21 listopada 2024

Jan Pospieszalski: wszystkie „dogmaty” przyjęte podczas pandemii jako konsensus naukowy okazały się nieprawdą!

(PCh24pl)

O tym, że to, co nazywa się teraz, w sprawach tak zwanych zmian klimatycznych, konsensusem naukowym, przyjęto i w dobie pandemii. Wielokrotnie powtarzałem, że wszystkie dogmaty przyjęte jako konsensus podczas pandemii okazały się nieprawdą. Pierwszy dogmat: że covid jest śmiertelny i nie ma na niego lekarstwa. Drugi dogmat: że jedynym ratunkiem są pozafarmaceutyczne środki medyczne, czyli izolacja, śledzenie kontaktów, kwarantanna, dystans społeczny, przyłbice, maseczki, spryskiwanie wszystkiego spirytusem, rękawiczki lateksowe, zamykanie szkół, zamykanie szpitali, zamykanie przychodni, zamykanie lasów i cmentarzy. Trzeci dogmat: że o chorobie nie decyduje zespół objawów – wysoka gorączka, bóle głowy i osłabienie – lecz patyk wsadzony do nosa, czyli test. I czwarty dogmat: że wybawieniem będzie powszechna immunizacja zastrzykiem mRNA stworzonym według nowej technologii – mówi Jan Pospieszalski w książkowej rozmowie „Warto grać czysto”, poprowadzonej przez Krystiana Kratiuka.

 Poniżej, dzięki uprzejmości Wydawnictwa Esprit, prezentujemy fragment książki

***

Wesprzyj nas już teraz!

KK: Czy po wyrzuceniu z TVP nadal uważasz, że warto było rozmawiać?

JP: Oczywiście. Wręcz umocniłem się w tym przekonaniu.

Warto było rozmawiać nawet o covidzie?

Szczególnie o tym. To jedno z największych przeżyć pokoleniowych kilku generacji, w dodatku globalne. Jak można byłoby o nim nie rozmawiać?

Trwasz przy swoim mimo tego, jak cię potraktowali: wyrzucili z pracy i dorobili łatkę szaleńca?

Nie szaleńca, tylko szura, foliarza i płaskoziemcy.

Spełniasz kryteria definicji tych barwnych pojęć?

Oczywiście, zwłaszcza płaskoziemcy. To sformułowanie zresztą jest mi szczególnie bliskie, co zapewne pamiętasz jako redaktor PCh24.pl. Opowieścią o nim podzieliłem się bowiem z widzami tego portalu. Stało się to po tym, jak w jednym z esemesów do mnie użył go główny zamordysta czasów pandemii, profesor Andrzej Horban.

I wcale nie miał na myśli ciebie… Przypomnij więc, jak to było.

Profesor miał na myśli doktora Włodzimierza Bodnara. Otóż docierały wtedy do nas, do ekipy Warto rozmawiać, informacje o lekarzu, który skutecznie radzi sobie z wirusem „kaszel-19”, stosując prosty preparat antygrypowy sprzed wielu lat, produkowany na Węgrzech, gdzie fiolka takiego refundowanego leku kosztuje dziesięć złotych. Słyszeliśmy, że pomaga na najsłynniejszą wówczas chorobę. Zbadałem temat z pomocą ludzi z Rzeszowa, w międzyczasie zaś doktor napisał do ministerstwa o swojej propozycji, by w ogólnokrajową politykę walki z pandemią włączyć amantadynę, środek produkowany na Węgrzech, sprzedawaną pod nazwą Viregyt K.

Zaprosiłem doktora Bodnara do programu. Chciałem jednak, by wystąpił w nim również właśnie profesor Horban, konsultant krajowy w dziedzinie chorób zakaźnych, wtedy też główny doradca prezesa Rady Ministrów do spraw COVID-19. Potwierdził i zapytał, o której i gdzie ma się zjawić. „Dziś zapraszam na Woronicza o godzinie dwudziestej dziesięć, startujemy o dwudziestej trzydzieści pięć” – odparłem. „Okej” – otrzymałem odpowiedź. Chciałem być jednak fair i napisałem, że w programie wystąpią jeszcze doktor Włodzimierz Bodnar z Przemyśla oraz minister Michał Dworczyk.

Jak brzmiała odpowiedź?

Dosłownie tak: „O k…a to obawiam się, że ja nie będę”. Natychmiast zapytałem więc: „Dlaczego, panie profesorze? Błagam, ministra Dworczyka dam osobno na koniec, na dziesięć minut”. Wtedy padła odpowiedź: „To k… nie dotyczyło ministra, tylko dżentelmena z Przemyśla. Nie mam ani ochoty, ani czasu na dyskusję z …”. Tak to dosłownie brzmi, spójrz na telefon.

Rzeczywiście.

Piszę więc dalej: „Panie profesorze, warto rozmawiać w trosce o pacjentów, o to, czy ulegną mitom, czy będą słuchali autorytetów, bardzo pana proszę…”. Zaraz nadchodzi odpowiedź: „Tak, ale istnieje granica, trudno się dyskutuje z płaskoziemcami (choć mają rację)”.

Co to miało znaczyć?

Niech każdy sam się domyśli, profesor Horban nigdy się do tego nie odniósł, mimo iż opisałem już tę korespondencję w mediach.

Do programu jednak przyszedł.

Przyszedł, ale zamiast rozmawiać o wspomnianych osiągnięciach Bodnara, próbował go egzaminować, choćby z ustawy o zawodzie lekarza. Wypadł fatalnie, bo jednak program dotyczył sprawy interesującej wszystkich, kiedy mieliśmy do czynienia ze śmiertelną chorobą, która była przedstawiana jako coś, na co nie ma lekarstwa i co jest zabójcze na masową skalę: przekonywano, że zaraz wszyscy umrzemy, a ci, którzy nie umrą, idąc do Biedronki, będą potykali się o trupy. Skoro pojawił się jakiś ślad, nawet niesprawdzony sygnał, że ktoś może znalazł jakieś rozwiązanie, to w normalnych warunkach takiemu komuś powinno się poświęcić odrobinę czasu, porozmawiać z nim, zrobić wywiady ze świadkami, z pacjentami i tak dalej. Tu do niczego takiego nie doszło. Profesor Horban nie był nastawiony na żadną formę dialogu, porozumienia czy dopytywania, nie był w ogóle ciekawy tego, co się dzieje. Zresztą ten esemes pozwala wnioskować, że on wiedział, że amantadyna działa.

Trudno w to uwierzyć.

Mnie było tym bardziej trudno uwierzyć, zwłaszcza że później dotarłem do dokumentów, z których jasno wynika, że dekadę wcześniej profesor Horban rekomendował amantadynę jako świetny, skuteczny lek przeciwko grypie typu A. Zatem on doskonale wiedział, o co chodzi, doskonale znał ten środek.

W tym kontekście potwierdzam, że jestem płaskoziemcą – skoro nawet profesor Horban przyznaje, że ci wykpiwani ludzie próbujący rozwiązać problem COVID-19 mieli rację. Zachowali zdrowy sceptycyzm, domagali się debaty, sprawdzali źródła naukowe, nie tylko te najpowszechniej cytowane: mieli odwagę szukać w innych miejscach niż punktowane periodyki.

Czy więc nauka abdykowała w okresie pandemii, skoro ci ludzie zostali pogardliwie nazwani płaskoziemcami, szurami i foliarzami?

Nic bardziej mylnego. Istniała przecież grupa rzetelnych, uczciwych naukowców, która podjęła wyzwanie i dekonstruowała tę całą oficjalną pandemiczną narrację. Byli i są też dziennikarze i politycy, którzy do dzisiaj nie odpuszczają. Wiem, że w różnych krajach powoływane są również komisje śledcze, powstają raporty. Więc nauka nie abdykowała, uczciwi dziennikarze nie abdykowali. Już po pandemii, we wrześniu 2022 roku, na łamach „Politico”, które nie jest przecież foliarskim medium, opublikowano efekty dziennikarskiego śledztwa przeprowadzonego wraz z ekipą „Die Welt”. Wykazano, że konstrukcja polityki WHO implementowanej powszechnie na wszystkie kraje przygotowywana była nie przez pracowników, specjalistów czy ekspertów WHO, ale przez ludzi z dużych organizacji pozarządowych, które funkcjonują na obrzeżach WHO. Oto cytat z tego tekstu: „Największą i najpotężniejszą była Fundacja Billa i Melindy Gatesów. Następna była Gavi, globalna organizacja zajmująca się szczepieniami, którą Gates pomógł założyć, by zaszczepić ludzi w krajach o niskich dochodach, oraz Wellcome Trust, brytyjska fundacja badawcza z wielomiliardowym funduszem, która współpracowała z fundacją Gatesa w poprzednich latach. Wreszcie: Coalition for Epidemic Preparedness Innovations (CEPI), międzynarodowa grupa badawczo-rozwojowa zajmująca się szczepionkami, którą Gates i Wellcome pomogli stworzyć w 2017 r.”.

Te cztery organizacje pozarządowe, wszystkie – o dziwo – związane z Billem Gatesem, bez mandatu demokratycznego, bez jakichkolwiek uprawnień i możliwości publicznej kontroli, zadecydowały o tym, jaką politykę będzie realizować WHO wobec nowego, groźnego wirusa, a tym samym – jaką politykę narzuci krajom członkowskim. Ta historia pokazuje głębszą rzecz, to znaczy jak działa dzisiaj WHO: że jest to organizacja, która zajmuje się nie zdrowiem ludzkości, tylko zmianą społeczną. Szkoda tylko, że ten tekst „Politico” powstał tak późno.

Wracając jeszcze do programu z profesorem Horbanem – to nie był jeszcze program, po którym się z tobą pożegnano.

Nie. Ale już wówczas zauważyłem pewne symptomy zagrożenia. Wspomniałem, że w programie wystąpił też minister Dworczyk, którego zaprosiłem, bo wiedziałem, że z wielkim zaangażowaniem pracuje nad zapewnieniem szpitalom i innym ośrodkom ważnym w pandemii wszelkiego zaopatrzenia. Przyszedł przerażony; ktoś z naszego staffu opowiadał, że do ostatniej chwili w przedpokoju studia nerwowo odbierał esemesy, rozmawiał przyciszonym głosem, zachowywał się rzeczywiście bardzo, bardzo niepewnie.

A już następnego dnia, 15 grudnia, odbyła się konferencja prasowa ministra Niedzielskiego, którego dziennikarz Polsatu zapytał, co z tą amantadyną. Niedzielski wtedy żachnął się: tak, podjęliśmy decyzję, będą prowadzone badania.

I prowadzili je?

Przyglądaliśmy się temu z ekipą programu. To był skandal. Przeciąganie procedur, przetrzymywanie decyzji dotyczących badań w kolejnych instytucjach – a to w komisji bioetycznej, a to w Urzędzie Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Biobójczych. Same badania rozpoczęto z ogromnym opóźnieniem, bo już w maju, kiedy zimowa fala zachorowań osiągnęła najniższy poziom – jak grypa w maju.

Co więcej, dotarłem do informacji, że jeden ze szpitali, który miał najwięcej doświadczenia właśnie w tych ciężkich przypadkach covidu, czyli szpital MSWiA, mimo iż podpisał umowę i proceduralnie został włączony do tego badania, nigdy się go nie podjął. Dyrekcja szpitala nie była tym zainteresowana, a może miała „prikaz”, żeby się w te badania nie włączyć.

Wiesz, ile osób w końcu zostało objętych badaniem?

Nie wiem, chorowały podobno miliony, więc pewnie z pięćdziesiąt tysięcy?

Nie.

Pięć tysięcy?

Nie. Siedemdziesiąt osiem osób. Wyniki zostały opublikowane przez profesora Adama Barczyka z Katowic, z Górnośląskiego Centrum Medycznego. Stwierdzono, że amantadyna nie działa. Pamiętam triumfalistyczny ton Bartosza Chmielowca, Rzecznika Praw Pacjenta, który oświadczył, że nie ma dowodów naukowych, które potwierdzałyby skuteczność leczenia COVID-19 amantadyną – zatem nie jest ona w tym przypadku zalecana. W jego tonie można było usłyszeć: zobaczcie, wszyscy foliarze, szury, mamy tutaj twarde dowody. A przecież to były żadne dowody.

Równolegle prowadzono drugie badanie, robił to profesor Konrad Rejdak z Lublina. Mimo medialnej nagonki już po owej pamiętnej konferencji udało się mu dokończyć badania. Profesor Rejdak miał niemałe doświadczenie w dziedzinie chorób neurologicznych, prowadzi bowiem ośrodek zajmujący się ciężkimi przypadkami parkinsona i podobnymi. Co się okazało? Otóż amantadyna dwie dekady temu znana była jako lek grypowy, po czym nagle na rynek wszedł specyfik o nazwie Theraflu i wszyscy zaczęli podawać właśnie to. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – zadziałały jakieś tajemnicze siły lub dziwny determinizm dziejowy – amantadyna przestała być modna. Mimo to w dalszym ciągu była powszechnie w populacji chorych neurologicznie stosowana, ponieważ odkryto jej pozytywne działanie u chorych z objawami parkinsona czy pacjentów ze stwardnieniem rozsianym. Profesor Rejdak, mając u siebie na oddziale kilkadziesiąt osób z parkinsonem, które jednocześnie zapadły na covid, zauważył, że pacjenci, którzy przyjmowali amantadynę, przechodzą covid o wiele łagodniej i wychodzą z niego szybciej. Uznał to za mocne wskazanie, że można w ten sposób ratować chorych na COVID-19, i zaczął sam, we własnym zakresie, realizować to, co – jak widział – dawało efekty. Wiele miesięcy zabiegał o uruchomienie profesjonalnych badań i gdy tylko ogłoszono taką możliwość, zgłosił się na ochotnika, by przeprowadzić ten projekt. Niezależnie doktor Włodzimierz Bodnar także starał się o prowadzenie badań nad chlorowodorkiem amantadyny i wiem, że był w kontakcie z ośrodkiem profesora Barczyka i profesora Rejdaka. Nie wchodząc w szczegóły: po wielu miesiącach na placu boju zostali profesor Barczyk z Katowic i profesor Rejdak z Lublina. Znamienne, że Agencja Badań Medycznych nie czekała z ogłoszeniem wyników na zakończenie badań w Lublinie; gdy tylko w Katowicach profesor Barczyk z tymi swoimi siedemdziesięcioma ośmioma pacjentami był gotów, na początku lutego 2022 roku zorganizowano wspomnianą konferencję. A potem, jak wiemy, 24 lutego Putin odwołał pandemię i sprawa ucichła.

Mimo to w Lublinie zespół profesora Rejdaka pracował nadal i w sierpniu 2023 roku opublikował wyniki w prestiżowym piśmie „European Journal of Neurology”. Badania przeprowadzone na znacznie większej grupie pacjentów wykazały korzystne działanie amantadyny.

To też nie przekonało profesora Horbana, szefa rady medycznej przy premierze?

Nie wiem, czy przekonało. Nawet gdyby, to jakie to ma teraz znaczenie? Publikacja badań profesora Rejdaka nastąpiła półtora roku po odwołaniu pandemii. Zakładam, że profesor Horban i cała jego rada medyczna znają konkluzje badań profesora Rejdaka. Rodzi się inne pytanie: Co my, jako obywatele, możemy zrobić? Mamy bowiem sytuację, gdy szef Rady Medycznej przy premierze przyznał rację lekarzowi („płaskoziemcy” skutecznie leczącemu amantadyną), a jednocześnie rozporządzenia ministerstwa utrudniają Polakom dostęp do tego leku. W międzyczasie umierają tysiące ludzi, a na koniec badania potwierdzają, że lek może być skuteczny.

To się chyba nadaje do prokuratury?

Ty to powiedziałeś…

Jednak pandemia była przecież wydarzeniem globalnym. W Polsce może i dorwał się do władzy Horban, ale byli też Horbanowie innych krajów – i podejrzewam, że oni także mieli wiedzę o skuteczności amantadyny. O czym to świadczy?

O tym, że to, co nazywa się teraz, w sprawach tak zwanych zmian klimatycznych, konsensusem naukowym, przyjęto i w dobie pandemii. Wielokrotnie powtarzałem, że wszystkie dogmaty przyjęte jako konsensus podczas pandemii okazały się nieprawdą. Pierwszy dogmat: że covid jest śmiertelny i nie ma na niego lekarstwa. Drugi dogmat: że jedynym ratunkiem są pozafarmaceutyczne środki medyczne, czyli izolacja, śledzenie kontaktów, kwarantanna, dystans społeczny, przyłbice, maseczki, spryskiwanie wszystkiego spirytusem, rękawiczki lateksowe, zamykanie szkół, zamykanie szpitali, zamykanie przychodni, zamykanie lasów i cmentarzy. Trzeci dogmat: że o chorobie nie decyduje zespół objawów – wysoka gorączka, bóle głowy i osłabienie – lecz patyk wsadzony do nosa, czyli test. I czwarty dogmat: że wybawieniem będzie powszechna immunizacja zastrzykiem mRNA stworzonym według nowej technologii. Odpowiednicy Horbana w wielu krajach rzeczywiście nie chcieli tych prawd objawionych podważać, choć były miejsca na świecie, gdzie pełnomocnicy rządów podejmowali niezależne decyzje, nie traktując dogmatycznie rekomendacji WHO (czytaj: Billa Gatesa), na przykład wiele krajów Afryki, Szwecja, Białoruś, Floryda. Wszędzie też znajdowali się lekarze, którzy kwestionowali wszystkie te dogmaty.

Pozostańmy jednak na naszym podwórku. Doktor Basiukiewicz na przykład kwestionował amantadynę, ale miał też zestaw innych lekarstw. Profesor Frydrychowski polecał zwykły węgiel, tylko podany w dużej ilości i natychmiast po wystąpieniu pierwszych symptomów choroby. Lekarze ci twierdzili, że podanie w pierwszych dniach po zakażeniu czy to amantadyny, czy hydroksychlorochiny, czy iwermektyny, czy środków takich nawet jak choćby węgiel mogło zahamować rozwój wirusa, a więc że w pierwszej fazie skuteczna pomoc pacjentowi była możliwa.

Sprawdziłeś to na sobie, prawda?

Tak. Sprawdziły też moja córka i moja żona: wszyscy leczyliśmy się amantadyną. Mało tego, moja sześćdziesięcioletnia niepełnosprawna siostra, która cierpi na schorzenia neurologiczne, po amantadynie i, uwaga, po wlewach dożylnych koktajlu witaminowego wyszła z choroby niemal po tygodniu. Takich przypadków znam naprawdę sporo, właściwie moglibyśmy im poświęcić osobną książkę.

Tak jak i osobna publikacja należy się ludziom, którzy zmarli wyłącznie dlatego, że ktoś postanowił zamknąć kraj, wywołując pandemiczną psychozę. Jesienią w programie rozmawiałem z profesorem Robertem Gilem, szefem gildii polskich kardiologów i oddziału kardiologicznego w MSWiA. Elita. Pokazałem mu badania statystyczne, z których wynikało, że w 2019 roku jego szpital wykonał ponad trzy tysiące sześćset operacji, zaś w 2020 tylko jedną piątą tego. Spytałem: „Panie doktorze, co się stało, dlaczego tak mało?”. Odpowiedział: „No nie wiem”. Dopytywałem: „Ale co z tymi pacjentami? Nagle ozdrowieli, przestali chorować, przestali mieć problemy z sercem?”. A on na to: „Nie, nie przestali chorować, ale się nie zgłaszają”. No, nie zgłaszali się przez tę panikę. A jak chorzy się nie zgłaszają i nie leczą, to lądują na cmentarzu. My już we wrześniu 2020 roku z redakcją Warto rozmawiać dotarliśmy do wybitnych polskich onkologów, między innymi do profesora Macieja Krzakowskiego – konsultanta krajowego w dziedzinie onkologii, profesora Andrzeja Deptały, profesora Marka Wojtukiewicza i oni wszyscy apelowali o natychmiastowe przywrócenie normalnych procedur – diagnostyki i chirurgii onkologicznej. Lockdowny i paraliż systemu zablokowały pacjentom dostęp do diagnostyki i zabiegów, co w konsekwencji okazało się wyrokiem śmierci dla wielu chorych. Nigdy nie wolno o tym zapomnieć.

Wróćmy może jeszcze do początku pandemii. Kiedy zacząłeś się orientować, że coś jest nie tak?

Przede wszystkim wściekłem się, że zostaliśmy zablokowani. Wśród decyzji telewizyjnych związanych z ogłoszeniem pandemii pojawiły się i te o wyrzuceniu z ramówki całej masy programów, gdyż były… zagrożeniem. Ponieważ publiczność siedzi za blisko, nie ma dystansu społecznego, nie jesteśmy w stanie utrzymać reżimu sanitarnego, który wtedy zaczynał obowiązywać, a właściwie był nam narzucony. Dzisiaj wiemy, skąd on przyszedł, że te wytyczne zaaplikowane nam zostały nie przez polskie Ministerstwo Zdrowia, lecz przez te Gavi, CEPI, Wellcome Trust i innych podopiecznych Billa Gatesa.

Miałeś moment lęku? Większość z nas na początku, w tej całkowicie nowej sytuacji, dość poważnie się przestraszyła.

Przyznam szczerze, że nie pamiętam, żebym się bał. Miałem poczucie, że mój organizm jest silny, dobrze się czułem, uznałem się za człowieka sprawnego, raczej się nie bałem tego, że umrę ja lub ktoś z mojej rodziny.

Nie przeraziły cię obrazki z Chin, a potem z Włoch? Słynne ciężarówki pełne lombardzkich trumien?

Nie, natomiast bardzo mnie interesowała ta nowa, sensacyjna rzeczywistość. Doświadczenie w skali globalnej, angażujące miliony ludzi, to było niespotykane wydarzenie społeczne. Poczułem się rzeczywiście elementem globalnej wioski.

Uznałem, że faktycznie chyba trzeba się jakoś zabezpieczać: zaczęliśmy brać więcej witaminy D, zacząłem stosować po kąpieli codzienny zimny prysznic, co zostało mi zresztą do dziś. Każdego dnia przynajmniej dwie minuty stoję pod lodowatą wodą, to taki rodzaj hartowania. Ale przez fakt, że wtedy życie stanęło, postanowiliśmy więcej się modlić. Kościół do tego wzywał, w świątyniach śpiewano czy recytowano suplikacje. Skoro program został zawieszony, nagle znalazło się więcej czasu na inne działalności niż zawodowa, więc zaczęliśmy też codziennie chodzić na Mszę Świętą. Bo przez moment było jeszcze wolno…

Potem, jak zjechaliśmy do domu na wsi, zabraliśmy ze sobą kapłana, który od tego momentu nam towarzyszył. Dostał swój pokój i wprowadzał nam takie zwyczaje jak odmawianie Liturgii godzin – codzienny brewiarz. To nam dawało poczucie rytmu dnia, porządku i sensu, a jednocześnie wzmacniało nas. Dlatego chyba udało się nam uniknąć lęku. Uwierzyłem jednak, że zaraza jest groźna, i czekałem z obawą, że ludzie zaczną masowo umierać.

Tyle tylko, że nie umierali. I dowiedziałem się o tym kilka tygodni później, gdy Wirtualna Polska przedrukowała wywiad z szefem przedsiębiorców pogrzebowych, który skarżył się, że pójdzie chyba do Mateusza Morawieckiego po tarczę, gdyż spadły im dochody.

Pamiętam tę informację, zrobiła na nas wszystkich wrażenie. Jak sobie to tłumaczyłeś? Tak jak oficjalne czynniki, ONZ, polska władza i posłuszne jej media? Że najpierw musi być mniej ofiar, żeby potem było więcej?

Na początku myślałem, że może te ciała są przetrzymywane gdzieś w chłodniach, ze względów bezpieczeństwa albo badawczych, ale nie. Okazało się, że po prostu śmiertelność była mniejsza niż każdego innego roku w tym okresie. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że coś tu jest nie tak. Zaczęliśmy więc szukać.

Trafiłem na sensacyjny wywiad z profesorem Wolfgangiem Wodargiem, ważnym niemieckim lekarzem i politykiem. Jego wypowiedzi bardzo mnie zaciekawiły. W międzyczasie zacząłem też mieć poczucie, że to chyba jakaś ustawka ze służbami, element globalnej rozgrywki: Stany Zjednoczone, Chiny, jakaś proxy war. Podobnie myślących ludzi, tych sceptyków, z czasem było coraz więcej. Maciek Pawlicki opublikował tekst w sieci, Witek Gadowski zaczął drążyć temat i cyklicznie nagrywać felietony na swój kanał, pojawił się Grzegorz Płaczek, który na swoim profilu facebookowym wklejał pytania do Ministerstwa Zdrowia i odpowiedzi resortu, a doktor Mariusz Błochowiak wypuścił pierwszą z cyklu, niezwykle ciekawą książkę Fałszywa pandemia. W tym samym czasie doktor Zbigniew Martyka publikował swoje opinie na Facebooku. Miejsc, z których można było czerpać informacje, przybywało, stąd w momencie, gdy okazało się, że możemy wrócić do programu, a były to wakacje…

Bo wirus zaczął być w odwrocie tuż przed wyborami prezydenckimi.

Otóż to. Wtedy, właśnie przed wyborami, wyszła sprawa pani Jolanty Gontarczyk vel Lange, agentki SB, współodpowiedzialnej za śmierć księdza Franciszka Blachnickiego. Została ujawniona jako szefowa fundacji Pro Humanum, która to organizacja korzysta z hojnego wsparcia Rafała Trzaskowskiego, prowadząc politykę promocji mniejszości seksualnych. W związku z tym uznaliśmy, że to będzie pretekst, aby przekonać Jacka Kurskiego, że powinniśmy wrócić na antenę. Mówiąc wprost, zaproponowałem, że zrobimy o tym program. W kontekście zbliżających się wyborów „grzanie” tematu Jolanty Lange i pokazanie, jak Trzaskowski finansuje z kasy miejskiej byłą agentkę PRL-owskich służb wszystkim się przyda. Dał się przekonać i wróciliśmy.

***

„Warto grać czysto”, Jan Pospieszalski, Krystian Kratiuk, Wydawnictwo Esprit 2024

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij

Udostępnij przez

Cel na 2025 rok

Po osiągnięciu celu na 2024 rok nie zwalniamy tempa! Zainwestuj w rozwój PCh24.pl w roku 2025!

mamy: 32 321 zł cel: 500 000 zł
6%
wybierz kwotę:
Wspieram