29 listopada 2022

Krystian Kratiuk: Katolicy i komunizm. Tego się nie da połączyć

(GS/PCh24.pl)

W związku z szokującą wypowiedzią papieża Franciszka, który w wywiadzie dla jezuickiego magazynu „America” powiedział: „kiedy patrzę na Ewangelię tylko z socjologicznego punktu widzenia, tak, jestem komunistą i był nim też Jezus”, publikujemy fragment książki Krystiana Kratiuka „Jak Kościół Katolicki stworzył Polskę i Polaków”, przypominający, że katolików i komunistów różni… wszystko.

Polacy, budujący przez ostatnie dziesięciolecia swą bezpaństwową tożsamość na wierze katolickiej, nie mogli pogodzić się z tym, co oferowała im ideologia komunistyczna. A oferowała – już od 1917 roku – biedę i śmierć, niosąc przy tym grabież i rzeź. Na terenach nazywanych dziś Kresami Wschodnimi trwała już wtedy bowiem masakra polskich dworów, która nie omijała również katolickich kościołów. Po raz kolejny w dziejach zatem to, co najbardziej polskie – dwór i Kościół – musiało zjednoczyć się w walce przeciwko wspólnemu wrogowi.

Wiara katolicka i komunizm pozostają bowiem ze sobą krańcowo sprzeczne. Od samego początku, a więc już od narodzin zbójeckiej teorii komunistycznej, potępiali ją papieże i wielcy myśliciele katoliccy – jako sprzeczną ze Słowem Bożym i prawami natury. Błędy komunizmu ostro krytykował już Pius IX, pisząc o nim jako o „ohydnej i samemu prawu naturalnemu przeciwnej nauce, która, gdyby została przyjęta, stałaby się całkowitą ruiną wszystkich praw, instytucji i własności, a nawet samego społeczeństwa[1]”. Nie mniej wylewny w słowach był papież Leon XIII, określając komunizm mianem „śmiertelnej zarazy, przenikającej do najgłębszych komórek społeczeństwa i narażającej je na pewną zgubę”[2]. Papież Pius XI zaś całą swą encyklikę Divini Redemptoris poświęcił gruntownej, wielopłaszczyznowej krytyce „bezbożnego komunizmu”.

Wesprzyj nas już teraz!

Również komuniści za swojego pierwszego i najważniejszego wroga uważają Kościół katolicki. Niewzruszona Prawda przechowywana w Chrystusowej Owczarni nie jest bowiem w stanie przyblednąć przy żadnej z nowych pseudoprawd produkowanych przez wrogów Pana Boga. Nic więc dziwnego, że komuniści w każdym kraju, w którym przejmowali władzę, za jeden z pierwszych celów stawiali sobie zniszczenie Kościoła lub przynajmniej jego skrajną marginalizację.

Komunistów i katolików dzieli absolutnie wszystko.

Komuniści są skrajnymi materialistami – uznają, że istnieje wyłącznie to, co mogą zobaczyć. Skoro więc nie widzieli Boga, oznacza to (w myśl ich nieszczęsnych poglądów), że On nie istnieje. A katolicy wierzą w Boga i Bogu.

Komuniści wyznają fałszywy ideał wolności, który ma się realizować w rozumianych po ziemsku „sprawiedliwości, równości i braterstwie w pracy”. A katolicy wierzą, że wolność to przede wszystkim możliwość odróżnienia dobra od zła i dokonania tego wyboru bez niczyjego przymusu.

Komuniści nienawidzą własności prywatnej, uznając ją za przyczynę najgorszych cierpień ludzkości i próbując zniszczyć – najczęściej poprzez rabunek. A katolika obowiązuje Dekalog, mówiący „nie kradnij” oraz „nie pożądaj żadnej rzeczy, która należy do bliźniego Twego”.

Komuniści twierdzą, że człowiek jest tylko trybikiem w wielkiej machinie społecznego postępu, przez co odbierają jednostce jakąkolwiek godność i przyrodzone prawa. A katolicy wiedzą, że każdy człowiek jest indywidualnością rozliczającą się ze swojego życia przed Bogiem, który ofiarował mu niezbywalną godność.

Komuniści – jako materialiści wyrzekający się duchowości – utrzymują, że małżeństwo to wyłącznie instytucja świecka, w którą społeczeństwo może się dowolnie wtrącać. A według katolików małżeństwo to sakrament, związek zespolony więzami prawno-moralnymi, niezależnymi od woli jakichkolwiek zewnętrznych jednostek lub społeczności.

Różnic tych jest oczywiście znacznie więcej – można by je wymieniać w nieskończoność. Czy jednak wydaje nam się, że ludzie o tak różnych zapatrywaniach jak komuniści i katolicy mogą pokojowo egzystować w jednym miejscu? Jeśli przypomnimy sobie w dodatku, że katolik może zabić wyłącznie w obronie niewinnego życia, a komunista może zabić każdego, kto tylko wyda mu się „wrogiem klasowym”, z pewnością stwierdzimy, że taka koegzystencja jest absolutnie niemożliwa. Jak pisał wspomniany już Pius XI: „komunizm jest zły w samej swej istocie i w żadnej dziedzinie nie może z nim współpracować ten, kto pragnie ocalić cywilizację chrześcijańską”[3].

Katolicy i komuniści posiadają swoje instytucje – skrajnie odmienne. Katolicy zostali obdarzeni przez Jezusa Chrystusa łaską członkostwa w Jego Mistycznym Ciele – a więc w świętym, powszechnym i apostolskim Kościele. Komuniści zaś wymyślili sobie własną świecką świątynię, jaką była partia komunistyczna, która miała prawo do pseudonieomylnego nauczania i której należało zawsze zachowywać wierność oraz oddawać hołd. Kościół nie mógł dawniej, nie może dziś oraz do skończenia świata, zaakceptować komunizmu. Partia komunistyczna, nigdy nie mogła zaś akceptować Kościoła. Nie ma tu bowiem pól do kompromisu – obie te organizacje skazane są na walkę.

Ale w XX wieku, ciemnej epoce triumfu marksizmu, Kościół zaczął wyraźnie tracić rząd dusz. A władzę – nie tylko nad niejedną duszą, ale co gorsza nad wieloma państwami – zaczęli przejmować komuniści. Rewolucja bolszewicka stała się jedną z najbardziej barbarzyńskich kart w nowożytnej historii świata. Ksiądz był więc dla komunisty wrogiem numer jeden. Reprezentował bowiem wszystko, z czym ten walczył – wiarę, tradycję, rodzinę, własność i wolność. Księży należało więc pozbawiać dostępu do ludzi, do ołtarza czy też po prostu pozbawić… życia. To kapłani i biskupi, szafarze umożliwiających zbawienie świętych sakramentów, byli w myśl komunistycznego kłamstwa „wrogami ludu”.

W 1920 roku, kiedy Armia Czerwona ruszyła na Zachód, ludzie Kościoła nie mogli nie nawoływać, działać i walczyć w obronie Polski, która wraz z odzyskaniem niepodległości po raz kolejny w dziejach stała się przedmurzem chrześcijaństwa. Tym razem stanowiła przedmurze wobec czerwonej zarazy.

Kościół mobilizował Polaków do wspólnej walki i zakończenia sporów politycznych, ostrzegając, że za nadchodzącym wrogiem stoi siła ogromnego zła, dosłownie, że „prawdziwie duch antychrysta jest jego natchnieniem, pobudką dla jego podbojów i jego zdobyczy[4]”. Zachęcali, by „dać ojczyźnie, co z woli Bożej dać jej przynależy” i prosili by okazać Polsce miłość „nie słowem samym, ale czynem”. Udało się – wspólnymi siłami państwa i Kościoła do broni stanęło ponad 25 tys. ochotników. Hierarchowie zdecydowali też, że – zgodnie z prośbą Piłsudskiego – do boju z bronią w ręku ruszy wtedy 5 procent spośród wszystkich ówczesnych polskich kapłanów.

Polscy biskupi nie pozostawali przy tym bierni na niwie dyplomatycznej. Już na początku lipca 1920 roku, pisząc do swych europejskich braci w biskupstwie, próbowali przestrzec ich przed nadchodzącym zagrożeniem i prosić o pomoc dla Polski i Polaków. Polski Episkopat wystosował także list do papieża Benedykta XV, w którym misję odrodzonej Polski określono jako „obrońcę świata chrześcijańskiego”. Papież odpisał, wskazując, że los wojny polsko-bolszewickiej przesądzi o losie Europy. „Nie tylko więc miłość dla Polski, ale miłość dla Europy całej każe nam pragnąć połączenia się z nami wszystkich wiernych w błaganiu Najwyższego, aby za orędownictwem Najświętszej Dziewicy Opiekunki Polski zechciał oszczędzić Narodowi Polskiemu tej ostatecznej klęski, oraz by raczył odwrócić tę nową plagę od wycieńczonej przez upływ krwi Europy”[5] – pisał i zlecił permanentne modlitwy za Polskę odbywające się przez cały okres wojny w jednym z rzymskich kościołów.

Polscy hierarchowie wspierali jednak polskich żołnierzy i przywódców nie tylko słowem i zabiegami dyplomatycznymi, lecz także konkretnymi akcjami modlitewnymi – i to bardzo spektakularnymi. 27 lipca w Częstochowie dokonali podwójnego aktu poświęcenia narodu i kraju Najświętszemu Sercu Jezusa oraz ponownie obrali Matkę Bożą Królową Polski. Od 7 sierpnia trwała Wielka Nowenna Pokutna, podczas której tysiące pielgrzymów leżało krzyżem pod Jasną Górą. Cała Polska trwała w modlitwie za swoich obrońców! A w samej Warszawie 8 sierpnia na ulice stolicy wyszło 100 tys. warszawiaków w procesji z relikwiami bł. Andrzeja Boboli oraz bł. Andrzeja z Gielniowa! Tamtejszy metropolita, arcybiskup Kakowski, zakazał ucieczki któremukolwiek spośród księży jego diecezji. Podkreślał, że „tylko najemnik, a nie pasterz, opuszcza owce swoje w chwili niebezpieczeństwa” i groził suspensą każdemu potencjalnemu uciekinierowi. Z Warszawy nie wyjechał też nuncjusz apostolski. Achille Ratti, późniejszy papież Pius XI, modlił się wraz z Polakami.

Wspomniana Wielka Nowenna Pokutna, jak łatwo policzyć, zakończyła się… 15 sierpnia, w dniu, który okazał się jednym z największych triumfów armii polskiej w dziejach. Dzień wcześniej śmierć na polach pod Ossowem poniósł ksiądz Ignacy Skorupka, który z dnia na dzień stał się symbolem Bitwy Warszawskiej i symbolem polskości – oto ubrany w stułę kapelan ochotniczego pułku złożonego głównie z młodzieży, dzierżąc w dłoni krzyż prowadzi do boju przeciwko bolszewikom polskich gimnazjalistów i studentów i ginie bohaterską śmiercią w przeddzień zwycięstwa, a więc w wigilię święta Matki Bożej Zielnej. Polska w pigułce, chciałoby się powiedzieć.

Wkrótce po 15 sierpnia legenda księdza Skorupki dotarła do wszystkich zakątków kraju. A wzięci do niewoli Sowieci opowiadali, że widzieli księdza w komży z krzyżem w ręku, a nad nim Matkę Boską. I dlatego się wycofali – jakżeż mogli bowiem strzelać do idącej przeciwko nim Najświętszej Maryi Panny?

Jako Polacy doskonale wiemy, że moment śmierci księdza Skorupki został uwieczniony na licznych malowidłach i w innych dziełach sztuki polskiej. Warto jednak pamiętać także, że śmierć ta wywarła ogromne wrażenie również na nuncjuszu apostolskim urzędującym wówczas kilkadziesiąt kilometrów od miejsca śmierci kapelana. Achille Ratti już po wstąpieniu na tron Świętego Piotra nakazał na freskach w kaplicy polskiej maryjnego sanktuarium w Loreto umieścić wizerunek Ikony Częstochowskiej oraz postać księdza Skorupki, a także dzielnych biskupów polskich zagrzewających wówczas do walki swoich rodaków.

W takich właśnie okolicznościach dokonywało się polskie zwycięstwo, nie bez powodu z miejsca nazwane „Cudem nad Wisłą”. Na wschodnich rubieżach dawnej Rzeczypospolitej przez kolejne kilkanaście lat trwała jednak bolszewicka zemsta za upokorzenie pod Warszawą – Polaków szykanowano i mordowano. Zawsze jednak mogli liczyć na wsparcie i pomoc katolickich kapłanów. Księża na tych terenach jednak podlegali karze za swoiste podwójne przestępstwo – bycie jednocześnie Polakiem i kapłanem. Setki z nich wywieziono na Sybir, dziesiątki więziono, wielu z zimną krwią zamordowano.

 

Powyższy tekst stanowi fragment książki Krystiana Kratiuka „Jak Kościół Katolicki stworzył Polskę i Polaków” opublikowanej w 2022 roku nakładem wydawnictwa Fronda.

 

[1] Pius XII, Encyklika Divini Redemptoris o bezbożnym komunizmie, https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/pius_xi/encykliki/divini_redemptoris_19031937.html, dostęp 20.04.2022 r.

[2] Ibidem

[3] Ibidem

[4] „Wiadomości Archidiecezjalne Warszawskie” 1920, nr 6–8, s. 138–143.

[5] A. Nowak, op. cit. S. 23.

 

Porażające słowa Franciszka: jestem komunistą i był nim też Jezus

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(38)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie