„Nie ma ideologii, są tylko ludzie” – tego rodzaju tłumaczenie słyszymy ze środowisk LGBT+ oraz wspierających je osób. To oczywiście nieprawda, ale przyjęcie takiej tezy za słuszną, stanowi wygodną bazę do wyprowadzeniu ataku na każdego, kto tylko śmie powiedzieć coś krytycznego o „tęczowym” środowisku.
I nawet Ci, którzy z szacunkiem podchodzą do problemów osób „niebinarnych”, ale zwracają uwagę na błędy i realnie oceniają zagrożenia idące za ruchem LGBT+, natychmiast przez homolobby obwoływani są mianem „homofoba” lub „faszysty” i skazywani na publiczny ostracyzm. Bo o LGBT+ dziś trzeba mówić albo dobrze, albo wcale.
Wesprzyj nas już teraz!
Wróćmy jednak do rzekomo nieistniejącej ideologii LGBT+. A w służbie czego występują zastępy „autorytetów”, także „naukowych” głoszących tezy o uwolnieniu seksualności człowieka z jej biologicznych oków, o nadrzędnej funkcji płci kulturowej (gender) i jej tworzeniu poprzez performatywność, o rewolucji klas płciowych, o macierzyństwie jako formie niewolnictwa…? Czymże, jeśli nie ideologicznymi manifestami są prace takich tuz genderyzmu jak Judith Butler, Margaret Sanger, Margaret Mead, Kate Millett czy Simone de Beauvoir?
Ideologia LGBT+, podobnie jak silny dyktat tych środowisk to fakt. Nie dajmy się zwariować!
Redaktor wydania
Marcin Austyn