wesprzyj nas już teraz!

Czy jednak powinniśmy być zaskoczeni samym problemem? Absolutnie nie. Kontrowersje znane są nie od dziś, a o obniżaniu się poziomu wód gruntowych po czeskiej stronie granicy wiadomo od dekad. Pretensje Pragi są więc zarówno uzasadnione, jak i po ludzku: zrozumiałe. Sytuację można porównać do sąsiada, który późnym wieczorem głośno słucha muzyki. Owszem, jest u siebie i robi co mu się podoba, ale efekty jego działań wykraczają poza obręb domostwa. W takiej sytuacji możemy interweniować i prosić go o ściszenie, a jeśli nas zignoruje – wezwać policję. Czy jednak w takiej sytuacji funkcjonariusze powinni wyłączyć sąsiadowi prąd, narażając go tym samym np. na zepsucie się przechowywanej w lodówce żywności i leków?

W sporze o Turów niczym policjant wyłączający Polsce media zachowuje się TSUE. Czeskie zastrzeżenia są bowiem powszechnie znane i traktowane, także u nas, ze zrozumieniem. Ponadto mamy świadomość, że nasza administracja niekoniecznie zawsze poważnie traktowała uwagi Pragi, która – powiedzmy to uczciwie – przez długi czas zachowywała się w porządku i nie od razu pobiegła na skargę do Brukseli: najpierw próbowała sygnalizować problemy partnerom z Warszawy. Natomiast interweniujący w sprawie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej postanowił przyciąć paznokcie siekierą i zadecydował, że Polska ma wstrzymać wydobycie węgla, który zasila elektrownię dającą aż kilka procent krajowych mocy (wedle różnych informacji od 5 nawet do 10).

Odpowiedź na tak radykalne żądania może być tylko jedna: odmowna. Przyjęcie jej godziłoby bowiem w nasze interesy energetyczne, ale także polską suwerenność. Każde bowiem ograniczenie władzy nad własnym państwem – a to oczywista konsekwencja członkostwa w organizacji międzynarodowej mającej coraz większe ambicje polityczne – musi być poprzedzone ogólnonarodową debatą i legalnymi decyzjami uprawnionych władz. Tutaj natomiast – choć decyzję podjął TSUE, któremu wchodząc do Unii Europejskiej oddaliśmy pewne kompetencje – mówimy o totalnym absurdzie. Wszak realnie o wyłączeniu elektrowni dającej nam kilka procent mocy postanowiła… jedna osoba (hiszpańska sędzia Rosario Silva de Lapuerta), a jej opinia w sprawie nie jest nawet wyrokiem – zaledwie nakazała ona wstrzymać Turów do czasu wydania wyroku.

To o tyle istotne, że nawet wyroki TSUE są masowo ignorowane przez bardzo liczne państwa należące do wspólnoty (Polska jest w tej grupie na końcu stawki, wyprzedzają nas chociażby Niemcy). Tymczasem teraz mówimy zaledwie o niebędącej wyrokiem decyzji.

W tym kontekście zastanawiająca jest postawa kilku polityków, którzy niemalże na wyścigi zaczęli popierać decyzję jednej sędzi z TSUE i domagać się zamknięcia Turowa. Pomijając fakt, że takie apele bez jednoznacznej deklaracji o przesiedzeniu całego zbliżającego się lata w gabinetach bez korzystania z prądożernej klimatyzacji brzmią jak połączenie pustosłowia i błazenady, należy zauważyć, iż mamy do czynienia z postawą wprost sprzeczną z fundamentalnymi interesami państwa.

W takim duchu wypowiedział się chociażby wiceprzewodniczący PO Rafał Trzaskowski, którego zdaniem orzeczenie należy wykonać nawet jeśli jest bolesne, gdyż na tym polega Unia Europejska. Z kolei brawa dla hiszpańskiej sędzi wyraziła na Twitterze Róża Maria Barbara Gräfin von Thun und Hohenstein – nowy narybek ekologicznej partii Szymona Hołowni. Przekaz Polski 2050 został później podkreślony przez jej aktywistkę Kasię Jagiełło, a następnie samego lidera, który – podobnie jak Rafał Trzaskowski – uważa, że niezależnie od wielu rozmaitych okoliczności należy wykonać decyzję TSUE, a następnie negocjować z Czechami (mogą wycofać skargę) i dbać o miejscowych pracowników. – Niestety chcemy czy nie chcemy, zgadzamy się czy nie, wykonać postanowienie TSUE, dlatego, że my nie możemy sobie wybierać lepszych i gorszych postanowień Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej – stwierdził Hołownia.

Nie jest oczywiście zaskoczeniem, że część polskiej klasy politycznej ma inne priorytety niż polski interes narodowy. Nowością jest natomiast waga sprawy, w jakiej wyżej od racji stanu stawia się unijne procedury czy względy środowiskowe. Mówimy bowiem o wyłączeniu źródła nawet 10 proc. produkowanej w Polsce mocy prądu elektrycznego, co w połączeniu z awarią w Bełchatowie stawia pod znakiem zapytania zdolność do przetrwania letnich upałów przez nasz krajowy system energetyczny. Oczywiście zawsze w razie niedoborów zostaje możliwość zakupu ekologicznego – bo wytworzonego m.in. przy udziale węgla brunatnego – prądu z Niemiec. Jednak nawet gdybyśmy – czysto hipotetycznie – otrzymali od rządu w Berlinie niezwykle atrakcyjną promocję, to problem 70 tys. miejsc pracy w Bogatyni i okolicach pozostanie po naszej stronie Nysy Łużyckiej.

 

Michał Wałach

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(16)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie