Czas Wielkiego Postu jest paradoksalnie najlepszym okresem w roku, aby z dystansem i właściwą proporcją przyjrzeć się temu, co dzieje się na naszych stołach. Spożywanie posiłków zajmuje wszak niemałą część życia chrześcijanina (czyli człowieka cywilizowanego), i to wcale nie ze względu na ilość zjadanych potraw.
Jak w życiu każdego z nas, tak i w całych społecznościach ludzkich musi istnieć równowaga i umiar. Po radosnym świętowaniu przy suto zastawionym stole i zabawach, trzeba w końcu zastosować post i wzbudzić refleksję. I tak, jak zabawa – o ile korzystamy z niej z umiarem, unikając grzechu i okazji do niego – daje nam potrzebne wytchnienie dla umysłu i ciała, podobnie praca nad sobą, post i modlitwa przywracają równowagę ducha. Nie jesteśmy aniołami, lecz stworzeniami składającymi się z duszy i ciała, dlatego jedno i drugie wymaga naszej stałej troski. Wiedział o tym zawsze w swojej mądrości Święty Kościół Katolicki, który od wieków towarzyszył człowiekowi dbając nie tylko o dusze.
Po godziwym świętowaniu w atmosferze zabaw i biesiad zarządzano czas wyciszenia i postu. Kierowały tym względy nie tylko duchowe – choć te przede wszystkim – ale i roztropna troska o zdrowie ciała tych, którzy nie zawsze znajdowali umiar. I jak to w życiu bywa, po sutych posiłkach trzeba się nieraz powstrzymać przez czas jakiś od jedzenia w trosce o zdrowie. W ten mądry sposób Kościół uczył i przyzwyczajał pogańskie jeszcze w zwyczajach społeczności do praktykowania chrześcijańskiej cnoty umiarkowania w jedzeniu i piciu dla pożytku wiecznego i doczesnego właśnie – czyli zdrowia.
Wesprzyj nas już teraz!
Barbarzyńca w niczym nie zna umiaru, a jego życie pełne jest nieuporządkowanej zmysłowości. Do dziś świadczą o tym katoliccy misjonarze pracujący wśród prymitywnych ludów. Świat przedchrześcijański pełen był różnorakich perwersji, ale też obżarstwa i pijaństwa, które nieraz kończyły się śmiercią. Dlatego mozolna i długa była praca apostolska misjonarzy, którzy wyciągali liczne ludy z mroków pogaństwa budując cywilizację. Szkoda, że dziś tak wielu – również w samym Kościele – tym wysiłkiem gardzi i pragnie drogi wstecz (sic!).
Barbarzyńca zależny całkowicie od swej natury skażonej grzechem ulega stale pożądliwości ciała i pragnie jedynie zaspokojenia zmysłów. Dlatego wszystkiego używa dla własnej przyjemności. Chrześcijanin oświecony łaską używa rozumu i kieruje swoją wolną wolą tak, by trzymała w ryzach uczucia i panowała nad zmysłami. Używa wszystkiego, co mu zostało dane na większą chwałę Bożą, z miłości do Boga, dla zbawienia własnego i swoich bliźnich.
I jak dla poganina i barbarzyńcy wszystko staje się okazją do samozaspokojenia i grzechu, tak chrześcijanin we wszystkim chce szukać Bożej chwały i zbawienia dusz. Kościół z woli Bożej przepajać ma ten świat Ewangelią i przemieniać na chwałę Bożą wszystkie aspekty życia, tworząc z pomocą rządzących optymalne warunki dla zbawienia dusz.
Jednym z tych aspektów życia, bez którego niemożliwe byłoby nasze funkcjonowanie, jest jedzenie. I choć zdobywanie i spożywanie pokarmów po grzechu pierworodnym obarczone jest licznymi niedogodnościami i problemami, to jednak Pan Bóg stwarzając człowieka, zechciał wcześniej obdarzyć nas radością i przyjemnością zmysłową płynącą z samego faktu jedzenia. Mimo że Adam i Ewa byli nieśmiertelni, zanim ulegli pokusie, czerpali radość ze spożywania owoców z wszystkich drzew Edenu – oprócz jednego. Można wręcz odnieść wrażenie, że oprócz oczywistego nieposłuszeństwa i pychy pierwszych rodziców, zwieść ich też mogła jakaś forma łakomstwa – wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu (Rdz 3, 6) – ale to już sprawa dla egzegetów zajmujących się Księgą Rodzaju…
Jedzenie w Piśmie Świętym
Pismo Święte zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu pełne jest przykładów i odniesień do sytuacji samego spożywania posiłków, ale i do wspaniałych, wystawnych uczt, a także konkretnych potraw oraz produktów spożywczych z ich bogatą symboliką. Czytamy zatem o mannie, którą Bóg karmił Izraelitów na pustyni, o chlebie, oliwie i winie, o mleku i miodzie, o potrawach z mięsa i soczewicy, o pszenicy, jęczmieniu, bobie, mące, ziarnach prażonych, fasoli, maśle i serze owczym bądź krowim. To wszystko znajdziemy w Starym Testamencie. Ale pozostawałby w błędzie ten, kto by sądził, iż w Nowym odnajdziemy pogardę lub lekceważenie kuchni.
Wiemy przecież, że Pan nasz Jezus Chrystus przyjął naturę ludzką i choć nie podlegał skutkom grzechu pierworodnego i jedzenie nie było mu niezbędne do przeżycia, to jednak często spotykamy Go na kartach Ewangelii przy okazji różnych posiłków. Nierzadko w przypowieściach odwołuje się On do uczt i sam zasiada przy stole ze swoimi uczniami. Nigdzie w Jego słowach nie znajdziemy pogardy dla jedzenia. Przeciwnie, nauczył nas modlitwy do Ojca, w której zaraz po słowach uwielbienia i pochwały Boga każe nam prosić o jedzenie – chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. A kiedy sam błogosławił chleb i dziękował Ojcu za otrzymane dary, dał nam wzór, jak powinniśmy spożywać nasze posiłki.
A czyż jego pierwszy publiczny cud nie był związany z weselną biesiadą, podczas której za wstawiennictwem swojej Najświętszej Matki zatroszczył się o gospodarzy, którym zabrakło wina? Nie tylko zamienił wodę w jakieś tam wino, ale uczynił cud przemiany wody w wyborne wino, w pokaźnej ilości sześciu pełnych stągwi. A stągiew to nie mała butelka. Jedna stągiew do żydowskich oczyszczeń mieściła w sobie od 78 do ponad 118 litrów!
Kolejny wielki publiczny cud, jakiego Pan nasz dokonał na oczach tłumów, również wiązał się z jedzeniem. Oto w przerwie między kazaniami rozmnożył pięć chlebów i dwie ryby, by nimi nakarmić tłum liczący kilka tysięcy osób. Cud ten opisują wszyscy czterej ewangeliści.
Znamienny jest również fakt, iż po swoim Zmartwychwstaniu Pan Jezus nadal nie stroni od jedzenia. Kiedy dołącza do dwóch swoich uczniów zmierzających ku Emaus i wyjaśnia im fragmenty Pisma dotyczące Mesjasza, ci nie rozpoznają Go, aż do chwili, gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu (Łk 24, 30–31). A kiedy później ukazał się apostołom w Wieczerniku, rzekł do nich: „Macie tu coś do jedzenia?” Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i jadł wobec nich (Łk 24, 41–43).
Posiłek okazją do czynienia dobra
Podążając za przykładem swojego Mistrza i Pana Kościół zawsze z mądrością i pobożnością odnosił się do spożywania posiłków. Widząc w tym również okazję do uświęcania dusz, wypracował i współtworzył całą kulturę stołu oraz związane z nią dobre maniery i obyczaje. Chrzcząc półdzikie i barbarzyńskie plemiona budował cywilizację również w zakresie kultury jedzenia i picia. Bo w zasiadaniu do stołu nie chodzi tylko o napełnianie brzuchów, ale o uświęcanie siebie (sic!) i spotkanie z bliźnimi oraz o praktykowanie względem nich cnoty miłości. Ileż to okazji do czynienia dobra podczas wspólnego biesiadowania! Przede wszystkim wspaniała okazja do dziękowania Panu Bogu za Jego hojność wyrażającą się w darach, którymi nas karmi. Elegancka i wykwintna kuchnia to również wyzwanie dla praktykowania naszej wewnętrznej dyscypliny, a nawet ascezy. Bo ileż wysiłku trzeba, aby zachować się powściągliwie, kiedy zaspakajamy głód, dbając jednocześnie o własne dobre maniery oraz o siedzących obok nas bliźnich. Troska o nich wymaga czujności i powstrzymania w nas samych wygłodniałego barbarzyńcy, który myśli tylko o sobie.
To właśnie realizowanie w praktyce przykazania miłości bliźniego jak siebie samego. Ale to również okazja do rozmowy trzymanej w ryzach dobrego smaku i odpowiedniości chwili. Przy stole bowiem nie poruszamy spraw, które współbiesiadnicy mogą uznać za niesmaczne bądź wulgarne, odrażające lub obrzydliwe. Przy stole dbamy o dobre samopoczucie bliźnich, aby dla wszystkich było to owocne i dobre spotkanie. To okazja do wyrabiania w sobie zmysłu smaku i gustu nie tylko w zakresie naszych kubków smakowych, ale i estetyki potraw. Cała ta troska o kulturę stołu (a nie ławy przed telewizorem) wyraża stopień naszego ucywilizowania i schrystianizowania.
Rewolucja w kuchni i współczesny barbarzyńca
Sądząc po tym, co dzieje się na stronach ilustrowanych magazynów i w licznych programach kulinarnych w telewizji czy internecie oraz oceniając zjawisko na podstawie wielkiej popularności, jakimi się one cieszą, można by przypuszczać, że współczesny świat docenia znaczenie kuchni w kulturze. Zapewne tak, bo spożywanie pokarmów to przecież jedna z najbardziej przyrodzonych nam funkcji, której nie da się pominąć milczeniem. Ale i ten obszar, podobnie jak inne zmysłowe sfery naszej – dotkniętej grzechem – ludzkiej natury, stanowi nierzadko pole walki ze złem, z pokusą do nadużywania.
Dlatego rewolucja kulturalna, która dokonuje spustoszeń między innymi w dziedzinie ludzkiej seksualności, atakuje również to, co i jak jemy. Jej celem – podobnie jak w innych dziedzinach życia – jest stworzenie nowego człowieka, a w zasadzie degradacja go do stanu barbarzyńcy pochłoniętego przez własne żądze, a przez to otwartego na działanie zła.
Jak się to przejawia w kuchni? Do truizmów należy już dziś wskazywanie na jedzenie typu fast food, które oddziela posiłek od kultury stołu i spotkania z bliźnim. Nie wspominając nawet o dokonywanej przez sieci szybkiej obsługi dewastacji estetyki stołu, potraw i wzorców zachowania się przy stole. Model: zjadaj i spadaj to efekt oddzielenia jedzenia od jego funkcji kulturotwórczych. Każdy dostaje swoją plastikową tackę z papierową kartką, na której znajdują się kartoniki z frytkami i kanapkami oraz papierowy kubek na napój. Jeszcze trochę sosu lub ketchupu chlapniętego na papierową tackę i danie gotowe. Sposób jego spożywania i kontakt z bliźnimi stają się nieważne, wręcz skazane na zniszczenie… A, i do tego smartfon w ręku u każdego, aby nie nawiązywać z nikim kontaktu, no i wreszcie możliwość zamawiania bez styczności z żywym człowiekiem, za pośrednictwem interaktywnego monitora…
Nadchodzi czas obrzydliwości
Ale era fast food to dla naszych dzieci rewolucja z wczoraj – rzecz zastana. A proces niszczenia cywilizacji lub tego, co po niej zostało, musi iść dalej. Dlatego spece od Rewolucji wchodzą dzisiaj na kolejny poziom walki z tym, co w kuchni dobre i piękne. Chcą zniszczyć odruchy naturalnego wstrętu i obrzydzenia w sferze gustów kulinarnych, aby możliwym stało się to, przed czym wzdrygała się dotąd ludzka natura. Stąd telewizyjne programy kulinarne, w których pojawiła się i jest promowana nowa moda na jedzenie… robaków (sic!). Znaną aktorkę hollywoodzką Angelinę Jolie, która cztery lata temu zagrała główną rolę w filmie nomen omen zatytułowanym Czarownica (Maleficent), nagrano w trakcie zjadania… pająków i innych robali. Film, opublikowany w internecie przez znaną stację telewizyjną, dokumentuje aktorkę zjadającą pająki oraz inne owady i karmiącą nimi własne dzieci!
Restauracje serwujące tego typu dania funkcjonują już w USA i zachodniej Europie. I grubo się myli każdy, kto sądzi, że to tylko odległa od nas fanaberia. Restauracje z owymi obrzydliwościami wystartowały w Polsce dobrych parę lat temu w Warszawie i Łodzi. Najwyraźniej jednak polski klient nie wykazał się jeszcze należytym „wyrobieniem” i lokale te nie przetrwały. Niemniej kampania promocyjna jedzenia robali trwa w różnych programach telewizyjnych w całym zachodnim świecie.
Do czego przygotowuje człowieka niegdyś cywilizowanego ten etap rewolucji w kuchni? Czemu ma służyć karmienie się obrzydliwością? To nic innego, jak upodlenie i oswojenie z brzydotą – aby w końcu zaakceptować i przyjąć tego, który jest personifikacją ohydy, obrzydliwości i plugastwa. Ale to wcale nie musi się udać!
Sławomir Skiba
Tekst pochodzi z 61. numeru dwumiesięcznika „Polonia Christiana” – marzec-kwiecień 2018
Zobacz także rozmowę ze Sławomirem Skibą: